reklama

Wiktor Cichoń: Kettlebell zaczyna być potęgą

Opublikowano:
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Jako pierwszy w Mielcu zdobył kwalifikacje instruktora StrongFirst SFG1, popularyzuje treningi kettlebell w naszym mieście i ciągle dąży do perfekcji. Wiktor Cichoń, bo o nim mowa, ma 43 lata, z wykształcenia jest dziennikarzem, a także prowadzi swój biznes, uwielbia podróże i marzy o domku na plaży. Mimo wymagającej pracy znajduje czas na swoją pasję - kettlebell. Tylko nam opowiada o popularnych treningach i skąd czerpie inspiracje.
reklama

Zacznijmy na początek od tego, co to w ogóle jest trening kettlebell? Skąd wywodzi się ta dyscyplina sportu? I czy te kule rzeczywiście są takie rewelacyjne?

- Odważnik kulowy, z angielskiego kettlebell, a zgodnie ze wschodnim rodowodem tego sportu - giria, to jakby kula armatnia z przyczepioną rączką. Dyscyplina wywodzi się z obszarów Rosji i w różnych formach jest uprawiana tam od pokoleń, kiedyś w ramach pokazów siłaczy na jarmarkach, teraz jako Giriewoj Sport.

Na zachodzie kettle spopularyzował Pavel Tsatsouline - założyciel federacji StrongFirst, w której mam zaszczyt być instruktorem. StrongFirst to jedna z dwóch głównych metod treningowych - obok wspomnianego giriewoj sport - stawiająca główny nacisk na siłę i bezpieczeństwo. Właśnie bezpieczeństwo zawodnika ma tu kluczowe znaczenie, dlatego federacja StrongFirst z ogromnym wręcz kultem dba o to, by osoby będące instruktorami do perfekcji opanowały wymagany zestaw ćwiczeń i potrafiły przekazać tę wiedzę innym. Kurs i egzamin instruktorski jest niezwykle wymagający, a jego finalnym elementem jest tzw. snatch test, czyli w wypadku mężczyzn do 100 kg wagi realizacja 100 bezbłędnych rwań 24 kg kettla w przeciągu 5 minut. Proszę mi wierzyć, że wyrwanie z poziomu kolan nad głowę łącznie niemal 2 i pół tony żelastwa w kilka minut pozwala zniechęcić ogromną większość osób z mniejszą motywacją. Mnie się udało i jestem z tego bardzo dumny.

Z wykształcenia absolwent dziennikarstwa, czy to był pomysł na przyszłość? Skąd ten kierunek?

Jestem absolwentem rocznik 2001 Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także dwóch kierunków studiów podyplomowych z zakresu zarządzania projektami, m.in. na Politechnice Wrocławskiej. Nigdy nie pracowałem jako dziennikarz ani tym bardziej polityk. Od 2004 roku prowadzę firmę Wektor Consulting, która zajmuje się szkoleniami i pozyskuje na te cele środki z funduszy europejskich. W chwili obecnej mamy biura w kilku miastach Polski. Niestety to dość żmudna, stresująca praca wiążąca się z kilkunastogodzinnymi "odsiadkami" za ekranem komputera lub za kółkiem w drodze z biura do biura. Po pracy trzeba się poruszać, tym bardziej że na karku ma się już po 40-tce.

Jak to było ze sportem, czy od zawsze Pan się nim interesował? Czy był jakiś moment przełomu?

- Z moją aktywnością bywało różnie. Na studiach trenowałem judo, jednak po powrocie do rodzinnego Mielca i wzięciem się za biznes kondycja dramatycznie spadła. Mówiąc wprost, zacząłem tyć na potęgę. Próbowałem z tym walczyć, ale niestety klasyczne metody typu "siłka" niewiele pomagały. I wtedy do rąk wpadła mi pierwsza książka Pavela Tsatsuline pt. "Wielkie wejście odważników kulowych". Postanowiłem spróbować pomachać kulami i bardzo mi się to spodobało.

Trening z kettlami niemal w niczym nie przypomina klasycznego treningu siłowego. Odważnik pracuje bardzo dynamicznie, eksplozywnie, z użyciem praktycznie wszystkich mięśni całego ciała przy niemal każdym ćwiczeniu. Kettle fruwają, człowiek się cieszy... zero nudy. A co najważniejsze, rośnie siła – coś, co na początku przygody z kettlami wydaje się nieprawdopodobne, już po kilku miesiącach staje się normą. Ciężary, które "na siłowni" były zarezerwowane dla gigantów, stają się po prostu codziennym narzędziem treningowym. Oczywiście dużo zależy od zaangażowania i warunków fizycznych, ale nawet przeciętny facet nie powinien mieć problemów z wypchnięciem nad głowę 24 kg kettla jedną ręką (tzw. wyciskanie wojskowe). Większość instruktorów StrongFirst robi to samo z kettlami w przedziale 40-50 kg, a najlepsi potrafią wypchnąć wagę swojego ciała.

Moda na Kettle wybuchła ostatnio i szturmem wdziera się do zajęć. Skąd według Pana wynika taka popularność i jak jest w Mielcu?

- Myślę, że wiele osób jest znudzonych klasycznymi treningami siłowymi, wspomaganymi bieżnią czy rowerkiem. Sam kilka lat dźwigałem ciężary na siłowni i wiem, że (przynajmniej dla mnie) nie jest to najlepsza droga. Dźwigając ciężary, nie rozwijamy się w sposób proporcjonalny. Kreskówkowy przykład Jonego Brawo - piękny "bicek" i wyrobiona klata, a za chude nóżki, ale przede wszystkim niska sprawność ogólna. Często na moje zajęcia przychodziły osoby z wieloletnim stażem na siłowni i okazywało się, że ich siła funkcjonalna, poziom kondycji, koordynacji i wytrzymałości, nie wspominając już o rozciągnięciu, są naprawdę kiepskie, nawet jeśli prezentują się wizualnie całkiem dobrze.

Jeśli chodzi o Mielec, to kettle zaczynają się pojawiać coraz częściej, ale nie zawsze podejście do machania żelastwem jest odpowiednio poważne. Na kettle nie da się tak po prostu przyjść z ulicy i zacząć z marszu od przypadkowego ćwiczenia, a tak niestety podchodzi do tematu część trenerów. StrongFirst każe swoim instruktorom realizować kompleksowy program, zaczynamy od podstawowych ruchów, a zaawansowane ćwiczenia są wprowadzane po 2-3 miesiącach od pierwszego treningu, pod warunkiem że chodziło się regularnie min. 2-3 razy w tygodniu. Alternatywą do programu jest w najlepszym razie brak oczekiwanych postępów, a w najgorszym - poważne urazy kręgosłupa.

W 2018 roku udało nam się w ramach Stowarzyszenia PRO VIS założyć klub Kuźnia Atletów im. Stanisława "Zbyszko" Cyganiewicza. Od początku miał być to klub poświęcony sportom walki i funkcjonalnym sportom siłowym, stąd też nasz patron, zapomniany przedwojenny mistrz ringów całego świata i siłacz jakich mało. Niestety, epidemia strasznie "przejechała" się po branży i od roku praktycznie zaprzestaliśmy realizacji treningów grupowych kettlebell. Wznawiamy natomiast treningi brazylijskiego jiu-jitsu i mam nadzieję, że i na kettle przyjdzie niebawem pora.

Czy ten sport jest dla wszystkich? Mam na myśli przede wszystkim płeć. 

- Tak. Każda płeć. Niemal każdy wiek. Ja zaczynam z moimi 7- i 9-letnimi chłopakami robić podstawowe ćwiczenia. Trening jest idealny dla pań, gdyż bardzo mocno pracują biodra i pośladki. Z kolei starsi panowie skorzystają bardzo na wzmocnieniu mięśni głębokich, wzmacniających kręgosłup.

W 2018 r. uzyskał Pan pierwsze w Mielcu kwalifikacje instruktora StrongFirst SFG1. Na czym polega taki kurs? Czy odbywał się w Polsce?

Kursy instruktorskie i egzaminy StrongFirst są realizowane raz do roku zawsze w Zielonej Górze, gdzie siedzibę ma Centrum Kettlebell Polska, prowadzone przez Darka Walusia, które ma jako jedyny podmiot w Polsce uprawnienia do realizacji kursów StrongFirst. Kurs to praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka – trzy dni po kilkanaście godzin dziennie machamy, wypychamy, wstajemy z ciężarem, robimy z nim przysiady i rwania. Na koniec trzeba w idealny sposób zademonstrować wykonanie każdego z wymaganych ćwiczeń oraz zaliczyć snatch test, o którym już wspominałem.

Czy w kettlebellu są organizowane zawody?

- Tak, przed pandemią organizowane były mistrzostwa Polski, co roku na dorocznym obozie kettlebell odbywa się też turniej końcowy, ale najważniejsze jest ściganie się z samym sobą i podnoszenie poprzeczki, której najwyższym poziomem jest czerwona koszulka Top Team z kompletem pięciu gwiazdek, której zdobycie wymaga ekstremalnych kwalifikacji, siły i kondycji.

Jakie jest wymarzone miejsce na Ziemi dla Pana?

- Uwielbiam podróżować. Zwiedziłem już kilka niezwykłych miejsc na Ziemi i bardzo ciężko byłoby mi wskazać to "naj", choć mocnymi kandydatami byłyby Nepal, Maroko, Senegal czy Gruzja. Tym jedynym i wymarzonym na pewno jest nasz dom w Mielcu, gdzie mieszkam z żoną i synami, ale nie wyobrażam sobie, by co jakiś czas nie wyfruwać z gniazda, by zwiedzić jakieś odległe, egzotyczne miejsca. Więc jak tylko będzie można wyjechać, na pewno to uczynię, jest kilka mocnych pozycji na short liście.

Gdzie Pan widzi siebie za 30 lat?

- Za 30 lat będę, mam nadzieję, wciąż zdrowym, sprawnym fizycznie i wciąż zainteresowanym poznawaniem świata 73-latkiem. Nie miałbym też nic przeciwko posiadaniu jakiegoś domku przy plaży, na przykład na Cebu lub Con Dao.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama