Gdy w piątek, 11 sierpnia, zamordowana została idąca chodnikiem młoda kobieta, mieszkańców naszego miasta ogarnął blady strach. - Jak to możliwe, że w centrum miasta doszło do takiej tragedii? - pytają mieszkańcy Mielca, którzy po prostu się boją. Trudno się dziwić, że mieszkańcy miasta czują strach, skoro takie sytuacje dotychczas oglądali głównie w filmach.
Nożem w serce
Jak wynika z przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej sekcji zwłok zamordowanej 35 - latki, kobieta została ugodzona ostrym narzędziem kilka razy w klatkę piersiową. - Jeden z ciosów w okolicę serca okazał się śmiertelny - mówi rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu, prokurator Andrzej Dubiel. Rany pozostawione na ciele ofiary świadczą o tym, że zabójca posługiwał się masywnym nożem o około 16-centymetrowym ostrzu. Zatrzymany mąż ofiary, który sam zgłosił się na policję w Stalowej Woli, i przy którym znaleziono prawdopodobne narzędzie zbrodni, nie przyznaje się do zabicia swojej żony, odmawia też składania wszelkich wyjaśnień w tej sprawie.
Morderstwo kloszarda
Niedługo później, bo w poniedziałek, w jednym z domów przy ulicy Wrzosowej w Mielcu wydarzyła się kolejna tragedia.
Pijany 22-latek wtargnął do domu, w którym mieszkał 62-letni mężczyzna. Bandyta krzyczał i demolował mieszkanie. Potem zaatakował, kopiąc i bijąc ofiarę po całym ciele. Mieszkający z 62-latkiem mężczyzna pobiegł do sąsiadów po pomoc. Ci zadzwonili na policję. Świadkiem pobicia, jak się okazało, była też matka oprawcy. Gdy policja przybyła na miejsce, 22-latek zdążył już uciec, zostawiając ciężko pobitego gospodarza.
Pobity, w wyniku odniesionych obrażeń, zmarł zaraz po przewiezieniu go przez pogotowie do szpitala. W tym czasie policjanci zatrzymali podejrzewanego o pobicie mężczyznę. Miał 2 promile alkoholu w organizmie.
Druga tragedia w tym domu
Jak się dowiedzieliśmy, to już druga tragedia, do której doszło w domu przy ulicy Wrzosowej. - W ubiegłą zimę zamarzła tam kobieta, a teraz ta tragedia – wspomina sąsiad pobitego na śmieć mężczyzny. W zimie w domu było jak w chłodni, bo sąsiad nie miał prądu ani ogrzewania, bo nie płacił rachunków.
Po rozwodzie, bez pieniędzy
-To był inteligentny, kulturalny człowiek, miał jednak też wady, był zbyt nachalny - mówi o śmiertelnej ofierze pobicia jego sąsiad.
- Ciągle przychodził do mnie i prosił o papierosy. Mówiłem mu, że tak wiecznie nie będzie – dodaje. - On jednak wracał jak bumerang. Nie miał pieniędzy, bo nigdzie nie pracował. Wcześniej mieszkał z żoną i dwójką synów. Jednak kobieta rozwiodła się z nim i wyjechała, a on został sam w dużym pustym domu. Po rozwodzie zaczął się staczać, lubił się napić. Od kiedy pamiętam, różne osoby się tam kręciły, przychodziły do jego domu i pomieszkiwały, były to też kobiety - opowiada mężczyzna.
Ostatnio w tym domu było spokojnie, ale wcześniej często interweniowała policja, która była wzywana z powodu odbywających się tam libacji alkoholowych.
- W ten wieczór zobaczyłem w nocy światła dobiegające z jego domu. Zaraz zorientowałem się, że na miejsce przyjechała straż i policja, był też prokurator - mówi sąsiad. Strażacy mieli za zadanie oświetlić budynek pozbawiony prądu.
Grozi mu dożywocie
Dzień po zatrzymaniu podejrzanego 22-latka prokurator przedstawił mu zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz kierowania gróźb w stosunku do członków rodziny. Na wniosek policjantów, poparty przez mielecką prokuraturę, sąd aresztował 22-latka na trzy miesiące.
Podejrzany nie przyznaje się do winy, zasłaniając się niepamięcią. Za popełnione przestępstwo grozi mu do 25 lat pozbawienia wolności lub nawet dożywocie.