2 maja dotarła do nas wiadomość, że ciało mężczyzny, który 17 kwietnia wypadł przez szczelinę w moście biegnącym przez Wisłę, odnaleziono w Annopolu, 70 km od tragicznego zdarzenia. W minioną sobotę odbył się w Mielcu jego pogrzeb. Najbliżsi pożegnali 40-latka, ale nadal otwarta pozostaje sprawa feralnego przejścia. Przypomnijmy, że ani w dniu tragedii, ani wcześniej nie było przy moście znaku zakazującego przechodzenia zarówno węższą, jak i szerszą kładką wzdłuż mostu. Zarządca, czyli zamojska spółka Linia Hutnicza Szerokotorowa, stoi na stanowisku, że o incydencie nie wiedziała. Zastanawiające było jednak to, kto po kilku dniach od tragedii postawił znaki zakazujące korzystania z przejścia. Wójt gminy Padew Narodowa, Robert Pluta, potwierdził, że to nie on zarządził postawienie znaków, nie zrobiła tego również policja ani „sokiści”. Dotarliśmy do mieszkańców Zadusznik, którzy powiedzieli nam, że znaki zakazu przechodzenia przez most pojawiły się kilka dni po tragicznym wypadku. – Strażacy odjechali i przyjechała furgonetka. Wkopali znaki zakazu wejścia na most, połazili po moście i odjechali. Nikt nie pytał ich, skąd są, ale chyba z LHS-u – mówi starszy mężczyzna. Dziwi się, jak można było spaść z mostu: – Chyba głową uderzył, stracił przytomność i sturlał się do szczeliny między szynami a kładką – komentuje. Postawienie znaków to niejedyna zmiana, jaka zaszła na moście dopiero po tragedii.
Więcej w 19 numerze Korso