reklama

Kilka tragicznych historii wojennych z powiatu mieleckiego

Opublikowano:
Autor:

Kilka tragicznych historii wojennych z powiatu mieleckiego - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości8 maja minęła 75. rocznica zakończenia II wojny światowej w Europie. Ten straszny konflikt pochłonął wielką liczbę ofiar i na zawsze zmienił świat. Ale historia II wojny to nie tylko przełomowe wydarzenia z kart podręczników. To przede wszystkim losy ludzi z naszego regionu, którym przyszło żyć w tak bardzo trudnych warunkach.

Coraz mniej już jest wśród nas tych, którzy pamiętają tamte dni, dlatego każde wspomnienie należy zachować, aby przekazać je przyszłym pokoleniom.

Zaprezentowane wspomnienia wojenne pochodzą z publikacji "Kurier Wadowicki 1944", wydanej przez Towarzystwo Historyczno – Regionalne w Wadowicach Górnych. Towarzystwo stawia sobie za cel zachowywanie pamiątek z przeszłości, stąd liczne publikacje i zbiory wspomnień mieszkańców gminy.

To tylko garść wspomnień, kropla w morzu podobnych opowieści, daje jednak pewien obraz losów ludzkich w strasznych latach wojny.

To było piekło

Front był już bardzo blisko. Mieszkańcy opuszczali swoje domy, zabierając ze sobą kilka najważniejszych rzeczy i trochę jedzenia. Uciekali przed zbliżającym się frontem na południowy zachód, inni kryli się w polach wśród rowów i kanałów. Mała Gienia nie zapomni, że latem 1944 roku spała wraz z innymi pod gołym niebem przy kopce siana. Noc była bardzo ciepła, na niebie ukazywały się raz po raz serie wystrzeliwanych w górę rakiet. Słychać było terkot karabinów maszynowych i łukiem lecące czerwone naboje karabinowe, z oddali dochodziły odgłosy do pocisków artyleryjskich.

20 sierpnia 1944 roku, niedziela, godzina 10:00. Ranek był równie pogodny i ciepły. Kilkoro dzieci wyszło z ukrycia i wypędziło bydło na pobliskie łąki. Było bardzo spokojnie, cicho i jakby pusto. Nagle ziemia zaczęła drgać i trząść się. Huk i świst zlały się w jeden straszliwy grzmot. Pociski padały tak gęsto, że w kilka sekund wieś zakryła gęsta ściana kurzu i dymu, przez które można było dostrzec ogień płonących zabudowań i usłyszeć okropny krzyk ludzi. To nie były pociski, to były katiusze. To było piekło! Nic nie było widać, tylko ogień. W mgnieniu oka wszyscy rozproszyli się, chowając się, gdzie kto mógł.

Wspomnienia Genowefy Ogorzałek spisała Kamila Merchut.


Niemcy podpalali każdy dom

Był piękny dzień, już było po żniwach. Wstaliśmy koło 9:00, wszędzie były wojska. Niemieccy żołnierze przychodzili do domu prosić o jedzenie i picie, jednak tata ich wygonił. Mieliśmy konie w stajni, gdy stajnia się zapaliła, tata wziął konie i poszedł z nimi w kierunku Kawęczyna, aby je uratować. W polach żołnierze zaczęli strzelać do taty, więc puścił konie i ukrył się w ziemniakach.

W tym czasie Niemcy zaczęli podpalać każdy dom po kolei. Schowaliśmy się w rowie. Niemcy zauważyli nas i zaczęli strzelać w naszym kierunku. Zmusili nas do pójścia w kierunku szkoły. Zebrali tam większość mieszkańców wsi, zamknęli mężczyzn w szkole oraz pobliskiej stodole, aby ich podpalić, jednak nie zdążyli, bo przyjechali Rosjanie i uwolnili więźniów. Mnie z siostrami i mamą popchnięto dalej. Potem kazano nam wracać, ale jeden z żołnierzy wziął nas ze sobą i odprowadził w bezpieczne miejsce. Schowaliśmy się w polach, a nad ranem wszystko się uspokoiło.

Wspomnienia mieszkańców gminy z okresu rozpoczęcia działań wojennych na jej terenie spisała Weronika Krupa.


Ryzykowne pola

Już w styczniu na naszych terenach nie było działań wojennych. Niekiedy jeszcze zabierano młodych do wojska, ale nie były to już wielkie pobory. Ludzie na wsi mieli ciężkie warunki do życia. Brakowało pożywienia, zwierząt gospodarskich, zboża na siew. By zaspokoić głód, ludzie jedli buraki. Były nieco przemarznięte, ale gotowało się je na syrop i tym smarowano chleb. Pito najbardziej powszechny napój – kawę zbożową. Poza tym praca na roli była niebezpieczna, gdyż było wiele ukrytych pocisków i niewypałów. Nawet jeśli miał kto i z czym iść w pole, nie wiadomo było, czy będzie mu dane z niego wrócić.

Wspomnienia spisała Izabela Piechota.

Tragiczny los rodziny

 

Niedaleko gospodarstwa mojej babci mieszkała pewna bardzo biedna rodzina. Cały ich dobytek został zniszczony przez częste bombardowania, a zapasy jedzenia zabrali Niemcy. Gdy zaczęło się bombardowanie, wszyscy byli w polu i oglądali zniszczenia. Usłyszawszy huk spadających bomb, rzucili się do ucieczki, niestety bomba spadła wprost na ich pole.

Ojciec zginął na miejscu, ciężarna matka z synami zaczęła biec do piwnicy, lecz spadła kolejna bomba. Starszy syn był już w agonii, zdążył się tylko pożegnać z matką i zakończył życie. Młodszy z uciętymi nogami leżał na ziemi, krzycząc z bólu. Matka podbiegła do niego, ale chłopiec już nie żył. Załamana matka schroniła się w piwnicy, po godzinie wszystko ucichło. Wyszła z piwnicy, a gdy ujrzała dom i podwórze, postanowiła zatrzymać się u znajomej położnej, ponieważ czuła, że za kilka dni urodzi się dziecko. Tak też się stało, dziecko urodziło się zdrowe, ale słabe.

Za kilka dni znów zaczęły się bombardowania, ale ludzie byli już na to przygotowani. Chłopi zaprzęgali konie do wozów, zabierali rodziny i dobytek, i ruszali w drogę. Maria siedziała na jednym z wozów, tuląc do siebie maleńkiego Józia, bo tak go nazwała. Niestety nie były to warunki sprzyjające zdrowiu dziecka, które ku rozpaczy matki zachorowało na zapalenie płuc i zmarło.

Wspomnienia spisała Magdalena Kapinos.

Nocą wrócił do domu

Mój pradziadek zaopatrywał w mięso ludzi mieszkających w Mielcu. Narażając swoje życie, zabijał po kryjomu świnie i zawoził je do Mielca. Kilku jego kolegów, którzy tak jak on zajmowali się tym, wpadło w ręce hitlerowców i ślad po nich zaginął.

Pewnego zimowego dnia pradziadek jechał saniami z towarem do Mielca. Wyjeżdżając zza zakrętu, zobaczył kilkaset metrów przed sobą Niemców kontrolujących sanie jadące przed nim.

Nie zastanawiając się, skierował sanie w bok i odbił w kierunku Podleszan. Mimo dużego śniegu gnał konia galopem. Po przejechaniu kilkuset metrów usłyszał strzały, ale nie oglądał się, jechał dalej przed siebie. Minęła dłuższa chwila i nie zobaczył nikogo, później okazało się, że strzały skierowane były do jego znajomego, u którego znaleziono mięso, a on sam zaczął uciekać. Zastrzelili go na miejscu. Pradziadek cały ten dzień z koniem i saniami przeczekał w lesie i dopiero w nocy polami wrócił do domu.

Wspomnienia spisał Tomasz Midura.

Przebłysk człowieczeństwa okupanta

Podczas wojny sześcioletnia dziewczynka Kazia bawiła się z koleżanką w pobliżu swojego domu. Nie wiedziała, że tuż obok Niemcy trenują rzuty granatem. Zamiast granatu używali drewnianego okręgu. Pech chciał, że jeden z żołnierzy trafił w głowę dziewczynki. Kółko rozcięło łuk brwiowy Kazi i krew zalała jej oko. Niewiele widziała. Widziała tylko, że Niemiec bierze ją na ręce. Bardzo się przestraszyła, więc zaczęła go kopać i bić z całej siły. Nie zdołała się jednak wyrwać i została zaniesiona do domu. Tam jej mama z oburzeniem krzyczała na Niemca. Obwiniała go o skaleczenie córeczki. Poczuwał się on do winy i opatrzył ranę dziewczynki. Przez następne dni przynosił bandaże i słodycze dla małej Kazi.

Wspomnienie spisała Anna Kopacz


Umarła na rękach siostry

Pamiętam ostatnie śniadanie z rodzicami i bratem, bo reszta rodzeństwa mieszkała gdzie indziej. Zapamiętałam słowa mojej mamy: "Może to być nasz ostatni posiłek, dlatego pamiętajcie, że was kochamy". Dostałam na drogę jedzenie i mieliśmy wspólnie uciekać, gdy nadjechali Niemcy. Zabrali mnie i brata, co działo się z rodzicami, tego do końca nie pamiętam. Wiem jednak, że rozdzielili mnie z bratem. Udało mi się uciec w czasie ostrzału.

Dotarłam do siostry, ale musiałam dalej iść, bo zabrali męża siostry. Zabrałyśmy ze sobą walizkę i miałyśmy uciekać przez las do rzeki. Gdy biegłyśmy, usłyszałyśmy strzały z katiuszy w stronę rzeki, gdzie byli inni uciekinierzy. Upadłyśmy i zaczęłyśmy się modlić. Kiedy nastała cisza, postanowiłyśmy zobaczyć, co się tam stało. Już z daleka słychać było krzyki i płacze, jednak nie przypuszczałam, że mogę zobaczyć coś takiego: wszędzie była krew, ciała ludzi, każda część w innym miejscu.

Moja siostra otworzyła walizkę, wyciągnęła prześcieradła i zaczęła obwiązywać rany, jednak na próżno - nikt nie przeżył. Pamiętam pewną 9 - letnią dziewczynkę, miała warkoczyki, ładną buzię, jednak jej nogi leżały 20 m dalej. Umarła na rękach siostry.

Wspomnienia spisała Beata Kawa.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE