Każdy średnio orientujący się w piłce nożnej kibic wiedział, że ani Polska nie była faworytem grupy, ani Senegal nie był "ogórkiem" do rozgromienia. Porażka z Afrykańczykami w zasadzie powiedziała wszystko. Oprócz grających przyzwoicie Michała Pazdana i Macieja Rybusa, wszyscy zagrali po prostu słabo. Senegal okazał się kolejną ekipą, która skutecznie rozpracowała taktykę Polaków. Pamiętamy sromotną klęskę z Danią w eliminacjach (0-4). Już wtedy Nawałka otrzymał pierwszy sygnał, że jesteśmy zwyczajnie przewidywalni. Nie pomogły mecze towarzyskie, nowe ustawienie w linii obrony, nowe twarze.
Porażkę 1-2 z Senegalem można, już po fakcie, nazwać zapowiedzią do niedzielnej klęski z Kolumbią. Roszady w składzie, krytyka, dodatkowa motywacja i inne zabiegi taktyczne Nawałki okazały się znaczące tylko na papierze. Polakom zabrakło jakości, waleczności (a to akurat trudno wybaczyć), siły, motoryki, zresztą... chyba wszystkiego. Został nam mecz o honor z Japonią. Pytanie tylko, czy polska kadra odzyska go w oczach kibiców po tak fatalnych meczach. Miała być najsilniejsza kadra na mundialu od 1986 r., a wychodzi na to, że już lepiej spisała się kadra Pawła Janasa w 2006 roku.
Ale do słów krytyki zawsze warto dodać chociaż jedną łyżeczkę miodu. Adam Nawałka odwalił kawał dobrej roboty w reprezentacji, dzięki niemu powstaliśmy z kolan. Przeżyliśmy wiele emocji, zagraliśmy wspaniałe mecze, dumnie zaprezentowaliśmy się na Euro. Niemniej coś poszło nie tak. Co? Tego nawet sam sztab może nie wiedzieć. Póki co wygrajmy z Japonią, proszę.
Mundial jednak trwa, zostańmy przy telewizorach! Za nami już kilka niespodzianek. Mój faworyt: Chorwacja. Ale daleko mogą również zajść Belgowie i Francuzi, którzy wreszcie zagrali na swoim poziomie? Jest kogo dalej oglądać na mistrzostwach.