reklama

Poruszyć nieożywione

Opublikowano:
Autor:

Poruszyć nieożywione - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW wieku pięciu lat wygrał swój pierwszy konkurs plastyczny, zdobywał medale w lekkoatletyce, otrzymując powołanie do kadry Polski, w liceum kręcił niezależne kino. Później był teatr uliczny, kabaret, studia architektury. Właśnie ukończył swój animowany film krótkometrażowy ArchiPaper, a w drodze jest jego pierwszy album muzyczny. To wszystko zbiór doświadczeń mielczanina, Rafała Barnasia.

Często wydaje nam się, że sukces i spełnienie zdarza się tylko w wielkich miastach bądź w filmach. A tak naprawdę, to my posiadamy wszelką potrzebna moc, aby go osiągnąć. Czasem potrzebne jest trochę szczęścia, splot pewnych wydarzeń, ale przede wszystkim to nasza praca i determinacja wpływa na nasz los. Miło jest słyszeć, że ktoś z naszego miasta realizuje się w swojej pracy i dodatkowo zostaje zauważony na międzynarodowej arenie. Rafał Barnaś to architekt, filmowiec i muzyk w jednym. Pokazuje, że architektura to nie tylko sztywne kreski i projekty. Wszystko to można ożywić i dodatkowo nadać temu brzmienie.

 

Zacznijmy od samego początku. Jak to się wszystko zaczęło?

Od drugiego roku życia, podobnie jak mój brat Bogusław, nie rozstawałem się z ołówkiem i pastelami. Gdy miałem pięć lat, narysowałem kowboja, mój o trzy lata starszy brat wielbłąda. Rodzice zgłosili nasze prace na lokalny konkurs plastyczny. Nasze rysunki zwyciężyły, choć jury w kuluarach oznajmili rodzicom, że nie dają wiary w to, że wykonaliśmy te prace samodzielnie.

 

Co było tematem twoich prac?

Przez pierwsze lata pociągało mnie rejestrowanie rzeczywistości, starałem się osiągnąć w moich pracach realizm. Lwią część moich plastycznych wysiłków stanowiły portrety i pejzaże. Gdy miałem 11 lat, doszedłem jednak do wniosku, że malarstwo realistyczne jest mocno ograniczone, odtwórcze, zamknięte w granicach wyznaczonych przez widzialną rzeczywistość, którą zresztą skuteczniej można uwiecznić za pomocą aparatu fotograficznego. Pomyślałem, że to co najciekawsze rozgrywa się w naszej wyobraźni, bo ta jest prawdziwie nieskończona i nieograniczona. Zacząłem więc do niej sięgać, czego owocem były surrealistyczne, abstrakcyjne obrazy.

 

Kiedy to było?

Zaczęło się w szkole podstawowej. Od piątej do ósmej klasy rysowałem dniem i nocą. Czymś zwyczajnym było to, że malowałem do 3, a nawet 5 nad ranem. Pamiętam, że moje prace wystawione były w gablocie jednego z korytarzy II Liceum, do którego uczęszczałem. Sprzedawałem też swoje prace w sklepie z akcesoriami malarskimi w mieleckim "Pasażu". Niedługo potem zgłosiła się do mnie właścicielka jednej z lokalnych restauracji, z propozycją zorganizowania wernisażu, a właściwie kilkumiesięcznej wystawy. Oczywiście zgodziłem się, ale ta historia nie miała dobrego zakończenia. Pech sprawił, że po kilku tygodniach budynek spłonął, a razem z nim duża część moich prac.

 

Jesteśmy w czasach licealnych. Zdaje się, że to wtedy zacząłeś swoją przygodę z filmem?

Był rok 1999, miałem 15 lat. Mój przyjaciel Adrian Maziarz razem z serdecznym kolegą Mariuszem Padykułą założyli wytwórnię filmów niezależnych Ignition Studios. Chwilę później działaliśmy już we trójkę. Przez kilka następnych lat nakręciliśmy ponad 30 filmów. Większość z nich to były komedie. Jeździliśmy na festiwale, zdobyliśmy kilka nagród. Do dziś nie możemy się nadziwić, że jeden z naszych niezwykle krótkich filmów o tytule "Pozory mylą" został zakwalifikowany do wówczas bardzo znaczącego festiwalu Lato Filmów w Kazimierzu Dolnym. Najbardziej popularna była jednak seria filmów o dwóch zwariowanych babciach. Co ciekawe, nawet dzisiaj można znaleźć te filmy na YouTube. W tamtych czasach to, co robiliśmy, nie było rzeczą powszechną, więc szybko zyskaliśmy pewnego rodzaju popularność. Był nawet taki moment, że w każdej mieleckiej szkole średniej organizowano pokazy naszych filmów.

 

Możesz przytoczyć jakąś barwną anegdotę z tego okresu?

Podczas prac nad jednym z filmów o babciach, kręciliśmy sceny na dworcu. Proszę sobie wyobrazić dwóch chłopaków przebranych za babcie z wielkimi starymi walizkami w rękach. To było świeżo po nowojorskich zamachach, temat terroryzmu całkowicie zawładnął mediami. Ktoś zadzwonił na policję, podejrzewając, że jesteśmy terrorystami, w walizkach najpewniej mamy bomby i planujemy puścić z dymem mielecki dworzec. Przyjechała policja i cała przygoda komentowana była w mediach.

 

Jak się potoczyły losy waszej niezależnej wytwórni?

Miałem 19 lat i to była naturalna pora, by zacząć swoją przygodę ze studiami. Wybrałem architekturę. Aby dostać się na studia, musiałem nauczyć się nowego sposobu rysowania. Wykonałem setki prac spędzając przy tym całe tysiące godzin. W międzyczasie razem z moim przyjacielem wróciliśmy do naszych filmów, choć już w mniejszym wymiarze czasowym. Nadeszły wakacje wieńczące pierwszy rok studiów. Potrzebowałem kamery, ale nie było mnie na nią stać. Rozwiązaniem okazało się wykorzystanie doświadczenia z naszej filmowej działalności. Kolejny raz wcieliliśmy się w role zabawnych babuszek, tym razem w ulicznym teatrze. Przez dokładnie jeden miesiąc występowaliśmy na krakowskim rynku jako dwie miniaturowe babcie. To wszystko wymagało od nas niezwykłej odwagi! Nie wiedzieliśmy, jaki będzie odbiór naszego performansu. Nigdy wcześniej nie robiliśmy niczego podobnego. Cała inicjatywa okazała się spektakularnym sukcesem. Codziennie mogliśmy liczyć na dużą widownię. Rodzice przychodzili ze swoimi pociechami i pytali, kiedy znów planujemy występ. Nasz teatr to była ciągła improwizacja. Po miesiącu głośnego, skrzeczącego babcinego gaworzenia straciłem mowę. Dosłownie. Zwyczajnie straciłem głos. Ale co najważniejsze, zarobiłem na kamerę.

 

Kupiłeś kamerę, i co dalej?

Wtedy pomyśleliśmy, ok, to było świetne doświadczenie, ale pójdźmy o krok dalej. Spróbujmy zrobić kabaret. Miałem 22 lat, był 2006 rok, w kilka miesięcy razem z moim przyjacielem przygotowaliśmy nasz program i zgłosiliśmy się na największy festiwal kabaretowy w Polsce - Paka. Byliśmy niezmiernie zdumieni i szczęśliwi, bo dostaliśmy się do finałów. To było kolejne niesamowite przeżycie. Wystąpiliśmy na jednej scenie, konkurując m.in. z popularnym kabaretem Paranienormalni i ich rozpoznawalną kreacją sceniczną "Mariolką". Nie wygraliśmy, ale zostaliśmy przyjęci przez publiczność bardzo entuzjastycznie.

 

Dlaczego wybrałeś akurat architekturę i w którym momencie zdecydował się na rozwijanie swoich aktywności w sztukach wizualnych?

Poza architekturą rozważałem jeszcze kierunek operatorski na łódzkiej filmówce i projektowanie form przemysłowych na krakowskiej ASP. Wybrałem architekturę, bo w gruncie rzeczy kierunek ten pozwala na bardzo wszechstronny rozwój. A sztuki wizualne przyszły bardzo naturalnie, jako konsekwencja moich wcześniejszych doświadczeń i odwagi, by eksplorować nowe dziedziny. Byłem na trzecim roku studiów. Chciałem wizualizować swoje projekty, ale nie znałem żadnych bardziej zaawansowanych programów do grafiki 3d. I szczerze mówiąc, one mnie nie pociągały. Chciałem malować, tworzyć możliwie ekspresyjnie, a te wszystkie interfejsy i skomplikowane narzędzia trochę mnie przerażały. Musiałem znaleźć inny sposób. Faktem jest, że nie trzeba posiadać wiedzy jak zbudowany jest silnik, by być dobrym kierowcą. Na tej samej zasadzie, nie trzeba znać nut, by komponować muzykę. Większość moich pierwszych wizualizacji wykonałem za pomocą najtańszego na rynku tabletu Bamboo Fun. Producent twierdził, że służy jedynie do elektronicznych podpisów. Ja odkryłem, że można za jego pomocą zrobić znacznie więcej. Zacząłem intensywnie eksperymentować, próbować różnych technik. Co istotne, nigdy nie uczyłem się z internetu, z tutoriali. Zapewne dzięki temu wykształciłem swoje techniki i swój styl. Szczęśliwie pierwsze zlecenia zakończyły się serią zwycięskich konkursów architektonicznych i idąc za ciosem, pod koniec studiów założyłem firmę Unique Vision Studio, którą prowadzę do dzisiaj.

 

Bardzo odważne posunięcie. Zgaduję, że początki nie były łatwe?

To mało powiedziane. Pamiętam, że nie miałem pieniędzy, by opłacić pierwsze zobowiązania podatkowe. Musiałem pożyczyć od brata. Potrzebowałem też strony internetowej. Nie było mnie stać, by zlecić jej wykonanie, pomyślałem więc, że muszę ją wykonać samodzielnie. Ściągnąłem z internetu niemożliwie obszerny poradnik o języku programowania. To było straszne, bo kwestie informatyczne są ostatnimi, które chciałbym zgłębiać. Zaplanowałem, że mam miesiąc czasu i strona musi być gotowa. Pracowałem dniem i nocą....i cel udało się zrealizować.

 

Kiedy przyszły poważne sukcesy?

W 2012 roku otrzymałem nominację w ramach 3d Awards, najważniejszego międzynarodowego festiwalu dotyczącego identyfikacji wizualnej architektury, wizualizacji, animacji i filmu o architekturze. Wówczas skończyło się na nominacji, ale już w 2016 roku na gali w Wiedniu odebrałem statuetkę za najlepszą animację architektoniczną. Po drodze było mnóstwo mniej spektakularnych sukcesów, udział w kilkudziesięciu zwycięskich konkursach architektonicznych.

 

A co z Twoją pasją do filmu?

Szybko zdałem sobie sprawę, że wizualizacje są bardzo interesującą formą artystyczną, ale znacznie więcej można opowiedzieć filmem i animacją. W 2012 roku jedna z najbardziej rozpoznawalnych pracowni architektonicznych w Polsce, Jems Architekci, poprosiła mnie o zrealizowanie filmu z okazji 25 lecia swojego istnienia.

 

A teraz skończyłeś swój krótkometraż ArchiPaper. Posiłkując się twoimi słowami - "surrealistyczną opowiastkę o architekturze". Skąd taki pomysł?

Pomysł pojawił się na planie filmu prezentującego dorobek twórczy mojego brata, Bogusława, architekta. Podczas zdjęć miałem do dyspozycji makiety jego projektów. Zadałem sobie wtedy pytanie: a co, gdyby spróbować przetransformować makietę projektu w tętniący życiem, papierowy świat? Zadanie wydało mi się o tyle fascynujące, że sam jestem entuzjastą poszukiwania i eksperymentowania środkami stylistycznymi. Pociąga mnie łączenie mediów tradycyjnych z grafiką 3d, animacji poklatkowej, kreskówki, metod 2d+ i możliwości, które dają współczesne lustrzanki.

 

Czym jest ArchiPaper?

ArchiPaper to niekomercyjna, eksperymentalna, krótkometrażowa animacja w niekonwencjonalny sposób opowiadająca o architekturze. Projekt, którego podstawą stała się makieta domu. Po oświetleniu i sfotografowaniu modelu, przetransformowałem go w tętniący życiem obraz, tworząc nieśpieszną, animowaną opowieść zatopioną w abstrakcyjnym świecie, zbudowanym jedynie z papierowych elementów.

 

Stworzyłeś również muzykę do tego filmu.

Zgadza się. ArchiPaper jest eksperymentem stylistycznym, próbą odnalezienia i wypróbowania alternatywnych środków wyrazu w opisie architektury, ale i moim szeroko rozumianym artystycznym wyzwaniem, zarówno w kontekście obrazu jak i muzyki, którą napisałem, a następnie zrealizowałem samodzielnie. Za ten projekt otrzymałem nominacją na tegorocznej edycji CGarchitect 3D Awards w kategorii Film / Animacja. To pierwszy sukces mojej animacji. Finałowa gala i decyzja o tym komu z pięciu nominowanych przypadnie statuetka już 23 sierpnia na ceremonii w Wiedniu.

 

Czy możemy spodziewać się kolejnych projektów muzycznych twojego wykonania?

Obecnie pracuję nad pierwszym albumem. W związku z tym, że na pianinie gram od niedawna i jestem samoukiem, pierwsze wydanie będzie dość klasyczne i minimalistyczne. Mój zamysł jest taki, by każdemu utworowi towarzyszyła ilustracja w postaci krótkometrażowego filmu.

 

Mam nadzieję, że młodzież, która niedługo zacznie swoja przygodę z dorosłym życiem, będzie stawiać pierwsze kroki na uczelniach, może trochę z lekką obawą i strachem, zainspiruje się powyższą historią i uwierzy w siebie. Wystarczy bardzo chcieć i nie poddawać się w dążeniu do celu. Każdy dobry pomysł sam się obroni.

Rafałowi kibicujemy i trzymamy kciuki za jego kolejne pomysły. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE