reklama

"Jestem trzykrotnym mistrzem Europy - miasto dało mi 300 zł stypendium" [WYWIAD]

Opublikowano:
Autor:

"Jestem trzykrotnym mistrzem Europy - miasto dało mi 300 zł stypendium" [WYWIAD] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościRozmawiamy z Łukaszem Lesiem - trenerem Sukata Team Poland oraz trzykrotnym mistrzem Europy w brazylijskim jiu-jitsu, a także z Bartkiem Machnikiem - drugim trenerem Sukaty i czarnym pasem w tej dyscyplinie. Mielczanie przybliżyli nam sport jakim jest brazylijskie jiu jitsu, opowiedzieli o swoich początkach, a także o samym klubie. W tej beczce miodu jest jednak spora łyżeczka dziegciu - Łukasz opowiada o tym, jak w swojej ocenie został przez włodarzy i polityków niedoceniony.

DJ (Damian Jemioło): Czym jest brazylijskie jiu-jitsu (bjj)?

ŁL (Łukasz Leś): BJJ jest sportem kładącym nacisk na walkę w parterze [na ziemi - przypis red.], stworzonym przede wszystkim dla samoobrony. Jest to mieszanka tradycyjnego jiujitsu, judo oraz zapasów. Po prostu pewnego razu, dziesiątki lat temu Carlos Gracie zdecydował stworzyć styl dla ludzi, którzy nie mają wybitnych warunków fizycznych, aby poradzić sobie z kimś o wiele silniejszym. To oczywiście, bardzo ewoluowało przez wszystkie lata, doprowadzając bjj do stanu, w jakim jest teraz.

BM (Bartek Machnik): Zaczęło się to od Maeda Mitsuyo - japońskiego mistrza, który przyjechał do Brazylii i „sprzedał” część tradycyjnego jiujitsu. Sami Brazylijczycy zaczęli to mieszać i wykluczać techniki, które w ich ocenie były nieskuteczne, archaiczne. Później często organizowane były pokazowe walki osób ćwiczące różne style, aby zaprezentować, jak to wygląda.

ŁL: Właśnie przez to kiedyś Hélio Gracie zawalczył z Masahiko Kimurą – japońskim mistrzem judo, można powiedzieć – Brucem Lee tamtych czasów. Hélio złamał sobie rękę, ale ostatecznie wygrał starcie. To wyglądało jak stare kung fu filmy, tzn. szkoły udowadniały swoją wielkość. Największym dowodem, że bjj działało, to prowadzenie całej rodziny Gracie w Japonii i UFC. Udowadniali, że mężczyzna 70 parokilogramowy "zamiata ludzi" w klatce bez żadnych problemów – i wygrywa. Mnóstwo mistrzów MMA wywodzi się z brazylijskiego jiu-jitsu.

DJ: Jak się zaczęła Wasza przygoda z tym sportem?

ŁL: Pamiętam, jak mój sąsiad, kolega mojego brata z klasy przyniósł na kasecie VHS galę UFC. Wtedy zobaczyliśmy Gracie, jak zamiata wszystkich – pomyśleliśmy: „co to jest?”. Zaczęliśmy więc szukać tego w Internecie, miałem wtedy z 14, 15 lat. Trenowaliśmy na początku na dywanie, mieliśmy przez to poobdzierane kolana, dusiliśmy się, przewracaliśmy się. Robiliśmy to cały czas, bo wtedy nie było jeszcze miejsca w Mielcu, w którym można to ćwiczyć. Kiedy wyjechałem do Liverpoolu, okazało się, że to takie przewracanie się na dywanie z obdartymi kolanami, było na całkiem niezłym poziomie. Już na macie w Liverpoolu unaoczniło się, że też potrafię wygrywać.

BM: Łukasz namawiał mnie na treningi, ale zajmowałem się wtedy bardziej siłownią i fitnessem. Myślałem sobie: „nie będę przecież chodzić do szkoły z podbitymi oczami”. Łukasz wyjechał, a ja w końcu się przełamałem i postanowiłem spróbować. W Mielcu była wtedy grupka chłopaków, którzy trenowali bjj, taka pozostałość po Łukaszu - choć było to głównie MMA, ale robiliśmy tam też parter. Zacząłem się w to wkręcać, ale stwierdziłem, że stójka nie jest dla mnie, skupiłem się więc na parterze. On [parter - przypis red.] jednak ciągle się rozwijał, a my stale klepaliśmy te same rzeczy, nie było tutaj dostępu do wiedzy. Przypadkiem poznałem rzeszowianina, który był członkiem klubu „Dynamit Rzeszów”. Tam trenował klubowiczów bardzo dobry zawodnik – Maciej Kozak, rodowity rzeszowianin, choć mieszkający już wtedy w Krakowie. Wówczas zauważyłem tę różnicę – pomiędzy naszym mieleckim parterem amatorskim, a poziomem zawodniczym. Choć dawałem sobie radę. Zacząłem jeździć na treningi do Rzeszowa, i z czasem udało mi się to rozwinąć bardziej. Kupiliśmy matę do szkoły i zacząłem prowadzić zajęcia z samoobrony. W końcu zaczęliśmy trenować brazylijskie jiu-jitsu w Mielcu, na początku w dwie-trzy osoby. To doprowadziło do powstania klubu Grappling Mielec.

ŁL: Pamiętam, że wtedy czasem przyjeżdżałem z Anglii do chłopaków. Na początku nie mieli normalnej, zwykłej maty, tylko taką przeznaczoną dla akrobatów. Z filcem na zewnątrz. Działało to podobnie do dywanów – też zawsze zostawała skórka (śmiech). Okazywało się jednak, że takie chałupniczo-dywanowe jiu-jitsu jest naprawdę światowej klasy.

 

DJ: Jaką kto odgrywa rolę w klubie? Kto ma decydujący głos?

ŁL: Tutaj nie ma głosu, my jesteśmy przede wszystkim, jak rodzina. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie ma tu decydującego głosu, ustalamy wszystko razem. Podzieliliśmy po prostu swoje obowiązki. Bartek ma genialne umiejętności, jeśli chodzi o przygotowanie dzieci i ich rozwój, zajmuje się też pomocą w stawianiu pierwszych kroków w bjj. Oczywiście, wspieram go jak mogę. Ja jednak prowadzę w dużej mierze grupę zawodniczą, choć Bartek też ma w tym swój udział. Oboje mamy inne spojrzenie na brazylijskie jiu-jitsu, a to nie przeszkadza, a wręcz pomaga. Ja jestem bardziej oldschoolowy, mam twardą grę. Bartek z kolei kocha „moredrn bjj”  jiu-jitsu. Jesteśmy jak yin i yang. Razem pasujemy do siebie i tworzymy coś wielkiego.

BM: Reszta klubu też ma głos. Pewne decyzje podejmowane są wspólnie na forum zawodników, choć każdy ma wstęp na tę bardziej zaawansowaną grupę. Spotykamy się też razem, często prywatnie. Tam też czasem zapadają jakieś decyzje.

ŁL: Zresztą, ja przez całą swoją karierę zawodową spędzałem więcej czasu z ludźmi z sali niż z własną rodziną. Teraz jest podobnie, choć mój synek też zaczął trenować. Widzę tego człowieka (wskazuje na Bratka) i zawodników czasami częściej niż mojego własnego synka, więc oprócz tego, że jesteśmy teamem sportowym, to jesteśmy rodziną.

 

DJ: Dlaczego klub nie nazywa się już Grappling Mielec?

BM: To wynikło z naturalnego przejścia pod rękę Sukaty. Nasza nazwa – Grappling Mielec, wynikała z tego, że podpięliśmy się wtedy pod Grappling Kraków. Maciej Kozak sprawował nad nami pieczę trenerską, bo ja byłem wtedy na niebieskim pasie [drugim z pięciu - przypis red.], więc moja wiedza była ograniczona. Ponieważ on był częścią Grappling Kraków, to my stworzyliśmy taką filię. Później, kiedy do Mielca wrócił Łukasz przeszliśmy pod jego pieczę, też dlatego, że był najwyższym pasem [czarnym - przypis red.] w tym mieście. Porozmawialiśmy z Maćkiem – nie miał z tym problemu, tym bardziej, że sam też zmienił klub, tworząc coś nowego. Naturalna kolej rzeczy, a skoro Łukasz był w klubie Sukata, to przeszliśmy pod niego. Czasami się oczywiście zdarza, że przy zmianie nazw i przejścia pod kogoś innego, pojawiają się podziały, odłamy, ale Mielec jest za małym miastem na takie coś. Nazwa to tylko nazwa, nikt tego źle nie odebrał, dalej się wspieramy.

ŁL: Zresztą, Maciek Kozak pierwszy raz zobaczył bjj dzięki mnie. Kiedy byłem na studiach w Rzeszowie, to prowadziłem mały klub brazylijskiego jiu-jitsu, aby sobie dorobić i Maciej jako 15-16 latek przyszedł do mnie i zobaczył bjj po raz pierwszy. Mamy do siebie szacunek, więc absolutnie nie miał nic przeciwko, że klub przeszedł pode mnie.

BM: Cały czas ze sobą współpracujemy. Przyjeżdżamy na międzyklubowe sparringi do Fenix Kraków [obecny klub Macieja Kozaka - przypis red.], drzwi są tam dla nas zawsze otwarte.

ŁL/BM: Zresztą, całe podkarpackie i małopolskie bjj współpracuje ze sobą. Jest nas aktualnie tylko 4 czarne pasy na całe województwo, w tym dwa w Mielcu.

 

DJ:  (Pytanie do Bartka): Skoro Łukasz dopiero niedawno wrócił do Polski, to kto Cię trenował?

BM: Jeździłem na seminaria z Maćkiem Kozakiem, przy okazji nagrywałem jego techniki, bo na to pozwalał. Później zawoziłem to do Mielca i trenowaliśmy razem z chłopakami. Przekazywałem to, co mogłem, bo wiedzę wtedy miałem ograniczoną. Przy okazji pojawiał się czasem Łukasz i pokazywał nam coś nowego. Dużo też korzystałem z Internetu, teraz jednak już wiem, co potrzebuję. Buduję swoje jiu-jitsu z tego ogromnego zasobu technik.

 

DJ:  (Pytanie do Łukasza): W Internecie można znaleźć wiele informacji na temat tego, że trenowałeś dawniej kung fu czy walczyłeś w MMA, dlaczego pozostałeś przy bjj?

ŁL: Długo prowadziłem karierę MMA, wyjechałem od razu po studiach do Anglii z propozycją podpisania kontraktu na sześć lat. Był to jeden z największych i najlepszych klubów na świecie. Dla takiego mielczanina jak ja to było, jak wygrana w Lotto. Zawsze byłem parterowym zawodnikiem, na 12 walk stoczonych w klatce – dziewięć wygrałem przez poddanie. Kochałem MMA, zwiedziłem cały świat, walczyłem w STRIKEFORCE, do dziś jako jedyny Polak w historii. Przez parę lat w polskim rankingu MMA byłem numerem jeden, ale przyszedł czas, że trzeba było zająć się tym, co się kocha. Przez dziewięć lat żyłem jak robot. Na sali mi mówiono, gdzie mam jeść, co mam jeść, pić, co trenować, kiedy, o której spać i jak długo… Nie mogłem pojechać na wakacje, bo może zaraz ktoś zadzwoni i będę walczyć. To nie było życie. Stwierdziłem, że kończę z MMA, dla większości zawodników to emerytura, ale ja po prostu rzuciłem to dla bjj. Tym bardziej, że w Anglii trenował mnie Mario Sukata, z którym się zaprzyjaźniłem.

 

DJ: Ile do tej pory klub przywiózł medali?

ŁL: Trudno to policzyć. Na półtora roku naszej działalności [pod nazwą Sukata Team Poland - przypis red.], to przywieźliśmy jakieś ponad 20 medali [stan na początek listopada, obecnie jest już więcej - przypis red.]. Po przyjeździe tutaj jestem jednak zadowolony z czegoś innego – chłopaki zaczęli być międzynarodowymi zawodnikami, tak jak ja. Nie tylko odnoszą sukcesy na mistrzostwach Polski, wiedzą, że jest teraz coś więcej. W końcu niedawno przywieźliśmy trzy medale z Mistrzostw Europy. Tu jednak nie chodzi o te medale, a o to, aby wyjeżdżać, poznawać nowe miejsca, ludzi. Ja zwiedziłem cały świat dzięki bjj. Pokazałem im, że tak można żyć i oni zaczynają to robić.

 

DJ: Często słyszy się, że bjj może trenować każdy – nawet człowiek w podeszłym wieku. Za przykład stawia się amerykańskiego aktora Eda O’Neilla, który ma 73 lata i czarny pas. Czy faktycznie każdy wiek jest dobry na rozpoczęcie przygody z bjj?

ŁL: Całe piękno bjj polega na tym, że nieważne jaki piękny, brzydki, gruby, chudy, niski, wysoki, młody, stary jesteś – możesz trenować. Mało tego, możesz też startować, bo kategorie są tak sprytnie ułożone, że zawsze będziesz walczyć z przeciwnikiem na mniej więcej podobnym poziomie. Na przykład ktoś kto ma 73 lata i biały pas, będzie walczyć z kimś kto ma 73 lata, waży tyle samo i będzie mieć biały pas. Oczywiście, nie każdy musi walczyć. U nas na treningach nikt nikomu głowy nie urywa, jeśli przyszedłby, na przykład mój tata, to obchodzono by się z nim jak z moim tatą. To jest piękno i sedno brazylijskie jiu-jitsu.

BM: Zresztą, inaczej się walczy, kiedy jesteśmy na zawodach – tam przybijamy sobie piątki i każdy chce wygrać. Na klubowych sparringach, zawsze pozostawia się tę rezerwę, bo gdybyśmy powyrywali sobie ręce i nogi, to nie byłoby w końcu z kim trenować. Co więcej – im dłużej trenujesz bjj, tym łatwiej dostosować Ci się do nowych, taki przypływ agresji tyczy się bardziej białych pasów. Mi samemu czasem gorzej się walczy z początkującymi, bo wpadają w furię i trzeba to jakoś ogarnąć, wszystko muszę układać sobie powoli, żeby nie zrobić im krzywdy. U nas w klubie trenują zresztą przeróżne osoby – dzieci, kobiety, nastolatkowie, trzydziesto-i-czterdziestolatkowie, informatycy, pracownicy fizyczni, kierownicy, lekarze, przedsiębiorcy… Każdy siebie szanuje. Wiadomo – trzeba mierzyć swoje siły na zamiary i uzbroić się w cierpliwość. Kiedy już poukładasz sobie swoją grę, to nie ma ograniczeń.

 

DJ: Czy są jakieś inne przeszkody w rozpoczęciu trenowania tej dyscypliny? Na przykład chorobliwa otyłość? Problemy z kręgosłupem?

ŁL: Nie ma absolutnie nic takiego, zapraszamy wszystkich. Jak ktoś ma problemy z kręgosłupem, to go naprostujemy (śmiech). Współpracujemy też z dwoma bardzo dobrymi rehabilitantami, więc oferujemy cały wachlarz – uszkadzamy, naprawiamy (śmiech). Oczywiście, oni mogą doradzić, czy bjj mu może w czymś pomóc, czy zaszkodzić.

BM: Wydaje mi się, że jak w każdym sporcie – trzeba przyjść, spróbować, zobaczyć czy to jest dla mnie. Były osoby, które przychodziły do nas z problemami kręgosłupa. Bjj zazwyczaj wbrew pozorom pomaga przy takich problemach, bo często zmienia się tutaj pozycje, walczy się w różnych płaszczyznach i przestrzeniach. Daje to pozytywny efekt, wzmacniają się mięśnie głębokie. Wszystko trzeba jednak robić z głową. U nas raczej nie występują jakieś wielkie kontuzje, mi kiedyś wyskoczył bark, ale cóż, wskoczył z powrotem. Co innego na zawodach, tam bywają poważniejsze problemy. Jednak, przyjmujemy wszystkich, mata jest dla każdego. Tylko ten ktoś musi się oczywiście dostosować do rzeczy, które są przez nas ustalone.

ŁL: Czasami zresztą przychodzą do nas ludzie bez żadnego przygotowania fizycznego. Ktoś kto całe życie siedział przed ekranem, może narazić się na kontuzje – dlatego powinien powoli i stopniowo się wdrażać. Dlatego Bartek prowadzi grupę początkującą właśnie w taki sposób, nie tak jak ja zawodników – z twardą ręką. Stopniowo wprowadza ich na większe obroty.

 

DJ: Co jest najważniejsze w bjj? Siła? Technika? A może coś jeszcze innego?

ŁL: Siła i technika są istotne, ale najważniejsze to być na sali. Nie można się poddawać, to bardzo długa droga. Siła i technika przychodzi i odchodzi – kluczowa jest zawziętość i trenowanie. Ważne jest też aby wyzbyć się swojego ego – to nie jest sport dla takich ludzi. Pamiętam, że jak kiedyś ktoś mnie poddał, to nie mogłem jeść, śniłem o tej osobie, dopóki jej nie poddałem (śmiech). Trzeba schować dumę w kieszeń. Bo tak jak już mówiłem, to nie jest sport dla ludzi z dużym ego, bo każdy kiedyś będzie odklepany, niezależnie od tego jaki ma pas i to jest właśnie najpiękniejsze.

BM: Trzeba też oczywiście to rozróżniać na jiu jitsu klubowe, trenowanie pod siebie, a na takie na poziomie zawodniczym. Zawodnicy powinni być trochę egoistami w tym wszystkim, patrzeć na siebie i budować swoje techniki. Jeśli jednak ktoś przychodzi potrenować dla siebie, to nie ma takiego napięcia.

 

DJ: Czy bjj może przydać się do samoobrony?

ŁL: Bjj jest stworzone do samoobrony, choć czasami się o tym zapomina. Ten sport walki powstał, aby każdej wielkości mężczyzna czy kobieta mógł, i mogła poradzić sobie w każdej sytuacji z dowolnym przeciwnikiem.

BM: Choć my ogólnie nie trenujemy w aspektach stricte samoobrony. Nie mam w głowie czegoś takiego: „ktoś mnie napadnie”. Trenuję dla trenowania. Oczywiście, wszystkie te podstawowe techniki bjj są stworzone do samoobrony. Choć nie wszystko proponowałbym robić na ulicy.

ŁL: Tak naprawdę najważniejsze w samoobronie jest sprawność fizyczna. Jeśli sprawnego mężczyznę napadnie dwóch-trzech „szczurków”, to wiadomo, że sobie poradzi. Ale szczerze, nawet gdyby mnie napadło dwóch, rosłych napastników – to po prostu bym uciekał. Jednak błędną pobudką do trenowania sportów walki jest lęk przed tym, że ktoś Cię napadnie. Tak naprawdę się nie utrzymasz, będziesz trenować to krótki czas. Sport trzeba po prostu kochać.

BM: Zresztą, to jest mit, że ktoś nauczy się, na przykład w 20 godzin samoobrony. My na brazylijskim jiu-jitsu pokazujemy techniki, a potem je trenujemy. Na kursach samoobrony, często o czymś się mówi, ale niekoniecznie to ćwiczy. Nie wyobrażam sobie, żeby z kimś trenować, na przykład wkładanie palców w oczy.

 

DJ: Jak wyglądają promocje na kolejne pasy? Czy otrzymać je mogą osoby nieuczestniczące w zawodach?

ŁL: Oczywiście, że tak.

BM: W sumie, to osoby, które uczęszczają na zawody dłużej czekają na pas! W końcu są reprezentantami naszego klubu. Oni wchodząc na matę naprawdę muszą solidnie sobie zasłużyć na ten pas. Tak naprawdę, osoby startujące zawsze czekają nieco dłużej na promocje – zwłaszcza, jeśli chodzi o te początkowe stopnie, tj. biały, niebieski, purpura. Wszystko mniej więcej jest o rok przedłużone.

ŁL: Każdy pas dla naszego Sukata Team Poland ma coś ze sobą przynieść. Na przykład purpurowy pas, to jest już dla mnie udowodnienie, że podążasz drogą brazylijskiego jiu-jitsu. Pokazujesz wtedy, że to jest Twój styl życia. Brązowy – wiadomo, to jeden z najwyższych pasów, dość krótko się na nim siedzi. A czarny – to już jesteś jedi (uśmiech).

 

 

DJ: Czego nie ma w bjj, a jest w innych sportach walki i Wam tego brakuje?

ŁL: Myślę, że innym sportom powinno brakować to, co jest w bjj, a w nich tego nie ma. Brazylijskie jiu-jitsu to jest styl życia. Może brzmię, jakbym chciał teraz sprzedać jakąś teorię czy tao, ale tak nie jest. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze, że my nic nikomu nie wciskamy, a ludzie wychodzą z tej sali szczęśliwi! Mamy informatyków, którzy przychodzą wyglądając jak zombie, a wracają jako szczęśliwi ludzie. My tworzymy właśnie takie osoby – nieważne, czy jesteś chudy, czy gruby, ile masz pieniędzy, ile nie masz… Jak wchodzisz na matę, to nic się nie liczy. Jesteś z przyjaciółmi, trenujesz, rolujesz się, o niczym innym nie myślisz. Jeśli przyszedłeś na matę, a godzinę temu miałeś jakiś problem, to on po prostu znika.

BM: Czuje się to też wtedy, kiedy zaczynasz sparować. W trakcie ćwiczenia technik, coś tam może po głowie latać, bo można sobie jeszcze na to pozwolić bez strasznego tempa. Kiedy jednak zaczyna się sparring, to nie ma czasu na rozmyślanie, bo liczy się tu i teraz. Tym bardziej, że wszystko zależy od Ciebie, to nie jest sport drużynowy, że zrzucisz na kogoś, że coś się nie udało.

 

DJ: A jak ze świadomością ludzi w Mielcu na temat brazylijskiego jiu-jitsu?

BM: Cóż, zdarzało się tak, że jakaś mama przyprowadzała dziecko na zajęcia, a później, kiedy je odbierała, to pytała: „no i jak było na karate?”. Nazwa jest dla wielu taka dość tajemnicza „jiu-jitsu” – myli się to ludziom często z capoeirą chociażby. Kiedy mówisz komuś, że trenujesz jiu-jitsu, a później zobaczą Cię w kimonie, to myślą, że ćwiczysz judo albo karate. Nie jest to tak rozpropagowane w Mielcu. Ludzie też nie kojarzą, na przykład, że te wszystkie techniki, które dzieją się w MMA w parterze, to właśnie brazylijskie jiu-jitsu. Staramy się, więc przebijać i budować tę świadomość. Inaczej sytuacja ma się na zachodzie i północy Polski, tam klubów jest bardzo dużo, na Podkarpaciu wciąż to raczkuje. Widać to też chociażby po mistrzostwach, które odbywają się najczęściej w Poznaniu, Szczecinie, czasem coś w Warszawie… Teraz akurat będą w Katowicach, chyba po raz pierwszy. Tutaj też zaznaczę, że jeśli chce się zapisać dziecko na jakieś zajęcia, to trzeba wcześniej wiedzieć, co tam się dzieje, jaki to jest sport, czy nie jest urazowy, itd.

 

DJ: (Pytanie do Łukasza): Niedawno zostałeś mistrzem Europy w NoGi, jakie jeszcze masz sukcesy?

ŁL: Cóż zacznijmy od mojej kariery MMA – przebiegała ona w jednym z największych i najbardziej znanych klubów tego czasu, tj. „Wolfslair” w Liverpoolu. Walczyłem wtedy jako jedyny Polak w historii w ówczesnej drugiej federacji na świecie „MMA STRIKEFORCE”. Zakończyłem jednak karierę w tym sporcie po moim ostatnim zwycięstwie w Brazylii. Tak jak wspominałem – przez wiele lat byłem numerem jeden w polskim rankingu MMA w kategorii do 77 kg. Potem zająłem się największą miłością swojego życia – brazylijskim jiu-jitsu. Oprócz wielu mistrzostw poszczególnych państw (praktycznie wszystkich w Europie), byłem trzykrotnym mistrzem i dwukrotnym wicemistrzem Europy. Teraz po zdobyciu kolejnego, złotego medalu na mistrzostwach Europy, przygotowuję się do mistrzostw Francji, a rok startowy chcę zakończyć na mistrzostwach świata w Los Angeles. Miałem tyle medali, że naprawdę trudno to wszystko wymienić… Jako brązowy pas w 2015 roku zdobyłem złoto na mistrzostwach Europy NoGi, Rome Open GI, British National NoGI, Berlin Open NoGi, Berlin Open Gi, British Open NoGi. Późnej jako czarny pas w 2016 – złoto na Mistrzostwach Europy NoGi, brąz na Rome Open GI, brąz w London Winter GI, srebro w Chicago Open GI i złoto w Chicago Open NoGi. Odnosiłem sukcesy w 2017, gdzie na Mistrzostwach Europy NoGi zdobyłem srebro, Rome Open GI brąz, Zurich Open NoGI zloto, Zurich Open GI złoto, Paris Open GI złoto. W 2018 srebro na Mistrzostwach Europy NoGI, brąz na Rome Open GI, srebro na ADCC Singapur, złoto na Amsterdam Open GI, srebro na Amsterdam Open NoGI, srebro na Dublin Open GI i również srebro na tych samych zawodach tylko w otwartej kategorii. Teraz w 2019 – Monachium Open GI i NoGI i złoto z Mistrzostw Europy NoGI.

 

DJ: (Pytanie do Bartka): Czy nie uważasz, że odkąd Łukasz wrócił do Polski i bardziej zaangażował się w klub, pozostajesz nieco w cieniu jego osoby i osiągnięć?

BM: Nie, Mielec jest na tyle małym miastem, że nie ma, co tworzyć jakichś podziałów. Klub powstał przy moim udziale i innych chłopaków, wiadomo, że sam bym nic nie zdziałał, każdy miał swój wpływ, jakiś udział. Łukasz przyjechał, dogadaliśmy się, ja z czegoś tam zrezygnował, Łukasz pewnie też, a cel mamy ten sam. Moim jest rozwój brazylijskiego jiu-jitsu w Mielcu. Dodatkowo, mówiłem może, że nieistotne jaka nazwa, ale mimo wszystko cieszę się, że jesteśmy pod Sukatą – jego jiu jitsu jest świetne, podobnie jak Łukasza. Ważne są dla mnie też te dzieci, żeby jeździły na zawody, zdobywały osiągnięcia. Podzieliliśmy się swoimi obowiązkami, tak jak mówił Łukasz – dopełniamy się. Różnie jest po klubach, czasem personalne ambicje biorą górę, ale u nas tak nie jest, razem jesteśmy silniejsi.

 

DJ: We wschodnich sztukach walki, jak na przykład w karate często uczy się pokory i szacunku wobec innych. Bjj jest jednak okrojone z takich zasad honorowych, jak zatem radzicie sobie z osobami, które nie ukazują tego szacunku?

BM: W pewnej formie to występuje, choć może nie jest to tak celebrowane, jak w karate. Każdy wyczuwa, że trzeba szanować te wyższe pasy, choć nie ma z ich strony jakiegoś nadęcia. Po prostu to naturalny szacunek, że ktoś od Ciebie dłużej trenuje, może być technicznie słabszy, bo wiadomo, że różnie bywa, ale jest w klubie więcej czasu. Na przykład, kiedy toczą się sparringi i dwie pary obok siebie wylądują, to ta z niższymi pasami musi ustąpić miejsca wyższym. Jest tutaj również pożegnanie, ukłon… Na macie nikt nie może nikogo wyzywać, nawet jeśli zdarzy się jakaś konfliktowa sytuacja. Raczej to wisi w powietrzu, nikomu tego nie trzeba przypominać. No, może na tych grupach dziecięcych. Wszystko to o czym mówię działa jednak w obie strony. Na przykład wyższe pasy wchodząc na matę zaczynają się witać najpierw z tymi niższymi. A to, że bjj zostało okrojone z tych tradycyjnych honorowych aktów, to kwestia tego, że jest to jednak sport walki, a nie sztuka walki. Skupiamy się więc przede wszystkim na technice.

 

 

DJ: Jaka była najzabawniejsza sytuacja w historii klubu?

BM: Ogólnie zawsze jest wesoło, choć czasami przed zawodami ukracamy „gadulstwo matowe” i skupiamy się na mocnych treningach… Jeśli miałbym jednak wskazać konkretną sytuację, to pamiętam, jak jeszcze jako Grappling Mielec trenowaliśmy na mniejszej salce i pary były blisko siebie. Raz jeden kolega podczas sparringu ciągnął ostro technikę kończącą, ale osobie, która nie sparowała bezpośrednio z nim. Naciągał drugiemu facetowi rękę, nie wiedząc, że to nie z nim walczy. Życie klubowe jest wesołe.

 

DJ: Czy trenowanie bjj w gi [ubiór podobny do kimono - przypis red.] ma sens, jeśli ktoś chce walczyć w MMA?

BM: Cóż, sądząc po ostatniej walce Demiana Mai w MMA, w UFC, to wychodzi na to, że ma sens. Jest wielu zawodników MMA, którzy trenują w kimonie/gi – np. Jon Jones, Georges St-Pierre. Tym bardziej, że walka w kimonie jest trudniejsza, kiedy walczysz już bez niego, to wszystko dzieje się szybciej. Jeśli umiesz komuś uciec z techniki kończącej w kimonie, to bez niego uciekniesz tym bardziej. W MMA oczywiście akcje są krótsze, ale dołożenie jednego treningu w kimonie w tygodniu, na pewno nikomu nie zaszkodzi.

 

DJ: Czy w bjj łatwo nabawić się kontuzji?

BM: Jak w każdym sporcie – te kontuzje wynikają przede wszystkim z pecha. Raczej mało z bezpośrednich działań drugiej osoby, mówiąc o takim normalnym trenowaniu w klubie. Jeśli biały pas będzie sparować ze mną – ja na pewno mu krzywdy nie zrobię. Zawody rządzą się troszeczkę innymi prawami, tam każdy idzie po zwycięstwo. Te kontuzje tam wynikają jednak w dużej mierze nie ze złej woli zawodnika, który nakłada jakąś dźwignię czy skrętówkę, tylko po prostu z niechęci odklepania z tej drugiej strony. Najczęściej kontuzją ulegają stawy łokciowe czy stopy, powybijane palce, a poza tym to drobne kontuzje... Jednak nie zdarza się tak często, teraz na mistrzostwach Polski będzie 1500 zawodników – jeśli z nich 2 ulegnie kontuzji, to pewnie tyle.  

 

DJ: Kiedy Iryda Mielec była jeszcze w tym samym budynku, co Wy, zdawało się, że pomiędzy Waszymi klubami jest pewne napięcie, choć niektórzy zawodnicy trenowali i tu, i tu. Faktycznie było coś na rzeczy, czy to złudne wrażenie?

BM: Nie, ja tego nie wyczułem. Wchodząc na sale mnie interesuje tylko to, co ja robię na mojej macie. Wszystkim grupom w Mielcu życzę, żeby się rozwijały – wszystkie sporty, czy to jest bieganie, jeżdżenie na rowerze, czy boks. Łukasz i ja skupiamy się na tym, aby nasza sekcja się rozwijała, nie komentujemy ani nie obgadujemy innych. Nie przeszkadzało mi nigdy, że obok byli bokserzy, nikt nie pracował nad tym, aby wygryźć ich z sali. Mam nadzieję, że chłopaki z Irydy będą się rozwijać, życzę im jak najlepiej.

 

DJ: Czy klub jest szerzej rozpoznawalny w Polsce?

BM: Cały czas pracujemy nad tym, myślę, że powoli tak. Po to też jeździmy po seminariach do innych klubów czy z innymi zawodnikami – aby ktoś zobaczył nas, wiedział, że istnieje coś takiego jak Sukata Team Poland. Myślę, że już jesteśmy w środowisku brazylijskiego jiu-jitsu rozpoznawalni. Dodatkowo jesteśmy też na mapie klubów bjj w Polsce. Zdarza się, że ktoś przyjezdny do nas przychodzi, bo na przykład akurat siedzi w okolicy, trenuje bjj i nie chce sobie odpuszczać na czas wyjazdu. Szukają wtedy po Internecie i znajdują nas, tak trafili kiedyś do nas pewne chłopaki z USA, był u nas także dr Mateusz Grzesiak. Wszyscy zawsze są zaskoczeni naszym poziomem, bo jest naprawdę wysoki. To też jest dla samego miasta w pewien sposób promocja, zwłaszcza, kiedy przyjeżdża trenować do nas tak medialna osoba, jak dr Grzesiak.

 

DJ: W 2019 roku w te wakacje do Mielca przyjechał sam Mario Sukata, ile razy był w naszym mieście do tej pory i czy możemy się go spodziewać ponownie?

BM: Mario był bodajże drugi raz u nas, z tego, co pamiętam. A czy jeszcze przyjedzie? Myślę, że tak. Główni trenerzy często wizytują swoje kluby, które objęli swoją opieką. Był zaskoczony Mielcem – spodobała mu się sala, widzi też różnicę. Za pierwszym razem było nas około 20 klubowiczów, a w tym roku ponad 50 – samych dorosłych. Gdyby przyszły jeszcze dzieciaki, to wtedy dopiero pewnie byłby zaskoczony. Jego przyjazdy wiążą się jednak z pewnymi kosztami, trzeba mu opłacić bilet i nocleg, w dużej mierze Łukasz płacił za jego przybycie, choć my też się składaliśmy.

 

DJ: Czy miasto wspiera klub? Jak reaguje na zdobywane tytuły?

ŁL: Cóż, fajnie, że mamy mistrza Europy, prawda? Fajnie by było jakby Mielec miał mistrza świata. Tylko takie mistrzostwa Europy kosztowały mnie 4000 zł, a mistrzostwa świata będą mnie kosztować 20 000 zł. Niestety, przyjeżdżając do Polski – straciłem wszystkich sponsorów, poza Tatami, które mnie ubiera. To smutne, że na inne sporty wydaje się miliony złotych. Na sportowców, którzy według mnie nie osiągają żadnych sukcesów, nigdy nie byli mistrzami Europy – ja byłem trzykrotnym. Nie wiem, czy w Mielcu, w jego historii był ktokolwiek inny kto mógł poszczycić się trzykrotnym tytułem mistrza Europy, w jakimkolwiek sporcie. A jeśli tak to pewnie niewiele było takich osób. Przykro mi, że miasto nas nie wspiera, w tamtym roku dostałem jedynie 300 złotych stypendium sportowego. A przecież nie jest to niszowy sport, tylko taki, który ciągle się rozwija i praktycznie podbił świat. To stypendium oddałem oczywiście jednemu z naszych nastoletnich zawodników, bo nie będę się ośmieszać. Zawiodłem się, zabolało mnie to, że człowiek z niemałymi osiągnięciami – mielczanin, który zawsze podkreślał, skąd się wywodzi – został potraktowany jak zupełnie nikt. Przed wyborami wszyscy politycy przychodzili do nas na matę, a gdy tylko się one skończyły – odwrócili się od nas. To jest bardzo smutne, uwłacza to mojej godności.

BM: Włodarze muszą się zastanowić, czy tu chodzi o głosy wyborców, czy o rozwój sportu. Ja rozumiem, że każda państwowa złotówka musi być kontrolowana, ale nie może być tak, że udajemy, że nie widzimy, zamykamy oczy. Nawet w przypadku tych dzieci, które do nas przychodzą – mamy plany, żeby wyjeżdżać z nimi częściej na mistrzostwa. No ale cóż, rodzice muszą opłacić karnet, potem dochodzą też koszty busów, noclegów – robi się już jakaś konkretna kwota. Oczywiście, rodzice i klubowicze powinni ponosić koszty, ale miasto mogłoby chociaż opłacić bus czy nocleg. Dołożyć choć trochę grosza, a to zawsze pomoże.

ŁL: Ostatnio zresztą nowa sala pod nasze treningi, poszła do adaptacji. Sama mata kosztowała właścicieli Kuźni Atletów, w której mamy treningi – 25 000 złotych – to się nigdy nie zwróci. Miasto mogłoby to zasponsorować ot tak. Nawet już dla samych tych dzieci, przychodzi ich do nas około 100! One to naprawdę uwielbiają i kochają, chcą trenować… I w tym miejscu trzeba podkreślić, że nie byłoby Sukaty Team Poland bez właścicieli Kuźni Atletów – Wiktora i Sylwii Cichoń. To właśnie z ich inicjatywy i przez ich wielką pomoc, i zaangażowanie jesteśmy w tym miejscu.

 

DJ: Czy z bjj można się utrzymać?

BM: W Polsce jeszcze jest to trudne. Moim głównym zawodem jest bycie nauczycielem WF-u w szkole. Łukasz zrezygnował zresztą z części swoich finansowych udziałów, tylko ja tak naprawdę zarabiam na prowadzeniu zajęć, ale nie są to duże pieniądze, nie utrzymałbym się z tego. Co innego w takiej Wielkiej Brytanii – tam osoby, które prowadzą swoje kluby mogą spokojnie z tego wyżyć. Przed nami w tej kwestii jeszcze daleka droga. Ludzie w Mielcu jeszcze nie są gotowi na to, aby płacić takich sum za trening sportowy.

 

DJ: Czego bjj uczy?

BM: Na pewno pokory, układania sobie w głowie, że nie wszystko w życiu będzie wychodzić. To że masz, na przykład czarny pas, to nie daje Ci super mocy. Uczy systematyczności, bo jeśli chcesz się rozwijać, to nie da się to robić na zasadzie: „pojawiam się i znikam”. Dzięki bjj w sytuacjach stresowych, łatwiej Ci zachować zimną głowę, nie musisz też nikomu nic udowadniać na siłę. Co więcej trening pozwala też psychicznie odpocząć, odrywasz się od wszystkiego. A przy okazji to dobra zabawa. Może być to też forma realizacji ambicji sportowych – każdy ma możliwość sprawdzić się na matach zawodniczych w całej Polsce.

 

DJ: Czy do bjj można się jakoś wcześniej przygotować? Jakoś fizycznie?

BM: Mi jako trenerowi to jest obojętne, bo z każdym pracuję od takiego poziomu z jakim przyszedł. Na pewno taka ogólna sprawność fizyczna dużo ułatwia – stąd u nas zawsze na rozgrzewkach, chociażby te przewroty w przód. Pomagają też wytrzymałość, kondycja czy koordynacja ruchowa, choć to wyrabiasz na sparringach. Nie ma się jednak, co nad tym rozwodzić – brazylijskie jiu-jitsu jest dla każdego.

 

DJ: I na koniec – jak widzicie przyszłość bjj w Mielcu?

BM: Wszystko w naszych rękach, całego naszego Sukata Team Poland. Jeśli każdy będzie coś dokładać do tego brazylijskiego jiu-jitsu w Mielcu i będziemy nastawieni, aby utrzymać klub i pracować nad jego rozwojem, to wszystko będzie dobrze. Cofając się te siedem lat wstecz, to mamy kosmiczny rozwój. Wtedy tylko ja miałem niebieski pas, reszta same białe. Dziś mamy dwa czarne pasy, kilka purpurowych, niebieskich… Co więcej – potworzyliśmy kontakty z klubami z Rzeszowa, Krakowa, Kielc i innych miast. Mnóstwo jest jednak jeszcze do zrobienia, choć nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy stać się czołówką kraju. Ludzie wszędzie są tacy sami, każdy ma nogi i ręce (śmiech). Potrzebujemy też nowych zawodników, to jest przydatne przy sparringach – jeśli możesz walczyć z osobami o różnych gabarytach, to lepiej się rozwijasz. Przyszłość rysuje się bardzo dobrze, tym bardziej, że bjj jest najszybciej rozwijającym się sportem walki w Polsce.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE