Afera Cin Cin
Raz po raz zaskakują nas informacje o różnych odcieniach afer alkoholowych. Ale cała istota problemu polegała z reguły na tym, że do obrotu wprowadzono tzw. lewy alkohol przywieziony z zagranicy lub wyprodukowany w nielegalnych gorzelniach. W tym przypadku trudno mówić o aferze, ale kto wie, czy incydentalne zdarzenia nie będą mieć swoich pochodnych.
Nasz czytelnik kupił w tzw. sklepie "wzorcowym" przy al. Niepodległości w Mielcu wino Cin Cin za 53 tys. złotych. W domu okazało się, że zamiast markowego napoju w butelce jest... czerwony barszcz! Nabywca Cin Cin w takiej wersji wrócił do sklepu i zażądał zwrotu pieniędzy.
Spotkała go odmowa. Nie uwierzono klientowi, podejrzewając go o dokonanie zamiany. Zdenerwowany takim obrotem sprawy posiadacz butelki z czerwonym barszczem swoje kroki skierował do Zarządu PSS-u. Niestety i tam nie chciano uznać takiej reklamacji.
Zarząd stwierdził, że takiej reklamacji nie można uznać, bo klient przyszedł tam po trzech godzinach od momentu zakupu, że nie mogą w takiej sytuacji zwrócić pieniędzy, bo byłby to precedens, który mogą wykorzystać i inni klienci, że niemożliwością jest sprawdzenie całej partii wina Cin Cin w sklepie, bo kto za to zapłaci...
Zdenerwowany klient o zaistniałym fakcie poinformował policję, prokuraturę i mielecką Federację Konsumenta. Na miejscu zdarzenia pojawił się przedstawiciel Wydziału Handlu z Urzędu Miejskiego. Konkluzja była oczywista; albo klient sam wlał barszcz do butelki, albo zrobiono to w hurtowni bądź rozlewni wina. Spór załagodzono zwrotem pieniędzy klientowi.
Jednocześnie napłynęła kolejna informacja o identycznym przypadku "cudownej zamiany wina Cin Cin w czerwony barszcz" - tym razem w pawilonie handlowym "Świt". Obeszło się jednak bez większych ceregieli, bowiem od razu zwrócono klientowi pieniądze za nieudany zakup.
Kto obrobił "erkę"?
W nocy z 7 na 8 lutego 1992 roku nieznani sprawcy włamali się do wysłużonej "erki" mieleckiego pogotowia. Nysę otworzono dorobionym kluczem. Rabuś lub rabusie zabrali z samochodu podstawowe wyposażenie medyczno-techniczne służące do ratowania ludzkiego zżycia, aparat EKG, zestaw reanimacyjny, a nawet strzykawki i pojemniki z płynami do kroplówek.
Jakby tego było mało, w tym samym czasie złodzieje w podobny sposób dostali się do zaparkowanej obok siedziby pogotowia zwykłej karetki (fiat 125p), z której skradziono pojemnik z zestawem kluczy. Mieleccy policjanci podczas swych rutynowych czynności znaleźli w jednym z pojemników na śmieci w pobliżu pogotowia część przedmiotów skradzionych z "erki".
Straty finansowe oszacowano na ok. 46 mln złotych, ale niewymierne sa straty, jakie spowoduje brak sprawnej karetki reanimacyjnej, która w każdej chwili musi wyjechać, żeby ratować człowieka. 8 lutego karetka nie wyjechała na pomoc innym!
Złapani na kradzieży
1 lutego nastoletni chłopcy (mieszkańcy Mielca) po wybiciu szyby w drzwiach wejściowych pawilonu "Ikar", połakomili się na kasety magnetofonowe ze stoiska radiowo-telewizyjnego firmy "Turbo". W chwili, gdy zamierzali wynieść swój łup, do akcji wkroczyła policja.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.