- Kto raz spróbuje PRL-owskiego rajdu, prawdopodobnie co roku będzie do niego powracał – mówią zgodnie mielczanie Seweryn Wieczerzak i Dominik Letniowski. To właśnie oni, wraz z przeszło 500 innymi ekipami, wystartowali w tegorocznej, dziesiątej już edycji „Złombola” - charytatywnego rajdu zapoczątkowanego przez kilku Ślązaków. Trasa, jaką mieli do pokonania, ciągnęła się od Katowic do Tunezji.
„To nie ma prawa jechać!”
Nie ma jednej takiej rzeczy, która mielczan w rajdzie urzekłaby najbardziej. Na to, że wyprawę wspominają dziś w samych superlatywach, złożyło się wiele czynników. I klimat panujący między rajdowcami, i widok PRL-owskich maszyn ciągnących się sznurkiem po europejskich drogach, i zdziwione spojrzenia innych kierowców. „To nie ma prawa jechać!” - słyszeli często od obcokrajowców. Niestety, w przypadku niektórych pojazdów, słowa te zmieniały się w nieszczęśliwą wróżbę. - Już na starcie, z powodu kłopotów z silnikami, odpadło siedem aut. Wiele wykruszyło się również w dalszym ciągu rajdu – opowiadają mielczanie. Determinacja sprawiała jednak, że wiele z PRL-owskich pojazdów wyszło cało nawet z największych opresji. Rajdowcom zdarzało się sklejać roztrzaskane po stłuczkach żuki i wymieniać panewki z malucha na takie... wykonane z puszek po piwie. - Największym hitem było chyba jednak to, że jeden ze „Złombolowców”, po tym, jak rozkraczyło mu się auto, pojechał do komisu i kupił nowe – wspomina Dominik, dodając, że wymiana czterech kółek nastąpiła niedługo po starcie, zaledwie 30 kilometrów od Katowic.
Więcej w 42 numerze Korso