reklama

Zabił i poszedł na policję

Opublikowano:
Autor:

Zabił i poszedł na policję - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościNajpierw zadał żonie tyle ran, że ściany i podłogi w mieszkaniu spłynęły krwią. Później ubrał się i poszedł na policję, gdzie przyznał się do wszystkiego. W miejscu zbrodni zostawił córkę, świadka matczynej śmierci.

Gdyby nie to, że Iwona chciała pojechać na pracowniczą wycieczkę, może żyłaby do dziś. A może jej mąż Dobiesław znalazłby inny podwód, by wyładować na swojej małżonce całą frustrację? On, niepracujący nigdzie, z wyjątkiem dorywczych fuch, mechanik lotniczy i ona, starająca się dbać o rodzinę, pracując w żłobku i własnym sklepiku, od lat się już nie dogadywali. Wszyscy o tym wiedzieli. Takiego tragicznego finału trwającego kilkanaście lat małżeństwa nikt jednak nie przewidział.

Było październikowe wczesne popołudnie 2012 roku, kiedy Iwona T. wróciła z pracy do swojego mieszkania w Mielcu. Dość szybko między nią a jej mężem doszło do kłótni. Powodem była wycieczka pracownicza, na którą kobieta chciała wyjechać, jednak jej mąż nie był tym pomysłem zachwycony. Zarzucał jej, że chce go zdradzać. Kiedy Iwona weszła do łazienki, Dobiesław ruszył za nią z nożem. I tam zaczął zadawać ciosy. Nie pomogły krzyki i to, że w domu była też młodsza córka państwa T., która prosiła ojca, żeby przestał. Dobiesław jak szalony zadawał ciosy raz za razem, a gdy małżonka upadła, dźgał ją w klatkę piersiową. Kiedy ofiara się wykrwawiała, on przebrał się i poszedł do Komendy Powiatowej Policji w Mielcu i stwierdził: kilka minut temu zabiłem żonę. Chwilę później w mieszkaniu przy Kędziora była już ekipa dochodzeniowa i psycholog, który miał pomóc córce, świadkowi śmierci matki.

Śledztwo w tej sprawie nie trwało długo. Winny się przyznał, choć w trakcie przesłuchania mówił, że niewiele pamięta z tego dnia, tylko tyle, że kłócił się z żoną w łazience, a potem widział ją leżącą na podłodze. Wszyscy świadkowie zgodnie zeznawali, że kłótnie i awantury w tym domu trwały już od lat, a widok uciekających dzieci i ich matki nie był niczym niezwykłym. Podobnie jak widok policjantów, którzy przejeżdżali z interwencją.

- Rodzice często się kłócili, przeważnie o pieniądze – mówiła w czasie procesu starsza córka państwa T. - Awantury wszczynał tato. Czasem nawet mówił, że nie jestem jego córką. Gdy pytałam, czyją, nie odpowiadał. Dziewczynka przyznała, że często stawała w obronie matki, więc ojciec pewnie przez to jej nie lubił.

O kłótniach Iwony i Dobiesława opowiadała przed sądem także matka Iwony T., która jako główny powód awantur uznała kłopoty finansowe córki i zięcia, nie kryjąc, że mieli niespłacone kredyty i długi. Przyznała też, że jej mieszkanie często bywało schronieniem dla córki i wnuczek.

Biegli psychiatrzy orzekli, że Dobiesław wprawdzie chory psychicznie nie jest, ale ma nieprawidłową osobowość i w trakcie zabijania swojej żony był w stanie, który znacznie ograniczał jego zdolność do rozpoznania czynu. I choć wcześniej był już wielokrotnie karany, Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu orzekł wobec niego karę 12 lat więzienia. Z wyrokiem nie zgodził się Sąd Apelacyjny, który zasądził wobec Dobiesława karę 15 lat pozbawienia wolności. Dziećmi, które zostały same, zajęła się ich ciotka.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE