O tym, by zostać policjantką, marzyła bardzo długo. Imponowały jej kobiety w służbach mundurowych, chciała być jedną z nich. Gdy będąc w Katowicach, dowiedziała się, że trwa nabór do garnizonu śląskiego, długo się nie zastanawiała, postanowiła spróbować swoich sił.
Śląsk
Rekrutacja w przypadku Bernadetty Krawczyk przebiegła w ekspresowym tempie. - Od złożenia dokumentów czekałam tydzień na spotkanie organizacyjne, na którym już dostałam skierowanie na testy sprawnościowe i testy wiedzy. Praktycznie w odstępie trzech tygodni byłam już po części egzaminów. To było zawrotne tempo, starałam się studzić emocje, jednak bardzo pragnęłam się dostać – wspomina policjantka.
Po kilku dniach Bernadetta podchodziła już do trzygodzinnego testu psychologicznego, na którym pojawiało się wiele trudnych i podchwytliwych pytań mających na celu ustalenie, czy pasujemy do idealnego profilu kandydata na policjanta. Sprawdza to nasze zdolności intelektualne, zachowania społeczne, stabilność emocjonalną i to, w jaki sposób podchodzimy do naszej pracy. Po teście była rozmowa z psychologiem. Od tego dnia musiały minąć kolejne tygodnie do uzyskania ostatecznej decyzji o przyjęciu. - Niestety, to nie był koniec batalii, czekał mnie jeszcze wywiad zorganizowany i wtedy też pojawiły się pierwsze wątpliwości. Mam wrażenie, że mieli zostać tylko ci, którym najbardziej na tym zależało. Na szczęście udało się wszystko zaliczyć – mówi Benia. Młoda adeptka dostała przydział w Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach, tam też przeszła prawdziwą szkołę życia.
Powrót
Początkowo Bernadetta pracowała w prewencji, później w zespole do spraw nieletnich. - Na Śląsku naprawdę sporo się dzieje, więc zostałam rzucona na głęboka wodę. Nigdy nie można było przewidzieć, co się wydarzy i to mi się najbardziej podoba w tej pracy. Do dyżurnego co chwilę spływają zgłoszenia, więc tempo pracy jest bardzo szybkie. Pracując tam, przeżyłam chyba więcej niż niejeden policjant mający wieloletni staż służby w mniejszej jednostce – mówi policjantka. Jednak ze względu na rodzinę i bliskich Bernadetta starała się o przeniesienie do Mielca. Po trzech raportach w końcu dostała zgodę Komendanta Głównego Policji i mogła wrócić w rodzinne strony. W trakcie pracy w policji Bernadetta skończyła także dwa kierunki studiów – bezpieczeństwo wewnętrzne, zarządzanie kryzysowe oraz służby ochrony bezpieczeństwa publicznego.
Benia od samego początku miała ogromne wsparcie rodziny i przyjaciół. Rodzice z dumą podchodzą do zawodu córki. Od pięciu lat policjantka spełnia się także roli mamy. - Pewnego dnia w przedszkolu nauczycielka zapytała się mojego syna, kim chciałby zostać w przyszłości. Zarówno ja, jak i mój partner jesteśmy policjantami, więc wszyscy spodziewali się właśnie takiej odpowiedzi. Jednak Oskar przewrotnie powiedział, że w przyszłości będzie złodziejem – śmieje się funkcjonariuszka.
Drogówka
Dzień Bernadetty zaczyna się zazwyczaj o 5 rano, w pracy jest o 6. Zakłada mundur, pobiera z szafy pancernej broń, którą do tej pory trzymała w domu. Jednak ze względu na rosnące zainteresowanie Oskara pracą rodziców, bezpieczniej jest trzymać narzędzie pracy na komendzie. Następnie naczelnik rozdysponowuje zadania. Od kilku lat Benia pracuje w ruchu drogowym. Jej praca polega między innymi na zatrzymywaniu kierujących, którzy popełniają wykroczenia w ruchu drogowym, kontroluje stan techniczny pojazdów silnikowych, kieruje ruchem drogowym na skrzyżowaniach, obsługuje też urządzenia kontrolno-pomiarowe, pilotuje oraz zabezpiecza imprezy na drogach, na przykład rajdy samochodowe, wyścigi kolarskie, biegi uliczne itp.
- Lubię tę pracę. Wiadomo, są dni, kiedy jestem zmęczona, ale tak jest pewnie w każdym zawodzie. Pracujemy w systemie 8-godzinnym, jednak gdy wydarzy się wypadek na pół godziny przed końcem zmiany, to wiadomo, że muszę zostać dłużej i dokończyć to, co zaczęłam – tłumaczy policjantka. - Kierowcy na moje zatrzymanie reagują bardzo różnie. Kobietom zdarzy się rozpłakać i zawsze tłumaczą, co się stało, dlaczego popełniły wykroczenie. Mężczyźni natomiast często zaczynają od komplementu; jest to miłe, ale ja wykonuję swoje obowiązki, jestem w tym konsekwentna. Staram się być człowiekiem, staram się wysłuchać i zrozumieć. Choć słyszałam plotki na mój temat, że jestem bardzo groźna i nieugięta. Ja tego nie zauważyłam – dodaje ze śmiechem.
Śmierć
Gdy w 2008 roku Bernadetta pracowała dla śląskiej policji, ze śmiercią miała do czynienia wiele razy. Jedną z najczęstszych metod pozbawiania się życia przez mieszkańców Katowic był skok z wieżowca. Policjantka przyzwyczaiła się wtedy do porozrzucanych części ciała. Jest jednak takie zdarzenie, które szczególnie zapadło jej w pamięć. Był rok 2013, Bernadetta pracowała już w Mielcu. Do policji zadzwonił ksiądz. Para spacerująca nad Wisłoką natknęła się na wiszące ciało mężczyzny.
Przerażenie doprowadziło ich do kościoła, gdzie o znalezisku opowiedzieli księdzu, ten zawiadomił służby. - Pojechaliśmy na miejsce, widok był traumatyczny. Ciało wisiało tam już jakiś czas i było bardzo zniekształcone. Na domiar złego wiedziałam, co to za mężczyzna. Kilka razy byłam u niego w domu na interwencji. Jakiś czas temu zgłoszono jego zaginięcie. Gdy wróciłam do domu, mundur prałam trzy razy, gdyż cały czas czułam ten okropny odór. Długo o tym myślałam, choć za wszelką cenę nie chciałam skupiać się na aspekcie psychologicznym. Nie możemy zastanawiać się, dlaczego ktoś odebrał sobie życie, jakie były tego przyczyny, co takiego musiało się wydarzyć, że człowiek targnął się na życie, bo inaczej nie wytrzymalibyśmy tego psychicznie - kończy Bernadetta.