Prawdziwe owoce dla Mielca nie płyną bezpośrednio z Brukseli. Te dzieli się na krajowym podwórku, a szczególnie ważne są dla życia obywatela samorządy, do których wybory odbyły się zaledwie kilka miesięcy temu. Wynik wyborów do europarlamentu może mieć jednak znaczenie w kontekście zbliżających się wyborów do Sejmu, które odbędą się już tej jesieni.
Niska frekwencja powoduje, że lepsze wyniki mogą osiągnąć partie, które posiadają bardziej zmobilizowanych wyborców, oraz te, których stanowiska są bardziej radykalne. Tak stało się w 2014 r., gdy po raz pierwszy w historii próg wyborczy przekroczyło ugrupowanie Janusza Korwina-Mikke. Na fali brexitu tak samo może zdarzyć się i w tym roku. Wydaje się jednak, że nasz okręg znów padnie łupem duopolu PiS-PO. Pytanie tylko, ile mandatów nam przypadnie. Ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego w Polsce nie przewiduje bowiem tego, ilu dokładnie kandydatów zostanie wybranych w wyborach. Wszystko zależy od frekwencji: im wyższa będzie w naszym województwie, tym więcej mandatów stanie się jego udziałem.
Słuchając słów Jarosława Kaczyńskiego, na pewno nie warto głosować na PiS – sam zapowiedział w końcu, że worek pieniędzy dla Mielca otworzy się tylko wtedy, gdy wybory wygra Fryderyk Kapinos. Rozumiem zatem, że teraz jest już za późno. Tomasz Poręba to co prawda sprytny polityk, ale sam nie ma wielkiego wpływu na to, co się w Brukseli dzieje. PiS zresztą należy do marginalnej frakcji, która i tak ulegnie znacznemu osłabieniu, gdy opuszczą ją posłowie z Wielkiej Brytanii. Wpływ tej partii na unijne przepisy więc jest i będzie żaden.