Martyna Czarny, była pracownikiem Biura Promocji i Sportu Urzędu Miejskiego w Mielcu.
- Cały czas wspólnie z Nią dzieliliśmy nadzieję, że jeszcze raz uda się tę walkę o życie wygrać, ale niestety tak się nie stało… W naszej pamięci pozostanie jako skromna, sympatyczna, pracowita i życzliwa osoba. Mimo, że los jej nie oszczędzał, była pełna życiowego optymizmu i z nadzieją patrzyła w przyszłość - napisali na stronie urzędu pracownicy.
O Martynie pisaliśmy trzy lata temu. 6 grudnia św. Mikołaj przywędrował do niej z diagnozą ostrej białaczki limfoblastycznej. Na początku był szok i niedowierzanie, a później chęć do podjęcia walki. Chce żyć, a my mamy szansę jej pomóc.
10 października w Warszawie (tam Martyna mieszkała i pracowała do tej pory) rozpoczęła się diagnostyczna gehenna, która trwała nieco ponad 35 dni. Bilans: 4 wizyty u lekarzy pierwszego kontaktu, 2 wizyty na SOR-ze. Niestety... Żaden z lekarzy nie był w stanie powiedzieć, co tak właściwie jej dolega. Chodziła od drzwi do drzwi, a odsyłana była z kolejnym nowym antybiotykiem do domu z diagnozą: infekcja niewiadomego pochodzenia.
W ciągu kilku tygodni pojawiły się kolejne objawy: niedziałające antybiotyki (w miesiąc dostała ich 3), opryszczka, przyspieszona akcja serca, kołatania serca, wysoka gorączka do 40 stopni, nocne poty, silne krwotoki z nosa.
22 listopada. Jeden dzień w miarę dobrego samopoczucia pozwolił jej na przyjazd do rodzinnego Mielca. Niestety... Już następnego dnia znów dostała wysokiej gorączki i musiała skierować się do szpitala. Dzięki szybkiemu działaniu i pomocy lekarzy, została odesłana na oddział hematologii w Rzeszowie. Tam, po przejściu wielu specjalistycznych badań krwi, kilkukrotnych punkcji szpiku, kości i kręgosłupa, 6 grudnia padła ostateczna diagnoza - ostrej białaczki limfoblastycznej. Usłyszała jedno: chemioterapia i przeszczep szpiku.
Przyjęcie do świadomości takiej diagnozy jest niesamowicie trudne. W pierwszych godzinach wręcz niemożliwe. Szok i niedowierzanie: "Ale jak to, nowotwór, przecież ja zawsze byłam zdrowa? To nie mogą być moje wyniki badań, nie moja diagnoza. Pomylili się"- wspominała Martyna. W głowie pojawia się istna gonitwa myśli, masa pytań. Morze wylanych łez. Gdy nerwy i emocje opadły, postanowiła podejść do sprawy nieco rozważniej i bardziej rzeczowo. Zaczęła czytać artykuły naukowe, blogi. Wszystko, co stanowiło źródło informacji na temat, co tak właściwie kryje się pod tą chorobą. Ostra białaczka rozwija się w organizmie bardzo szybko! Niezdiagnozowana w ciągu kilku tygodniu może prowadzić do śmierci - dlatego też tak ważne jest, aby dbać o regularne badania; wykonywanie zwykłej morfologii już wstępnie może wykazać nieprawidłowości w funkcjonowaniu krwi w organizmie. Leczenie chemią trwa nawet kilka miesięcy, zawsze w warunkach szpitalnych i izolacji od świata zewnętrznego - podczas każdego cyklu chemioterapii odporność pacjenta zabijana jest dosłownie do zera.
Całe dotychczasowe życie Martyny w jednym momencie obrało zupełnie inny tor, inny cel: pozbycie się nieproszonego gościa z krwi - nowotworu. Ale ogromna motywacja do działania, wsparcie bliskich osób, przyjaciół i rodziny, chęć pozytywnego nastawienia do choroby pozwoliły jej na szybkie pogodzenie się z myślą, że czeka ją długie, mozolne, kilkumiesięczne leczenie.
- W tym momencie traktuję moją chorobę jako pewien etap w życiu, który po prostu trzeba przejść, z pokorą i cierpliwością, ale przede wszystkim z podniesioną głową i dobrym humorem. Jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie!- wspominała wtedy Martyna.
W marcu tego roku u Martyny potwierdzono nawrót białaczki.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.