reklama

Pitaval Mielecki. Wieś w sądzie

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Pitaval Mielecki. Wieś w sądzie - Zdjęcie główne

Budynek mieleckiego sądu około 1910 r. Na pierwszym planie miejska lampa gazowa.

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Inną plagą społeczną gnębiącą moją wieś (Jaślany około 1915 r.) było pieniactwo, swary i kłótnie. Tak jak cechą mężczyzn było picie wódki, tak główną namiętnością kobiet były kłótnie, pyskówki i swary. Po całej wsi rozlegał się ostry jazgot kobiecych głosów. Baby wpadały w histerię i swarzyły się zaciekle, zawzięcie, do ochrypnięcia, do upadłego. W jakimś obłędnym szale, z bielmem na oku, pozbywając się wszelkiego rozsądku, przyzwoitości i wstydu, plotły, co ślina im na język przyniosła.
reklama

Wystać całe pół dnia przy opłotkach, wytrząsając rękami i wyliczając wszystkie grzechy swej przeciwniczki aż do trzeciego pokolenia – było zwyczajnym zjawiskiem. Byle nie ustąpić i nie dać się przekrzyczeć swojej sąsiadce i ostać się na polu. Nie chodziło nawet o to, co się mówiło. Kłótnice nie słuchały i nie starały się zrozumieć jedna drugiej, krzyczały równocześnie, każda do siebie piejąc i tokując, jak głuszce. Znajdowały w tym jakiś gorzki smak i przyjemność. Same szukały okazji do kłótni. Ta i owa wyszedłszy na obejście i zauważywszy sąsiadkę, chrząkała lub kaszlała znacząco. Był to zew wyzwalający strumień słów, prawdziwą lawinę obelg, przekleństw i wyzwisk. Zapiekła nienawiść wybuchała niby wulkan wyrzucający z siebie rozpalone do czerwoności głazy.

Jedne kłóciły się, drugie zwabione odgłosem swaru wychodziły na podwórze, łowiąc uchem odgłosy kłótni. Niekiedy brały stronę jednej lub drugiej, włączały się do sporów, spiesząc w sukurs swym kumom. I wówczas swar zmieniał się w istne bekowisko.

Babka, która nie zostawała w tyle za innymi kobietami, procesowała się z Siachnową. Oto pewnego razu Siachnowa powiedziała babce, że jej ojciec udusił się w popiele, matka zaś utopiła się w pomyjach. To wystarczyło. Tego rodzaju obrazę honoru traktowano ze śmiertelną powagą. Babka udała się do wójta, biorąc urzędowe świadectwa, że jej rodzice zmarli śmiercią naturalną i wniosła skargę przeciwko Siachnowej, powołując licznych świadków. Siachnowa oczywiście przegrała i została skazana na dwa tygodnie aresztu. Uprzedzając jednak wyrok, Siachnowa ze swej strony oskarżyła babkę, że ta podczas kłótni powiedziała jej: "ty... larwo pierońska", co potwierdzili również liczni świadkowie. Babka przegrała i dostała również dwa tygodnie aresztu. Obydwie odsiedziały swoją karę i kłóciły się dalej. Co do kosztów procesowych, mówiło się potem: "koszta wlazła w koszta", i nikt nic nie zyskał poza adwokatami.

Ciągłe koszta procesowe doprowadziły do ruiny gospodarstwo babki i dziadka. Każdy uciułany grosz zanosiła babka adwokatom z Mielca. Jadąc pewnego razu na rozprawę sądową, babka wskazała po drodze – jak opowiadała potem matka – kamienicę adwokata Nowaczyńskiego w Mielcu, mówiąc: "ta kamienica stanęła za moje pieniądze!". W domu skąpstwo bez granic, w procesach rozrzutność bez miary – tak można określić gospodarowanie babki. Gdy pewnej niedzieli szedłem do kościoła przez podwórze dziadka, byłem świadkiem bury, jakiej udzieliła babka ciotce Jagnie za to, że myjąc nogi przed pójściem do kościoła "psuła" mydło. Zaledwie jedną nogę zdążyła ciotka namydlić przy putni na podwórzu, drugą musiała umyć samą wodą, gdyż babka zabrała jej mydło:

- Będziesz ty gospodynią, jak tak będziesz gospodarzyć! – powtarzała swoją ulubioną przestrogę.

