Na pierwszym treningu w szkole podstawowej pojawiło się około 30 chętnych chłopców. Wszyscy ustawili się wzdłuż najdłuższej linii na sali gimnastycznej, a nauczyciel dokonywał selekcji, który z nich nadaje się do trenowania i późniejszej gry. Wybierał tych najwyższych. Damian niestety się do nich nie zaliczał. Nagle padło w jego kierunku pytanie, czy jest prawo- czy leworęczny. I to go uratowało, bo bycie leworęcznym w dyscyplinie, jaką jest piłka ręczna, to spory atut.
Początki
Damian Misiewicz szybko udowodnił, że mimo niższego wzrostu jest perspektywicznym zawodnikiem. Jego gra podobała się na tyle, że Stanisław Leśniak zaproponował mu dołączenie do Stali Mielec i trenowanie pod okiem profesjonalnych trenerów. – Jestem uparty i może dlatego gram. Wielu moich rówieśników, z którymi zaczynałem, rzuciło ręczną – mówi Damian.
W piłkę ręczną grał także jego tata. Jednak w pewnym monecie musiał z niej zrezygnować. – Myślę, że miał w życiu taki okres, kiedy musiał podjąć decyzję, czy wiązać się z tym na poważnie, czy odpuścić. Wybrał to drugie, ale może właśnie dzięki niemu mam predyspozycje do gry – wspomina skrzydłowy. Mając 19 lat, Damian podpisał kontrakt w Radomiu, niestety zła sytuacja klubu zmusiła go do szukania swojego miejsca w innym mieście. Padło na Przemyśl, gdzie skrzydłowy spędził ponad trzy lata. Z tamtejszym Czuwajem ma na swoim koncie awans do najwyższej ligi rozgrywkowej. - Zaangażowanie jest takie samo bez względu na to, w której gra się lidze. Do tego, co robię, podchodzę bardzo poważnie, ale wiadomo, grając w superlidze, gra się przeciwko naprawdę utytułowanym zawodnikom, więc odczuwa się pewną presję. Jednak takie emocje znikają wraz z pierwszym gwizdkiem, w końcu w obu drużynach jest po tyle samo zawodników i wyższość trzeba udowodnić na parkiecie - mówi szczypiornista. Po Przemyślu nadszedł czas na Tarnów, gdzie skrzydłowy gra do chwili obecnej. - W Tarnowie studiuję, lubię to miasto. Jest tam naprawdę fajna drużyna, bardzo się ze wszystkimi zżyłem. W tym sezonie mamy cel, by być w pierwszej trójce, według mnie jest to bardzo realne. Wszyscy wyleczyliśmy kontuzje, doszedł do nas Michał Kubisztal i jesteśmy naprawdę mocnym zespołem. Miejmy nadzieję, że w tym sezonie dopisze nam zdrowie i być może w przyszłym roku będzie można poważnie myśleć o awansie - kontynuuje Misiek.
Rodzice
Bliscy Damiana Misiewicza są praktycznie na wszystkich meczach rozgrywanych w Tarnowie. Wspierają swojego syna i bardzo mu kibicują, jednak po skończeniu 18. roku życia Damian o swojej sportowej karierze decyduje sam. - Nigdy nie czułem presji ze strony rodziców. Nie zmuszają mnie do tego, by grać lepiej czy inaczej. Zostawiają to mnie, wierzą, że podejmuję dobre decyzje. Od kilku lat mam dziewczynę, więc teraz to z nią konsultuję część rzeczy - mówi skrzydłowy. - Mama natomiast bardzo przeżywa moje mecze. Czasami ma takie nerwy, że nie pamięta ich przebiegu, wraca roztrzęsiona, głowa ją boli, nie pamięta, jaki był wynik, ile rzuciłem bramek, a nawet, że w pewnym momencie trener zdjął mnie z boiska, więc dla niej to jest jak dramatyczny film. Tata, jeśli nawet jest świadkiem mojej nieudanej akcji, to zawsze doszukuje się błędu u kogoś innego, np. że dostałem złe podanie albo obwinia bramkarza - śmieje się Damian.
Motywacja
Damian Misiewicz na parkietach pierwszej ligi występuje, odkąd skończył 18 lat, w tym czasie zaliczył występy także na wyższym poziomie. Lata systematycznej gry przyczyniły się do zdobycia doświadczenia, a co za tym idzie, spokoju i pewności siebie. Dzięki temu doskonale wie, jak mentalnie przygotować się do meczu, jak się zmotywować, by zagrać na maksimum swoich możliwości. - Myślę, że kiedyś bardziej przejmowałem się zbliżającym meczem, teraz jest już inaczej, przyzwyczaiłem się do tych emocji. Na pewno zawsze jestem bardzo zmotywowany, bez względu, czy przyjeżdża ktoś lepszy, czy gorszy od nas. Choć moja dziewczyna twierdzi, że przed meczem zachowuję się tak, jakbym był na kogoś obrażony, ale ja tego nie zauważam. Oczywiście przygotowuję się do meczu, ale z doświadczenia wiem, że przemotywowanie nie jest wcale dobre. We wszystkim potrzebny jest umiar - tłumaczy skrzydłowy. Damian ma jednak przedmeczowy rytuał, z którego znany jest wśród kolegów z drużyny. - W miarę możliwości staram się zjeść schabowego z kapustą zasmażaną i ziemniakami. Nie wiem, czy przynosi to szczęście, ale na pewno nigdy mi nie zaszkodziło, więc wychodzę z założenia, że nie zmienia się czegoś już wypróbowanego i sprawdzonego. To daje mi komfort psychiczny - mówi ze śmiechem.