reklama

Źle się dzieje na mieleckim SOR-ze...

Opublikowano:
Autor:

Źle się dzieje na mieleckim SOR-ze... - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościTo, że mielecki szpital ma poważne kłopoty, wiadomo nie od dziś. Ale ostatnio na światło dzienne wychodzi coraz więcej kontrowersji związanych z funkcjonowaniem szpitalnego oddziału ratunkowego. Pisaliśmy już o głośnym przypadku nierozpoznania załamania biodra, jednak nasza czytelniczka podzieliła się kolejną historią z mieleckiego SOR-u...

Przypomnijmy. 25 marca na SOR w Mielcu karetką został przywieziony nastolatek, który po lekcji wychowania fizycznego skarżył się na ból nogi. Pomimo bólu i łez dziecko czekało na przyjęcie kilka godzin. Po wykonaniu prześwietlenia i postawieniu diagnozy, chłopiec z receptą na leki przeciwbólowe został odesłany do domu. Ból nie ustępował, zmartwieni rodzice postanowili skonsultować się z innym lekarzem. W tym celu pojechali do szpitala w Tarnobrzegu, jednakże z powodu braku skierowania zostali odesłani do dyżurującej obok przychodni, która miała możliwość wypisania skierowania. Po zdobyciu wszystkich wymaganych papierów chłopiec został przyjęty do tamtejszego szpitala. Dyżurujący lekarz po wstępnym badaniu nie krył zdziwienia, że w takim stanie dziecko zostało wypuszczone do domu. Chłopca od razu przyjęto na oddział, spędził tam 5 dni. Rozpoznano u niego złamanie biodra.

 

Odesłali bez badań 

 

Nasza czytelniczka, pani Marta, też ma sporo pretensji do mieleckiego oddziału ratunkowego. Po omdleniu została z niego wypuszczona bez badań, a podstępna choroba rozwijała się dalej. Kiedy po kilku miesiącach wróciła na SOR w stanie ciężkim, na przyjęcie czekać musiała 4 godziny... 

  - Byłam w szpitalu, bo chciałam zrobić wyniki. Jeszcze nie doszłam do laboratorium, a zasłabłam i upadłam. Panie z diagnostyki zabrały mnie do punktu pobrań, położyły na łóżku. Nie odzyskiwałam przytomności przez dłuższą chwilę, zadzwoniły więc na SOR. Ratownik przyjechał i zabrał mnie na wózku na izbę przyjęć. Nawet on mówił mi, że pobędę w szpitalu do wieczora, bo to chwilę zejdzie, zanim zrobią mi wszystkie badania. Mojemu przyjacielowi, z którym tam byłam, kazał wracać do domu, bo był święcie przekonany, że wyjdę najwcześniej wieczorem. Panie z laboratorium też twierdziły, że w szpitalu zajmą się mną dokładnie, bo utrata przytomności z czegoś musiała się wziąć. A one przecież wiedzą, co mówią. Na SOR-ze położyli mnie na łóżku i zrobili tylko EKG, z resztą czekali na panią doktor, która miała zlecić inne badania, żeby zbadać przyczynę tego omdlenia. Po godzinie przyszła pani doktor, zapytała, jak się czuję, nie badając mnie w ogóle, wzięła tylko za rękę. A karta do wypisu była już przygotowana, jeszcze zanim do mnie podeszła...  Zdążyłam wrócić do laboratorium, a panie tam były bardzo zdziwione. - To pani wyszła? U nas pani nieprzytomna leżała i panią wypisali? - Nie mogły uwierzyć własnym oczom. Potwierdziłam, że lekarka wypuściła mnie bez żadnych badań. Widać zresztą na wypisie, że nie ma tam żadnych wyników. W ogóle nic nie zrobiono i mnie wypisali! Po dwóch miesiącach wróciłam na mielecki SOR w stanie zagrożenia życia. Mój lekarz rodzinny rozpoznał problemy z  tarczycą, już zapadałam w śpiączkę, już nic nie czułam... - opowiedziała nam swój przypadek pani Marta z Mielca.

 

Czekając na pomoc

 

Na skierowaniu do szpitala możemy przeczytać, że w rozpoznaniu choroby znalazł się przełom tarczycowy. Jest to nagły i zagrażający życiu stan, powikłanie nadczynności tarczycy. Dolegliwość pojawia się u pacjentów, u których nadczynność tarczycy jest nieleczona, dodatkowo są oni w złym stanie ogólnym. 

- Ta choroba się u mnie rozwijała od dłuższego czasu, może nawet od lat. Szwankowała mi pamięć, bywałam nieprzytomna,  miałam problemy z mową. Ale kiedy lekarz zobaczył wyniki i w jakim stanie jestem, wypisał mi pilne skierowanie do szpitala, natychmiastowe, bo już groziła mi śpiączka. Na przyjęciu na SOR-ze byłam na godzinę 18, a przyjęli mnie o 22! Na izbie nie było już nawet wolnych krzeseł, więc osunęłam się na podłogę i tak siedziałam cztery godziny, a byłam w stanie ciężkim! Już bym się tam za chwilę położyła! Jak dostałam się w końcu o 22 na oddział wewnętrzny, to pani doktor powiedziała, że za chwilę mogłabym dostać wylewu... Już bym nie odzyskała przytomności. Lekarka powiedziała nawet, że to pierwszy przypadek w szpitalu, że pacjent w takim ciężkim stanie, z przełomem tarczycowym, przeżył! Z takim wynikiem ludzie umierają. Na oddziale zrobili mi wszystkie badania i troskliwie się mną zajęli. A SOR? Zobaczyli skierowanie - pilne skierowanie! - zagrażające życiu, i cztery godziny przyjęcia?! W ogóle ich nie interesujemy, siedziałam na ziemi, to tylko ktoś podstawił mi wózek. Po co ma być ten SOR, skoro ich ludzie nie obchodzą? Gdyby wcześniej zrobili mi te badania, gdy byłam tam pierwszy raz, to by zobaczyli, że słabnę, ale nikogo to nie obchodzi... Teraz ten oddział całkowicie upada. Nie ma lekarza, nie ma nikogo, kto by się zainteresował? W szpitalu bardzo się przejęli. Zaraz mnie poratowali, oddziałowi wewnętrznemu należy się podziękowanie. A SOR? Lepiej, żeby nie istniał - podsumowuje nasza rozmówczyni.

".

  

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE