reklama

Gdyby nie alkohol....

Opublikowano:
Autor:

Gdyby nie alkohol.... - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościUderzał maczugą, aż kobieta przestała dawać oznaki życia. Podczas przesłuchania stwierdził, że gdyby nie ten alkohol, do tragedii by nie doszło. I płakał, choć na skruchę było już za późno. Sąd nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących.

Żyli pod jednym dachem od czterech lat. Może niezbyt zgodnie, ale jednak razem. Nawet gdy po kolejnej kłótni się rozchodzili, ona dawała mu znów szansę, wybaczała. On potulnie wracał. I tak do kolejnej awantury, gdy Janina znów wystawiała Józefowi walizki za drzwi.  Bo dom był jej i to ona zdawała się stawiać warunki. Jednym z nich był chyba jego ożenek, bo o to kłócili się najczęściej. Problem był taki, że on chciał ślubu kościelnego, jeśli już, a ona obstawała tylko za cywilnym, gdyż nie była katoliczką. Problemem była też jego choroba alkoholowa, z którą to Janina trafiła nawet do Gminnej Komisji Problemów Alkoholowych. Tam  złożyła wniosek o jego leczenie. Wydawało się nawet, że sytuacja się zmieni na lepsze, bo Józef zaczął się leczyć, ale efekty nie były długotrwałe. Ostatnią wizytę w poradni zaliczył w styczniu 2007 roku, a w czerwcu wybrał się ze swoją konkubiną rowerami do Mielca, by poszukać pracy. Po drodze sprzedali butelki i kupili 4 wina. Popijali je w drodze powrotnej, a żeby było spokojniej, zjechali w las i leśnymi duktami zmierzali do domu, po drodze dokupując kolejny alkohol. Nadmiar wina zaszkodził najpierw Janinie, która zaczęła spadać z roweru. Miała nawet pomysł, żeby przespać się w lesie i później wrócić do domu, Józef jednak chciał jechać dalej. I zaczęli się kłócić, najpierw o jazdę, potem już o wszystko. Wypominała mu, że jego rodzina jej nie lubi, potem zasugerowała mało delikatnie, że woli wszystkich innych facetów byle nie jego i to ostatecznie przelało czarę Józefowej goryczy. Chwycił za przymocowaną do roweru maczugę, którą zwykł był wozić ze sobą i uderzył kobietę w głowę. Nie upadła. Zachwiała się i zaczęła krzyczeć. Uderzył więc znów, raz za razem powtarzając ciosy, aż przestała się ruszać i dawać jakiekolwiek oznaki życia.  Jak naliczono w trakcie dochodzenia, uderzeń było 20. I przynajmniej 13 tak silnych, że każdy z nich mógł być śmiertelny. Zostawił ją w lesie, wsiadł na rower i odjechał. W domu namoczył zaplamione krwią ubranie, maczugę spalił w palenisku, zjadł kolację, popił winem  i położył się spać. Ze snu obudziła go policja. Podczas przesłuchania najpierw się nie przyznał, potem jednak opowiedział, jak zabił swoją konkubinę. Wyraził nawet przekonanie, że po trzeźwemu by do tego nie doszło. I że tego nie planował, i że żałuje. Na koniec się rozpłakał. Później chętnie współpracował podczas wizji lokalnej,  szczegółowo opisując przebieg wydarzeń.

Więcej w 14 numerze Korso

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE