Leliwa, według radiosłuchaczy z forum "Radio Polska", to jedna z najładniejszych radiowych nazw w Polsce - taka dźwięczna i przyjazna dla ucha. I nawet jeśli ktoś nie wie, że to nazwa herbu Tarnowskich, założycieli Tarnobrzega, już od samego początku zaczyna pałać sympatią.
Jestem szczęściarzem
A zaczęło się tak: nie mieli nic, czyli w sam raz tyle, by założyć radio. Jak w "Ziemi Obiecanej", tylko ze szczęśliwym zakończeniem. Bogusław Szwedo miał wtedy 34 lata, doświadczenie w dziennikarskiej branży i marzenie, by stworzyć własne radio. W tamtych czasie koncesje na nadawanie miały tylko trzy radia komercyjne: RMF, Radio ZET i Radio Eska. Wkurzony tą sytuacją Wojciech Reszczyński (nie dostał koncesji mimo starań) postanowił ruszyć z własnym radiem bez koncesji - Wawą.
- Ja też postawiłem zrobić to samo, choć nie miałem pojęcia, jak to zrobić - przyznaje dziś z rozbrajającą szczerością. - Oczywiście nie miałem też pieniędzy. Miałem za to dziennikarskie doświadczenie. Pisałem do prawicowych pism, które powstawały na początku lat 90. w Rzeszowie. I kiedy zwolniono mnie z jednej z takich gazet, znalazłem dwóch biznesmenów, którzy wsparli mój radiowy pomysł finansowo. Byli to Roman Barsznica i Konrad Rokoszewski. I założyliśmy spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Można powiedzieć, że jestem szczęściarzem, że mnie zwolnili z tamtej gazety, bo choć mi nie płacili już od jakiegoś czasu, czułem się i tak zobowiązany, by pracować dalej. Bóg wie, ile to jeszcze by trwało. Wybrałem więc pierwszą wolną częstotliwość - 66,4, uznałem, że w tym miejscu w eterze się zmieszczę. Potem jak grzyby po deszczu ruszały kolejne pirackie radia. W takim Lublinie na przykład w pewnym momencie było ich 3. Od Szczecina po Rzeszów nadawało 40 pirackich rozgłośni radiowych. I my.
Wokół Leliwy bardzo szybko zebrała się grupa harcerzy, młodych, pełnych zapału nastolatków, którzy zamarzyli o karierze radiowca. Pewnie dlatego w pewnym momencie Leliwę nazywano rozgłośnią harcerską. Choć w Tarnobrzegu częściej nazywano ją radiem spod komina, bo jej siedziba mieściła się w budynku z ogromnym kominem. Nikt wtedy nie przypuszczał, że to radio dokona takiej ekspansji terytorialnej.
Nie pytaliśmy, czy można
Swoją nazwę tarnobrzeskie radio wzięło od herbu rodu Tarnowskich. - Nie zastanawialiśmy się, czy można - mówi Szwedo. Ale wszystkie inne pomysły zupełnie się nie nadawały. Bo gdyby nazwa brzmiała, jak pierwotnie planowaliśmy, Radio Tarnobrzeg, to kto słuchałby nas choćby w Stalowej Woli czy Sandomierzu? - zastanawia się Bogusław Szwedo. - Kiedyś, wiele lat później, kiedy radio grało już pełną parą, spotkałem głowę rodu, czyli Jana Tarnowskiego, i pytałem, czy ma coś przeciwko temu, ale pan Jan tylko się uśmiechnął, aprobując ten pomysł. Ulżyło mi.
Leliwa rosła w siłę, pozbyła się pirackiej bandery i zdobyła koncesję. Z nastolatków, harcerzy, wyrastali prawdziwi radiowcy. Nad ich głosem pracował Andrzej Wilgosz, instruktor teatralny z ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury w Tarnobrzegu, który szybko stał się mentorem młodych radiowców. Leliwa szybko się zaadoptowała w całym regionie. Grała nie tylko w domach, ale i u fryzjerów, w taksówkach, sklepach, knajpach i pubach, dopóki było to legalne. I kiedy wydawało się, że już nic nie zmąci spokoju radiowców, życie pisało inny scenariusz.
Więcej w 39 numerze Korso