Dlaczego praca w samorządzie? Jest Pan z nim związany zawodowo ostatnie kilkanaście lat. Mało kto pamięta, że był pan pracownikiem socjalnym. To oznacza, że te zainteresowania zawodowe były i są dalej szerokie.
Zaraz po szkole średniej zastanawiałem się nad tym, w którym kierunku ma potoczyć się moje życie. Od zawsze dobrze się czułem w zagadnieniach społecznych czy publicznych. W Krakowie zacząłem się uczyć w studium pracowników socjalnych. Zaraz bardzo szybko znalazłem pracę w ośrodku pomocy społecznej w Mielcu. Ukończyłem też socjologię na UJ w Krakowie. Tak zacząłem się rozwijać w kierunku pracy socjalnej. W ośrodku pracowałem około dziesięciu lat. Potem zmieniłem pracę, właśnie przechodząc do Starostwa Powiatowego w Mielcu.
Rzeczywiście to długi staż pracy. Lubił pan pracę w ośrodku pomocy społecznej?
Ta praca bardzo mi się przydała w życiu. Bo każde zadanie, jakie podejmuję, wiąże się z współpracą z ludźmi, z nawiązywaniem relacji. Będąc pracownikiem socjalnym, bardzo często odwiedzałem rodziny, którymi się opiekowaliśmy. Chodziłem tam i przeprowadzałem wywiady. Nastawienie na merytoryczną jakość naszych działań pozwoliło na włączenie mnie do zespołu, który analizował naszą, pracowników socjalnych, pracę. Wtedy też, pamiętam, powstał dział pracy specjalistycznej, gdzie pracowaliśmy, wspólnie dając pozafinansową pomoc dla rodzin i osób. To był czas początku typowej pracy socjalnej. W tym czasie byłem również społecznym kuratorem sądowym. Robiłem to, żeby pomagać tym, których problemy już zdążyłem poznać, kiedy pracowałem w ośrodku.
Praca socjalna jest wymagająca i często problemy, z jakimi się spotykacie, wywierają wpływ także na was, pracowników. Pamięta pan wszystkie osoby, które do ośrodka przyszły?
Oczywiście, że pamiętam wiele tych osób. Powiem więcej, często widzę na ulicy osoby, którym udało się nam pomóc wyjść z jakiegoś trudnego problemu. To cieszy. Nie powiedziałbym, że jest to trudna praca, ale że jest bardzo wymagająca. Wymaga ona szerokiej wiedzy merytorycznej i ciągłego dokształcania, i odpowiednich cech osobowościowych. Trzeba lubić ludzi tak po prostu i mieć dużo empatii.
Udało się panu pracować w momencie tworzenia nowej instytucji, czyli pogotowia ratunkowego w Mielcu jako samodzielnej jednostki. Jak pan wspomina ten czas?
Całe zajmowanie się organizacją ochrony zdrowia z perspektywy czasu dla powiatu mieleckiego to było olbrzymie wyzwanie. Pamiętajmy, że powiaty powstały w wyniku reformy w 1999 roku. Wtedy nie było gotowych rozwiązań na to, jak zajmować się ochroną zdrowia. Kiedy w 2000 roku powstał przy starostwie wydział ochrony zdrowia, to zaraz też narodziła się koncepcja wyłączenia ratownictwa medycznego z działalności szpitala i utworzenie odrębnej jednostki. Udało się nam wtedy przygotować taką koncepcję nowej jednostki. Tak właśnie powstawało pogotowie ratunkowe jako samodzielny zakład. Lata 2010 - 2011 były ważne dla tej jednostki, bo zmieniał się sposób funkcjonowania ratownictwa w oparciu o ustawy o państwowym ratownictwie medycznym. Już wtedy pomyślałem, żeby zacząć rozważać budynek dawnej pralni szpitalnej jako potencjalne nowe miejsce dla skoncentrowanej dyspozytorni medycznej pogotowia i nowej bazy dla karetek. Tak też musiało się stać. Bo pogotowie musi się rozwijać. Dziś to samodzielna jednostka z własną siedzibą i dyspozytornią, która obsługuje kilka powiatów.
Z perspektywy czasu to były dobre decyzje, żeby stworzyć siedzibę pogotowia i utworzyć dyspozytornię?
Uważam, że to była bardzo dobra decyzja dla pacjentów. Ponieważ system skoncentrowany i samodzielna siedziba pogotowia sprawdziły się w akcji, a pogotowie mieleckie stało się naturalnym liderem ratownictwa na terenie, gdzie mieszka ok. 400 tys. ludzi. Przykładem mogą być zdarzenia masowe, kiedy to system tak pracował, że była w odpowiedni sposób zabezpieczona pomoc ratownicza. To też przełożyło się na współpracę ze szpitalami, z którymi współpracuje pogotowie. To muszę powtórzyć, bo jest to prawda. Wyraźnie podniósł się poziom usług ratowniczych. Jeśli chodzi o dyskusję, jak to ma wyglądać w przyszłości, to mówi się dużo o tym, że te dyspozytornie powinny być najlepiej scentralizowane i najlepiej na poziomie województwa.
Ponad rok temu otrzymał pan propozycję objęcia funkcji pierwszego wiceprezydenta Mielca. Lubi pan wyzwania, bo propozycja została przyjęta.
Tak, faktycznie mija już ponad rok. Było to tak, że otrzymałem telefon z prośbą o spotkanie i na tym spotkaniu rzeczywiście taka propozycja padła. Trochę się nad nią zastanawiałem, bo z jednej strony myślałem o tym, że mam dosyć spore doświadczenie samorządowe. Propozycja, która otrzymałem, wiązała się z tym, że miałbym się zajmować miejskimi inwestycjami. Zastanawiałem się, na ile moje doświadczenie przyda się w tej funkcji. Uznałem, że jest to wyzwanie, a wyzwania towarzyszą mojemu życiu zawodowemu od wielu lat. Każda moja praca to było wyzwanie. Zdecydowałem się na tę funkcję, bo chciałem i chcę robić coś dobrego dla Mielca. Myślę, że dzisiaj, po roku, widać, że nikomu nie wyszło to na złe. Przez ten czas udało się sporo rzeczy uporządkować. Dużo też przed nami, a czas obecnie nie jest sprzyjający. Pieniędzy w budżecie niewiele i generalnie sytuacja samorządów nie jest łatwa. Tak więc to kolejne wyzwania.
Jak zmieniło się pana życie w tym ostatnim roku? Pytam, bo funkcja, którą pan sprawuje, zmienia dotychczasowe życie. Pracuje się dużo i ma się generalnie mało czasu prywatnego.
Tak naprawdę nie pamiętam w swoim życiu zawodowym pracy tzw. "od... do...". Zarówno w pracy socjalnej, czy też w starostwie było wiele sytuacji, że tej pracy było dużo i często poza standardowymi godzinami pracy. Mocno było to czuć w pogotowiu ratunkowym, gdzie faktycznie trzeba było podejmować ważne decyzje o różnych porach. Zresztą przyjmując propozycję objęcia stanowiska wiceprezydenta, rozmawiałem wcześniej z żoną, z rodziną. Rozpatrywaliśmy właśnie ten element pracy, że prawdopodobnie nie będzie mnie dużo w domu. Teraz z perspektywy widzę, że tego czasu dla rodziny jest mniej i dlatego trzeba go jeszcze lepiej wykorzystywać.
Czego nauczył się pan w ciągu tego roku? Biorąc pod uwagę doświadczenie pracy w magistracie?
Ten rok 2019 był dla mnie rzeczywiście bardzo dynamiczny, jeśli chodzi o życie zawodowe. Pracując w magistracie, tak naprawdę szczególną uwagę zwracam na szerokie spojrzenie na każde zagadnienie. Faktycznie dużo się też uczę.
Jak znajduje pan wolny czas, tylko dla siebie, to co lubi pan robić? Ma pan swoje hobby?
Oczywiście, na pierwszym miejscu tutaj stawiam spędzanie czasu z rodziną, czyli moimi córkami i żoną. Zaangażowałem się też w działalność teatru amatorskiego i pod okiem pani Jadwigi Klaus występuję w Teatrze Rozmaitości. W teatrze spotkałem świetnych ludzi. Bardzo interesuję się sportem, szczególnie tym zespołowym. Dziś mam mało czasu, żeby śledzić mecze na żywo, ale jestem na bieżąco z wszelkimi wynikami itp. Dużo czytam i jak mam tylko czas, to poświęcam go czytaniu książek.
Właśnie, jak to było z tym teatrem?
Bardzo prosto. Kilka lat temu w starostwie narodził się taki pomysł wspólnego odgrywania jasełek. Naszym reżyserem była pani Jadwiga Klaus, która zauważyła we mnie potencjał i zaproponowała mi, żebym przyszedł na próby jej teatru. Mój debiut był w sztuce "Gdzie diabeł nie może" - gdzie właśnie zagrałem diabła. Myślę, że moje wcześniejsze doświadczenia, i życiowe, i zawodowe, pomagają mi w tym, że potrafię dobrze wejść w rolę postaci, która gram. Praca nad kolejnymi produkcjami teatralnymi bardzo mnie wycisza i pozwala się oderwać całkowicie od codzienności.
Jakie są pana marzenia? Jakie zadania stawia sobie pan jeszcze przed sobą? Czy zastanawiał się pan nad rzuceniem przeszłości w kąt, czy nie lepiej byłoby przenieść się do innego miasta itp.
Nie, nigdy nie myśleliśmy o wyprowadzce. Mamy swój dom w małej miejscowości i tam jest nasza "cisza" - nasz azyl. W domu mieszkają z nami dwa pieski, mamy siebie i niczego innego nam nie trzeba. Przechodząc do marzeń, a ja bym raczej nazwał je oczekiwaniami od życia - to na pewno będę pracować nad tym, żeby moja rodzina żyła w szczęściu. Dzieci dorastają, więc zapewne przed nimi i nami, jako rodzicami, wiele wyzwań.
Jak spędza pan święta w tym roku?
My święta oczywiście tradycyjnie spędzamy w gronie rodzinnym w naszym domu. Jest to też okazja do tego, żeby spotkać się w większym gronie znajomych i zaprzyjaźnionych rodzin. Głównym organizatorem tego wszystkiej jest oczywiście żona, a ja pomagam we wszystkim.
Czego pan życzy naszym czytelnikom?
Życzę wszystkim, żeby mieli w sobie dużo pogody ducha, dużo ciepła i optymizmu na co dzień i wzajemnej życzliwości.