reklama

Rozmowy na Radzie Miasta. Dzieci będą świecić, czyja to sprawa?

Opublikowano:
Autor:

Rozmowy na Radzie Miasta. Dzieci będą świecić, czyja to sprawa? - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościSesja zbliżała się już do końca, ostatni punkt zebrania został odhaczony, radni zaczęli już pomału się przeciągać, prostować nogi, żeby zabrać się każdy w swoją stronę. Wtedy jednak na końcu sali obrad zapanowało jakieś zamieszanie...

- Czy można wejść? - usłyszeli panowie i panie radne zgromadzeni na sesji. Pewnie nie spodziewali się, że to niewinne pytanie pociągnie za sobą kolejną burzliwą dyskusję...

Pani Monika z Mielca postanowiła swój protest przynieść bowiem wprost na spotkanie rady miasta. A chodzi o maszty operatorów telefonicznych, które powstają lub już istnieją w naszym mieście. 

 

"Jakie pan podjął kroki?"

 

- W związku z przeprowadzonymi rozmowami rad osiedlowych, zwłaszcza osiedla Smoczka i Smoczka I - tam była sprawa z budową masztu przy ul. Krańcowej - wniosłam takie zapytanie, co z masztem przy szkole dla dzieci niepełnosprawnych na ul. Królowej Jadwigi? Bo ten maszt tam stoi nielegalnie, to jest złamanie praw o ochronie dziecka! - wyłuszczyła swoje stanowisko pani Magda. - Chciałam więc zapytać, jakie pan podjął kroki? Bo minął już bodajże miesiąc, odkąd prosiłam o kontakt, a nie mam żadnej odpowiedzi! Żadnego wezwania na jakąkolwiek rozmowę! Zostałam potraktowana jak... - zawahała się na moment. - Jak nic - zakończyła.

- Ale mogłaby pani wyjaśnić? - dopytywał przewodniczący Bieniek, nie orientując się widać do końca, o co chodzi. - Zostawiła pani jakieś pismo?

 - Nie zostawiłam, rozmawialiśmy wtedy z prezydentem w szkole podstawowej nr 11 ze względu na ten maszt, który ma być budowany przy ul. Krańcowej - raportowała pani Monika. - Ja zgłosiłam maszt, który stoi przy ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych, bo stacje linii komórkowych są bardzo szkodliwe! To promieniowanie jest rakotwórcze, powoduje szereg chorób!

 - Znamy temat - wtrącił po cichu przewodniczący Bieniek, ale pani Magdalena nie dała się zbić z tropu. - To jest nienormalne, co się dzieje w tym mieście - ciągnęła. -  Opracowałam nawet mapę, gdzie jest największe nasilenie, i największe jest na Osiedlu. Nie rozumiem, czemu maszt stoi na szpitalu, to jest chore! Ludzie dochodzą do zdrowia, znajduje się oddział patologii ciążowej i noworodki, to jest niedopuszczalne moim zdaniem. Ale już pominąwszy to -  chodzi mi o mojego syna, bo będzie tam chodził do ostatniej grupy przedszkolnej. Jak mam zaprowadzić swojego syna świadomie, wiedząc, że będzie napromieniowywany kilka godzin dziennie? - dokończyła retorycznie.

 

 

"Mnie nie trzeba pomóc!"

 

Na sali zapadła cisza, kiedy radni szeptali tylko między sobą. W końcu sprawę w swoje ręce postanowił wziąć prezydent Wiśniewski.

- Przepraszam bardzo, to jest ośrodek przy ul. Królowej Jadwigi - uściślał.

 - Tak, przecież rozmawialiśmy na ten temat - przypomniała mu pani Monika. 

- Okej. To jest ośrodek powiatowy, więc prezydent miasta Mielca nie odpowiada za ten teren - zorientował się Wiśniewski.

- Proszę pani, jest tak - pospieszył z ratunkiem przewodniczący Bieniek. - Mówimy o własnościach budynków. Pan prezydent mówi, że budynek przy Królowej Jadwigi jest  własnością starostwa. Jeśli chcielibyśmy podjąć jakieś działania mające na celu usunięcie tego operatora, to powinien to zrobić starosta. 

- To dlaczego nie dostałam takiej informacji wcześniej? Miesiąc czekam na jakąkolwiek odpowiedź, dostaliście ode mnie maila i po prostu zbyliście mnie - zirytowała się pani Monika. - A to nie jest taka prosta sprawa, pozbyć się masztu, bo inwestorzy potrafią uciekać się do takich sposobów, że głowa boli, to trwa nieraz latami! W tej chwili te dzieci są dziesiątkowane tym promieniowaniem! Kto odpowie, jeśli jakieś dziecko zachoruje na  nowotwór czy jakiekolwiek inne choroby? 

  - Ja pani pomogę - zaoferował się rycersko radny Marian Kokoszka.

- Mnie nie trzeba pomóc, ja sobie sama pomogę - usłyszał w odpowiedzi. - Mam tylko takie pytanie, bo jestem w tym temacie bardzo biegła. 

- Przepraszam panią - przewodniczący Bieniek zdołał jednak jakoś wtrącić słówko. - Pan radny prosił o głos, być może pani pomoże, niech pani pozwoli. 

- Ta placówka znajduje się na terenie miasta, wielu mieszkańców tak na dobrą sprawę nie wie, czyje te placówki  są, i słusznie pani zadaje pytania, jakie pan prezydent przedsięwziął działania - mówił niezrażony radny Kokoszka. - Dzisiaj usłyszeliśmy, że to placówka powiatu. To przecież w ramach dobrej współpracy z powiatem pan prezydent może się zwrócić o to, by jakoś tę sytuację rozwiązać, a nie mówić,  że jak to nie moje, to ja nie będę nic robił. Bo pani tylko tego oczekuje, żeby jej pomóc rozwiązać problem, a nie mówić, że to nie moja placówka! - zakończył stanowczo.

 

"Nie narażam mieszkańców"

 

 

- A czy pozycja prezydenta nie zobowiązuje do współpracy z powiatem? - zapytała retorycznie pani Monika. Kiedy usłyszała od przewodniczącego Bieńka, że oczywiście, zobowiązuje, stwierdziła tylko, że nie powinno być problemu z załatwieniem sprawy. 

- Ja go nie widzę - potwierdził Bogdan Bieniek. 

- Bo ja czekam na odpowiedź, co mam zrobić, kiedy pierwszego września zaprowadzę swojego syna do przedszkola?! - kontynuowała pani Monika. - Kto odpowie za jego choroby? Kto odpowie za jego rozwój? Ja wiem, że mówię emocjonalnie, ale to jest... pożal się Boże sytuacja. 

- Nie odpowiem na pani pytania, bo nie jestem władny - przyznał przewodniczący Bieniek. - Natomiast niewątpliwie problem jest ogólnomiejski. Był kiedyś taki problem ze szkołą podstawową nr 1, zrobiona została ekspertyza szkodliwości oddziaływania, nie wiem, jak było w przypadku ośrodka przy Jadwigi...

- Nie było, rozmawiałam z Inspektoratem Ochrony Środowiska,  kontroli nie robią w ogóle, kompletnie - wtrąciła pani Monika. 

Bieniek próbował zakończyć sprawę polubownie, mówiąc, że przekażą sprawę starostwu. 

- To jest bardzo ciężki problem, te dzieci przez tyle lat tam są tak napromieniowywane... Ja swojego syna tam nie zaprowadzę, ale będę się domagała terapii w domu! Wszyscy dobrze wiemy, że dzieci są bardzo nieodporne, a taki maszt nie powinien mieć racji bytu tak blisko szkoły! Kto w ogóle dopuścił, że taki maszt mógł tam stanąć! - Nie rezygnowała jednak pani Monika. - Mówi się o godności życia, wartościach, to jakim prawem ma stać maszt tam, gdzie jest szkoła i przedszkola! Z pana strony to powinna być automatyczna blokada! - zwróciła się bezpośrednio do prezydenta Wiśniewskiego. - Powinien pan powiedzieć: "Nie zgadzam się, żeby takie rzeczy stały w moim  mieście! Nie narażam mieszkańców na takie promieniowanie". Ma pan do tego kompetencje! 

 

"Nadamy bieg sprawie". W końcu 

 

Sprawę próbował też wyjaśnić jeden z pracowników urzędu miasta.

  - Jeżeli chodzi o maszty, to prezydent jest pierwszą instancją i musi działać tak, jak w przypadku pozwolenia na budowę domu, restauracji, przedsiębiorstwa. To jest prosta sytuacja - jeśli przepisy są spełnione, to zgodę wydać musi. Jeżeli przepisy są niespełnione, to wydaje decyzję odmowną i ta decyzja jest kontrolowana przez kolejne instancje. Maszty powinny stać, jak każda inna inwestycja, legalnie. Albo wymagają pozwolenia na budowę, albo nie wymagają.

- Powinna pani sprawdzić - zwrócił się bezpośrednio do pani Moniki. -  I to jest wiedza powszechna, nadzór budowlany kontroluje legalność budów, a nie prezydent. Krótkie pismo do nadzoru budowlanego, że jest pani zainteresowana, czy to jest samowola budowlana, czy nie. Jeżeli tak, to powinna być ściągnięta. Jeżeli inwestycja jest legalna, pozostaje kontrola tej inwestycji pod względem oddziaływania na środowisko. Są organy, które sprawdzają natężenie pola elektromagnetycznego.  Ale na pewno nie jest właściwy do tego prezydent! Praktycznie każda inwestycja jest nieobojętna dla człowieka. Są ludzie, którzy uważają, że jeśli sąsiad buduje dom mieszkalny, to jest dla niego życiowa tragedia. 

- Wie pan, na czym polega taka kontrola? Wie pan, że w tym czasie dzwoni się do inwestora, a inwestor zakręca kurki? - zirytowała się tak przydatną radą pani Monika. - Zapytałam pana prezydenta, odbyliśmy taką rozmowę w szkolę, a co dalej, nie wiem. Mam prawo do ochrony zdrowia własnego dziecka, a zadaniem urzędu miasta jest chyba obrona wszystkich obywateli? 

W tym momencie prezydent Wiśniewski zdecydował się w końcu stanąć na wysokości zadania i zaproponował, że przyjrzy się tej sprawie na spotkaniu z mieszkańcami.  

- Zapraszam do siebie, usiądziemy, porozmawiamy, spiszemy notatkę z tego spotkania, nadamy bieg sprawie - zaproponował. 

Takie to potyczki dzieją się na sesji rady miasta. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE