reklama

Wilcze opowieści. Miłość i ciemne chmury

Opublikowano:
Autor:

Wilcze opowieści. Miłość i ciemne chmury - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Wiesław Makuch urodził się i dzieciństwo spędził w Grzybowie. Potem przez kilka lat - najszczęśliwszych w życiu - mieszkał w Bieszczadach. Po 10-letnim pobycie w tamtejszych lasach zatrudnił się w nadleśnictwie Mielec. Dziś pracuje w Irlandii Północnej i stamtąd właśnie snuje dla nas "Wilcze opowieści", o potędze bieszczadzkiej natury i przyjaźni.
reklama

Wódz bieszczadzkiego stada wilków miotał się w rozpaczy. Już kilka razy przeszedł ze swoim stadem wzdłuż czerwonych, gęsto zawieszonych na sznurze chorągiewek, zwanych przez myśliwych fladrami. Byli w pułapce. Wiedział, co to znaczy, wiedział, że jeśli nie wyprowadzi swojego stada z pułapki, to jutro skoro świt mogą wszyscy zginąć. Tuż obok niego kroczyła nie mniej zmartwiona samica Alfa, a za nią dalsi członkowie wilczej rodziny.

Zatrzymały się, słysząc pohukiwania naganiaczy. Wilki pędziły w przeciwnym kierunku, nieświadome, że idą na śmierć od wilczego śrutu, czekającego na nich w drżących z emocji myśliwskich dubeltówkach.

Tuż przed wzgórzem, gdzie zastawiono śmiertelną zasadzkę, usłyszały ciche  "fuf". Zaskoczone, zobaczyły ogromnego wilka z jeszcze większym psem. Fladry zostały przegryzione mocnymi zębami psio-wilczego duetu, wskazując im miejsce ucieczki ku wolności. Pędząc zaśnieżonym potokiem, słyszeli za sobą oddechy ich wybawców.

Będąc w bezpiecznym miejscu, wilczy wódz stanął na wzniesieniu i używając mowy ciała, przekazał Odysowi i Ramzesowi podziękowania za uratowanie życia.

Wieczorem leśniczy Piotr otrzymał bardzo nieprzyjemny telefon od organizatora polowania,  który idąc śnieżnym tropem, odkrył, kto stoi za sprawą wyprowadzenia wilczej watahy z ofladrowanej pułapki.

- To były ślady wilka i psa! - krzyczał do telefonu. - Odpowie pan za to, panie leśniczy! Wiem, że tylko pan ma taki duet. To byli dewizowi myśliwi! Odjadą teraz z niczym i nie zostawią cennych dewiz dla naszego kraju!

- Szanowny panie - odpowiedział uprzejmie leśniczy. - Teren, o którym pan mówi, nie należy do mojego leśnictwa. Na moim terenie obowiązuje zakaz polowań na wilki. Nie dbam o to, kim pan jesteś. Pański ton jest chamski. Nie będę z panem więcej rozmawiał. Żegnam - odłożył słuchawkę.

Wzburzony, podszedł do barku i zapytał przysłuchującej się rozmowie Barbarze, czy ma ochotę na coś mocniejszego.

 - Masz coś z bąbelkami? - spytała.

Wskazał jej dolną półkę, gdzie dumnie stało kilka butelek Dom Perignon. Huk otwieranej butelki przygonił Odysa i Ramzesa, ciekawych, co się stało. Obaj stojąc na tylnych łapach, oparli swoje przednie łapy o ramiona leśnika, liżąc go bezlitośnie po twarzy.

- W porządku chłopaki, nic mi nie grozi. To tylko szampan - śmiał się.

Barbara z rozczuleniem patrzyła na te dwie potężne bestie, leżące teraz u stóp Piotra. W ich oczach była miłość i zaufanie.

Powrót

Okres przedświąteczny Bożego Narodzenia roku 1978 przywitał mieszkańców Bieszczad wielkimi opadami śniegu i potężnymi mrozami. Ponad metrowe zaspy i minus 35 stopni skutecznie wstrzymało rodzinne wizyty, a nawet leśne prace. Komunikacja mocno kulała i oprócz kolei niewiele było możliwości na przemieszczenie się gdziekolwiek. Tuż po zapadnięciu zmroku w bieszczadzkiej leśniczówce rozległ się dzwonek telefonu.

-To ja, Barbara - rozległo się w słuchawce. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam ci zrobić niespodziankę. Jednak utknęłam w Komańczy na dworcu PKP...

- OK, będę za godzinę - odpowiedział leśnik.

Barbara wyciągnęła z ogromnego plecaka termos z zimną już herbatą i upiwszy łyk, pogrążyła się w rozmyślaniach. Po uratowaniu jej przez wilczo-psi duet i leśnika i spędzeniu dwóch tygodni w miejscu, o którym nawet nie myślała, że może istnieć, wróciła na uczelnię, aby zdać egzaminy. Świąteczna przerwa sprawiła, że chciała znaleźć się tam znowu.

Coś ciągnęło ją do tego magicznego miejsca. Nie zważając na prognozę pogody i okrutne zimno, po dwóch dniach męczącej podróży utknęła w malowniczej miejscowości położonej nad rzeką, otoczonej bieszczadzkimi górami.

Wahadłowe drzwi poczekalni dworcowej zostały pchnięte z niezwykłą siłą i ukazały się w nich dwie bestie wesoło machające ogonami. Odys i Ramzes podeszli do znajomej im dziewczyny i radośnie polizali ją po twarzy. Polubili ją. Za chwilę wkroczył człowiek lasu, cały zasypany śniegiem i zmartwionym głosem zapytał: - Czy coś się stało?

- Tak, stało się - odparła Barbara. - Zatęskniłam za wami.

Mężczyzna uśmiechnął się i otrzepując śnieg z brody, ukłonił się nisko, oznajmiając:  - O pani, rumaki czekają.

Na zewnątrz przywiązane do drzewa stały dwa wierzchowce leśniczego - koń Bucefałek i osiołek Jędruś.

Stojący na górze zwanej Mogiłą wódz wilków w otoczeniu swojej watahy z uwagą obserwował poruszającą się poniżej karawanę. Przodem szedł ogromny pies przypominający niedźwiedzia, tuż za nim kroczył człowiek, prowadzący za uzdę konia z pasażerem na grzbiecie, za nimi podążał osioł z bagażami na plecach, a pochód zamykał strzegący karawany wielki wilk. Wódz wilków zawył przejmująco, informując swojego oswojonego przez człowieka brata, że są bezpieczni. Od chwili, gdy Odys i Ramzes uratowali jego stado ze śmiertelnej pułapki, zostali ostrożnymi wobec siebie przyjaciółmi.

Razem

Koń i osiołek, napojeni, przystąpili do chrupania smacznego obroku w ciepłej stajni. Za chwilę dołączyła do nich wiecznie głodna Łaciata i oswojona sarna na trzech nogach. W leśniczówce rozległ się wystrzał korka od szampana. Odys i Ramzes jak zwykle popędzili na ratunek, ale w drzwiach salonu zatrzymali się w pół kroku. Ich człowiek, trzymając w rękach dwa kielichy z musującym napojem i dotykając się ustami z ich gościem, stał bezczynnie, gdy spadał ręcznik z mokrych włosów ich gościa. Ba, ich człowiek nie uczynił nic, gdy na podłogę opadł szlafrok.

Odys i Ramzes wycofali się dyskretnie, czując podświadomie, że szykują się wielkie zmiany w dotychczasowym samotnym życiu ich człowieka w zielonym mundurze leśnika...

Czy przeczucie ich nie zawiedzie?

Romantyczne śniadanie

Barbara obudziła się, czując na sobie czyjś wzrok. Otworzyła oczy. Był zimowy ranek. W sypialni nie było nikogo... no, prawie nikogo. Na rogu kaflowego pieca kominkowego siedział ciemny ptak i skrzecząco mówił do niej: - Dooobhra baba, dooobhra baba... Rozpoznała w nim gadającego szpaka leśniczego.

- Co ty nie poooowiesz - odpowiedziała, przedrzeźniając go.

Usłyszała jakieś hałasy w korytarzu i za chwilę do sypialni weszło trzech gentlemanów. Pierwszy honorowo wkroczył wilk Odys, trzymając w zębach wiklinowy koszyk ze świeżo upieczonymi bułeczkami drożdżowymi. Za nim wszedł pies o wyglądzie niedźwiedzia - Ramzes - z dodatkami do owych bułeczek. Tuż za nimi wychynął Piotr z parującą kawą i przystawkami na wielkiej tacy. Wszyscy trzej trzymali w zębach po małym bukieciku zasuszonych polnych kwiatów.

- O pani! - zaczął Piotr. - Witamy cię w zakątku zapomnianym przez Boga. Witamy cię w naszej leśniczówce. Podano do stołu, królowo naszych serc...

Leśniczy usadowił się w łóżku obok pięknej pani i razem zaczęli spożywać uroczyste śniadanie. Jako gentleman podał jej pyszną bułeczkę ze wspaniałym dżemem z dzikiej róży. Sięgnął po następną dla siebie i jego dłoń napotkała wielki wilczy łeb wylizujący ze smakiem resztki z przyniesionego przez siebie koszyka. Złapał za koszyk Ramzesa - tam też było pusto.

- O zdrajcy, o głodomory, o wiecznie nienapasione pasibrzuchy, mówiłem wam, że mamy gościa i nie musimy walczyć o jedzenie! - narzekał.

Zerknął na swoją tacę. Tylko kawa został nietknięta. Spojrzał na swojego kochanego wilka i z wyrzutem wyszeptał: - Jak mogliście zeżreć wszystkie kwiaty?

Odys fuknął po swojemu i wskazał głową na wymykającego się cichaczem Ramzesa.

- OK - przytaknął Piotr. - Na ciebie też pora. Zamknij drzwi, jak będziesz wychodził.

Barbara krztusząc się ze śmiechu, przytuliła się do Piotra, który patrząc na ciepły kominek, pokazał palcem ciekawskiemu szpakowi, aby się odwrócił...

Pani na chacie


Kilka dni potem leśniczy odpalił swojego gazika, założył śniegowe łańcuchy na opony i cała czwórka, a raczej szóstka - bo koń Bucefałek i osiołek Jędruś też dołączyli do nich - ruszyła w kierunku znanym tylko mieszkańcom leśniczówki.

Wysłużony już samochód mozolnie piął się w górę stoku po niewidocznej pod śniegiem kamiennej drodze. Ze szczytu było widać zabudowania w wielkiej dolinie i aleję drzew prowadzącą do owej posiadłości. Dojechali do bramy, gdzie wielkie kloce drewna tworzyły napis "BONANZA".

- Basiu, to moje królestwo. Kupiłem to wiele lat temu. Kilkadziesiąt hektarów łąk, lasów, kilka potoków. Zrobiłem tamę, tworząc małe jezioro. W lecie jest tu mnóstwo ptaków i zwierząt. Ta "chatka drwala", którą tu widzisz, to moja odskocznia.

Odys, Ramzes i dwa "mustangi" poczuły się znowu wolne. Popędzili w kierunku paśnika, gdzie zawsze było coś ciekawego do zjedzenia, czy choćby i sól do polizania. Pędząc, wzniecali tumany śnieżnego pyłu, w którym zimowe słońce zapalało tęczowe kolory.

Ogólna atmosfera szczęścia udzieliła się i Barbarze. Tuż przed wejściem do chaty z drewnianych bali Piotr zatrzymał gestem swojego kochanego gościa i klęcząc w zaspie pośrodku swoich psio-wilków, wyciągnął w jego kierunku najpiękniejszy pierścionek z brylantem, pytając:

- Basiu, czy zechcesz być gospodynią "chaty drwala" i uczynić mnie i te dwa nędzne kudłacze najszczęśliwszymi na świecie? Czy zostaniesz moją żoną?

- Ja ... ja... Piotrze, po takich oświadczynach już nie marzę o niczym innym! - odparła z radością. - To dzięki wam żyję . Ja...

Dalszy jej wywód przerwał radosny atak psio-wilczych jęzorów, rżenie Bucefałka i ryki Jędrusia oraz gorące wargi Piotra.


Na ratunek


Barbara bardzo niechętnie wróciła na krakowską uczelnię. Nawet się nie spodziewała, że wróci w Bieszczady szybciej, niż zaplanowała.

Czarne chmury zawisły nad jej leśnikiem. Brawurowa akcja wyprowadzenia wilczej watahy z obławy przez Odysa i Ramzesa przyniosły nieoczekiwany skutek. Ktoś tam, wysoko, u góry zażądał zwolnienia dyscyplinarnego dla opiekuna dwóch psio-wilczych przyjaciół. Jego szef - nadleśniczy - powiedział wprost:

- Jeśli cię nie zwolnię, mam się podać do dymisji. Piotrze, wymyśl coś, proszę...

Przygnębiony Piotr zadzwonił do Barbary. Ta wysłuchawszy jego problemu, powiedziała krótko:

- Nic nie rób, będziemy za dwa dni. Pogłaskaj "chłopaków" ode mnie.

24 godziny później krakowscy studenci ruszyli do akcji. Towarzyszyła im telewizja, radio i prasa. Rej wodziła skromna dziewczyna zakochana w bieszczadzkim leśniku. Czy ktoś jest w stanie pokonać broniącą swoich i czyichś racji zakochaną kobietę?

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama