- Nie czuję się bohaterką – mówi skromnie Irena Hajduk. Nie rozumie kierowanych w jej stronę tendencyjnych pytań w stylu: „Rety, dlaczego to zrobiłaś?” czy „Co skłoniło cię do podjęcia takiej decyzji?”. – Ludzie dziwią się, gdy ktoś pomaga innym. Powinni raczej dziwić się tym, którzy mając ku temu możliwości, nie robią tego – przyznaje.
Igła w kręgosłup? Broń Boże!
W niej chęć niesienia pomocy kiełkowała, ilekroć natrafiała na opisaną gdzieś w internecie historię chorego dziecka. Białaczka, przeszczep, potrzeba szybkiej reakcji, zagrożenie życia – to wszystkie z haseł, które, łapiąc za serce, potęgowały empatię. – Wielu z chorych bądź ich rodzin prosiło o wsparcie finansowe. W taki sposób pomóc nie mogłam, stwierdziłam więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie pozostanie dawcą – tłumaczy Irena. Choć początkowo myślała o tym, by grono potencjalnych dawców zasilić poprzez przesłanie do Fundacji DKMS wymazu ze ślinianek drogą pocztową, ostatecznie zdecydowała się na osobistą konfrontację z wolontariuszami. Opcja taka wydała jej się lepsza do dokładniejszego zgłębienia tematu, porozmawiania o ewentualnych wątpliwościach, zadania nurtujących pytań. – Było wiele osób, które straszyły mnie tym, iż pobranie komórek wiąże się z wbiciem igły w kręgosłup. I, że po takim zabiegu mogę mieć problem z urodzeniem dziecka. Przez chwilę podobne obawy miała nawet moja mama. Tato za to od początku był dumny i chwalił się dookoła moją decyzją. To doskonale pokazuje, że podejść do tematu jest tak wiele, jak ludzi – mówi nasza rozmówczyni.
Więcej w 19 numerze Korso