Genowefa, Ferdynand i Marcin są członkami „Mieleckiego Stowarzyszenia Chorych na Stwardnienie Rozsiane”. Pretekstem do tego, by opowiedzieli o swojej chorobie, pokonywaniu słabości i czynieniu codzienności nieco znośniejszą, stał się okrągły, dwudziesty jubileusz grupy zrzeszającej chorych. Tych w Mielcu jest około 40.
20 lat minęło…
- Komuś wydawać by się mogło, że 20 lat to wcale nie tak dużo. Myślę jednak, że dla organizacji pozarządowej to całkiem spory wysiłek, aby aktywnie istnieć i działać przez tak długi okres – mówiła podczas jubileuszu stowarzyszenia jego prezeska, Lesława Kania. I choć początki działania grupy nie były wcale usłane różami, a sama choroba stanowiła zagadkę nawet dla lekarzy, upór w dążeniu do celu popłacił. Pacjenci nękani niejednoznacznymi objawami mogli wreszcie poznać ludzi o tych samych problemach. Tracąc kontrolę nad własnym ciałem, nie byli już utożsamiani z pijanymi – jak działo się tak zazwyczaj wcześniej, gdy hasło „stwardnienie rozsiane” praktycznie nikomu nic nie mówiło. I wreszcie – mieli szansę na wsparcie leczenia i rehabilitacji, które niezbędne są do zachowania względnie dobrego stanu zdrowia. – Choroby nie da się wyleczyć ani zatrzymać. Ona sama może w dowolnym momencie blokować się bądź rozwijać, prowadząc do trwałej niepełnosprawności. Regularne ćwiczenia pozwalają jednak wzmocnić organizm i poprawić jego kondycję – dodaje Genowefa Groele, poprzednia prezeska stowarzyszenia.
Więcej w 38 numerze Korso