Styczniowa biesiada sprzed czterech lat skończyła się dla jednego z uczestników spotkania dość tragicznie. Po kilku ciosach siekierą w nogę wyjechał karetką wprost do szpitala.
9 stycznia 2013 roku w kotłowni jednego z domów w Trześni spotkało się kilku mężczyzn, którzy już od południa raczyli się alkoholem. Jedni przychodzili, inni wychodzili, donosząc kolejne butelki. Atmosfera, jak to na takich biesiadach, panowała dość swobodna. Nagle jeden z biesiadników, Jacek, zagaił do swego kompana Wiesława: - Ciekawe, czy masz twarde kości? Po czym wziął niewielką siekierę leżącą w kotłowni i jej obuchem trzasnął kilkukrotnie kolegę w nogę. Uderzył w okolice kolana, stawu skokowego i goleni. Po trzecim uderzeniu Wiesław się zatoczył z bólu i stracił równowagę. Ból był nie do wytrzymania, dlatego Wiesław chciał od razu wzywać pogotowie. Noga puchła, a pokrzywdzony mężczyzna czuł się coraz gorzej. Tymczasem w kotłowni trwała spokojna debata nad tym, czy noga została złamana, czy nie. Sprawca całego zamieszania był pewien: to tylko stłuczenie. I ostrzegał obolałego Wiesława: - Jak powiadomisz policje, to cię zabiję i spalę twój dom!
Mimo gróźb, pogotowie jednak przyjechało. Lekarz, który zbadał Wiesława, zdecydował o przewiezieniu go do szpitala. Pokrzywdzony mężczyzna trafił na oddział ortopedyczny. Tam stwierdzono u niego złamanie spiralne piszczeli i kości strzałkowej. Po kilku dniach, kiedy już doszedł do siebie i wrócił do domu, powiadomił o wszystkim policjantów z KPP w Mielcu.
Przesłuchany przez policję Jacek wyjaśnił, że nie pamięta żadnej siekiery, a pamięć mu raczej nie szwankuje, bo tego dnia był trzeźwy. Nie zaprzeczył tylko temu, że tego właśnie feralnego dnia był w domu, a raczej kotłowni, gdzie trwała libacja, ale wyszedł stamtąd dość wcześnie i poszedł do domu. Zarzekał się też, że nie ma pojęcia, dlaczego Wiesław ma złamaną nogę, a już na pewno nikomu nie groził. O tym, że pod dom, w którym trwała libacja, podjechała karetka, słyszał, owszem, ale od swojej matki. I nie zainteresowało go to za bardzo. Nawet nie wyszedł ze swojego domu, w którym akurat w tym czasie przebywał, i nie pytał, co się stało.
Ani policja, ani prokuratura, ani na koniec sąd nie dali wiary Jackowi. 6 listopada Sąd Rejonowy w Mielcu uznał go winnym umyślnego uszkodzenia ciała Wiesława i kierowania pod jego adresem gróźb karalnych, i skazał go na półtora roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, a także zapłatę pokrzywdzonemu zadośćuczynienia w wysokości 1,5 tys. zł.
Apelację od wyroku do Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu wniósł obrońca Jacka, który zarzucił sądowi pierwszej instancji m. in. niezaliczenie na korzyść oskarżonego wątpliwości wynikających z niekompletnych zeznań pokrzywdzonego co do przebiegu zdarzenia. Adwokat zawnioskował o uniewinnienie swojego klienta lub też o przekazanie sprawy do ponownego rozpatrzenia.
15 stycznia 2014 roku sędziowie sądu okręgowego nie podzielili jednak wątpliwości obrońcy i podtrzymali w mocy poprzedni wyrok.