Jeśli spojrzeć na strukturę wydatków budżetu miasta Mielca, widać wyraźnie, że wydatki te rosną rokrocznie od czasu objęcia większości w radzie przez Prawo i Sprawiedliwość po ostatnich wyborach. Budżet jest pełen pomniejszych inwestycji zgłaszanych przez przede wszystkim radnych PiS (według doniesień medialnych jest to ponad 80 różnych propozycji na rok 2018), dochodzą do tego kolejne, zgłaszane przez inne kluby w radzie miasta. Ponadto Mielec stoi przed wielkimi wydatkami na nową halę sportową, nową bibliotekę, pojawią się też koszty związane ze współudziałem miasta w kosztach związanych z infrastrukturą nowego mostu na Wisłoce. Budżet miasta tego wszystkiego nie wytrzyma, zatem radni najpewniej zdecydują się podnieść podatki dla firm. Nie można oprzeć się wrażeniu, że radni szukają pieniędzy na swe przedwyborcze obietnice w kieszeniach podatników. Obecnie dodatkowe zasilenie budżetu obarczy przede wszystkim firmy, ale jeśli wydatki budżetowe będą rosnąć tak, jak miało to miejsce w ostatnich latach, to prawdopodobnym zdaje się być, że radni w przyszłości sięgną do kieszeni właścicieli mieszkań i domów, podnosząc podatki również im. Wszystko to w imię realizacji pomysłów tychże radnych, które bardzo często stoją w sprzeczności nie tylko z wolą mieszkańców, ale i ze zdrowym rozsądkiem (niemalże automatycznie nasuwa się tu na myśl 1 200 000 złotych przewidzianych na wieżę widokową zwieńczoną religijną statuą, pomysł radnych PiS, który na szczęście realizowany nie będzie).
Moim zdaniem, obecna sytuacja jest prawdziwie znamienna. Rada miasta, którą wybrało mniej niż połowa uprawnionych do głosowania mieszkańców Mielca, podnosi podatki firmom tylko po to, by realizować swój festiwal przedwyborczych obietnic. Obietnic tych będzie coraz więcej, jako że kolejne wybory samorządowe odbędą się w przyszłym roku. Na ten festiwal składają się wszyscy mieszkańcy ze swoich podatków, jednakże połowa z nich nie uważa za stosowne udać się na wybory. A to właśnie rada miasta decyduje o tym, jak wspólne pieniądze będą wydawane. Czy będą to religijne pomniki, kawałki chodnika w pobliżu domów radnych, siłownie zewnętrzne, z których nikt nie korzysta, czy pikniki żołnierzy wyklętych, za wszystko to płacą mieszkańcy.
Do tego, rada miasta PiS zadecydowała o tym, że mieszkańcy nie mają możliwości bezpośredniego wskazania, na co powinny być przeznaczane miejskie wydatki – zlikwidowali bowiem Mielecki Budżet Obywatelski. Czy oby na pewno o taką demokrację chodzi?