Ciotka myła nogi, aby nie narazić się na szyderstwo kawalerów wyśpiewujących na weselach przyśpiewkę:

Żebyś ty Kaśka z raz przy niedzieli

Te swoje giry umyła,

Toby ci ludzie tak powiedzieli,

Żeś ty to dobrze zrobiła!

Jednego dnia babka wziąwszy swój sękaty kijek przykuśtykała do nas. Ciotki, w tym dniu zajęte praniem bielizny, wykorzystały jej nieobecność, smażąc sobie jajecznicę, której u nich nigdy się nie jadało, gdyż sprzedawano każde jajko Żydom. Wpadłszy swoim zwyczajem do dziadka, dostałem i ja trochę tego przysmaku na małej, dobrze mi znanej blaszanej miseczce. I oto gdyśmy wszyscy delektowali się smakiem jajecznicy z razowcem, nagle drzwi kuchenki otwarły się. To babka wróciła niespodziewanie do domu, widząc, co się święci, podniosła swój sękaty kijek:

- A wy jędze! – krzyknęła.

Ciotka Honorka będąc bliżej drzwi zdążyła ujść, lecz ciotka Jagna dostała parę razy po plecach. Po wyjściu na podwórze ciotki sarkały półgłosem, że mimo tak ciężkiej pracy, jaką jest pranie i wyżymanie konopnej i lnianej bielizny, nigdy nie dostają dobrego jedzenia.

Koszta procesowe obejmowały nie tylko sąd i adwokatów, lecz również świadków, których należało ugościć w karczmie, opłacić im koszta podróży i wynagrodzić stracony czas i fatygę. We wsi stale mówiło się o tym, kto i z kim się procesuje, kto ma słuszność i jakich stawia świadków. Świadków należało przed każdą rozprawą odpowiednio urobić, aby "wiedzieli, co mają mówić".

Bójki, swary i procesy to osobny, bardzo bogaty rozdział życia galicyjskiej wsi. Babka nie miała szczęścia do procesów. Na skutek tego na jej głowie nagromadziło się tyle kosztów sądowych, że chcąc uniknąć licytacji parcel stanowiących jej własność, zapisała je pasierbowi Janowi, pochodzącemu z pierwszego małżeństwa dziadkowego i gospodarującemu samodzielnie. W ten sposób szale dziadka i babki wyrównały się: dziadek majątek przepijał, babka zaś marniła go na procesy.

Sytuacja w gospodarstwie moich dziadków była typowa dla całej wsi, stąd opis tego stanu rzeczy wydał mi się konieczny, aby uniknąć nic nie znaczących ogólników i nie potwierdzonych faktów.

Sąd w Mielcu był tak zawalony skargami z Jaślan, że nie mógł sobie z nimi poradzić. Doszło do tego, że sędziowie oddalali pomniejsze skargi, nie chcąc przyjmować ich na wokandę sądową. To właśnie przydarzyło się Siachnowej, która ponownie zaskarżyła babkę, że podczas kłótni kazała się jej w tyłek pocałować. Sędzia z wielkim niezadowoleniem słuchał pretensji Siachnowej i znudzony tego rodzaju jednostajnymi skargami oświadczył w końcu, że w warunkach wiejskich, gdzie tego rodzaju powiedzenie jest na porządku dziennym, nie stanowi ono żadnej obrazy, i skargi nie przyjął. Siachnowa urażona zapytała z sarkazmem:

- To pan sędzia mówi, że to nie jest żadna obraza?

- Tak jest, to nie jest żadna obraza! – oświadczył kategorycznie sędzia.

- To niechże mnie pan sędzia w dupę pocałuje! – krzyknęła rozsierdzona kłótnica, zatrzaskując za sobą drzwi.

Dialog ten zjednał Siachnowej powszechne uznanie wśród mieszkańców wsi, babka zaś była ogromnie zadowolona, że sędzia skargi nie przyjął.

Jedynie nieliczni chłopi, jak Perc, Głaz, a zwłaszcza Pawłusiak prowadzili inną politykę gospodarczą: nie pijąc i nie procesując się skupowali od lekkomyślnych chłopów ich parcele i dorabiali się dużego majątku.

Tekst autorstwa ks. Jana Piechoty - "Gawęda mojego dzieciństwa. Wspomnienia z lat 1900-1918", Warszawa 1987.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama