Pogoda na torty. Mielecka mistrzyni wypieków i dekoracji w Norwegii

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Patrząc na cukiernicze arcydzieła pani Teresy, można by pomyśleć, że ma za sobą długie lata pracy i praktyki w sztuce dekorowania tortów i ciasteczek. Tymczasem cała historia zaczęła się wcale nie tak dawno temu...

 

Od tortu z pampersów do masy cukrowej

Pani Teresa ma wykształcenie plastyczne, a jednak nie pracowała w swoim zawodzie.

- Moje życie potoczyło się tak, że musiałam zmierzać się z ogromnie trudnymi decyzjami. Długotrwałe choroby dzieci, a co za tym idzie - brak pieniędzy, spowodowały, że na bardzo długie lata musiałam zapomnieć o tym, co mi w duszy gra. Kiedy dzieci dorosły, wyjechałam do Norwegii za przysłowiowym chlebem. 

Pani Teresa na stałe, od ośmiu lat, mieszka w Norwegii, ale już od 14 lat zaczęła wyjeżdżać tam do prac sezonowych. Tam też mieszka jej córka i część rodziny.  Jak wygląda życie w Norwegii?

- Pewnie jak każdy kraj ma swoje dobre i złe strony. Powiedziałabym jednak, że życie tu jest spokojniejsze. Norwegowie w dużej mierze żyją zgodnie z naturą. Dużą wagę przywiązują do sportu i to od najmłodszych lat. Deszcz czy mróz nie są przeszkodą, aby dzieci przebywały na zewnątrz i hartowały się. Ich słynne przysłowie brzmi: "Nie ma brzydkiej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie". 

Kiedy odkryła swoją pasję do wypieków i dekorowania? Wiąże się to z pewnym bardzo miłym wydarzeniem...

- Zbliżał  się czas, kiedy moja najstarsza córka spodziewała się dziecka - opowiada pani Teresa. -  Termin rozwiązania był blisko. I wtedy młodsza córka wpadła do domu z nowiną, że widziała  supertort z pampersów. Nie mogłam w to uwierzyć. Pampersy w żaden sposób nie kojarzyły mi się z tortem. Córka, śmiejąc się, weszła w komputer i pokazała mi najpierw torty z pampersów, a potem jadalne, kolorowe, bajkowe torty w stylu angielskim. I ta jedna chwila, jedna sytuacja, jeden  impuls wystarczył, abym zapragnęła poprzez nie tworzyć dla innych ich wymarzony świat. Intensywnie zaczęłam szukać, gdzie mogłabym się ich nauczyć. Miesiąc później pełna ciekawości i podekscytowania siedziałam w samolocie do Warszawy, aby poznać tajniki wiedzy cukierniczo - dekoratorskiej. Nie było łatwo, bo w Oslo byłam jedną z pierwszych Polek, a może nawet pierwszą w tej dziedzinie. Z lukru tworzyłam misie, kołyski, księżniczki, samoloty, a nawet takich bohaterów jak Batman, Spiderman czy Superman. Początkowo drżałam, czy aby się spodobają, czy będą smakować, czy moi klienci będą zadowoleni? Po każdej wiadomości typu: "Pani Tereso, tort był wyśmienity, wszystkim smakował... moje dziecko było zachwycone... Już kolejny zamawiam dla drugiego synka" cieszyłam się jak dziecko. Kiedyś dziewczynka nazwała mnie czarodziejką, bo wyczarowałam na torcie jej bajkowy świat.

Jak szkolić się, to u najlepszych!!!

Pierwsze szkolenie pani Teresa odbyła w Tortowni w Warszawie.

- Uczyłam się wtedy u najlepszych mistrzów zarówno cukiernictwa, jak i dekoracji, m.in u Bożeny Sikoń czy Tadeusza Branieckiego. Poza pieczeniem, robieniem kremów, musów, deserów, czekoladek z nadzieniem uczyliśmy się też robić róże na 5 sposobów i lilie, które były tak piękne, że mimo że wiedziałam, że są z cukru, to chciałam je wąchać. Odbyłam też indywidualne szkolenie u Anny Daraż - bardzo znanej cukierniczki i dekoratorki. Ania współtworzyła torty dla królowej Elżbiety. Pracowałyśmy z czekoladą plastyczną, tworzyłyśmy  koronki, modelowałyśmy twarze z masy cukrowej. Sztukę malowania ciasteczek na lukrze królewskim zdobyłam, ucząc się u światowej sławy włoskiej dekoratorki Kristiny Rado. A u Kasi Gębickiej, polskiej dekoratorki, uczyłam się tworzenia dużych postaci z masy cukrowej i pracy z izomaltem, czyli cukrem rozgrzewanym do 400 stopni. Mnóstwo też poświęcałam czasu na praktykowanie w domu, oglądanie filmików na YouTube itp.

 

Tylko mi nie zjedz babeczek!

Dla kogo pani Teresa najczęściej piecze swoje torty? Głównie wykonuje torty to Polonii, oczywiście wśród klientów są także Norwegowie lub osoby innej narodowości.

- Jeśli chodzi o smak tortów, to najważniejsze jest, żeby smakowały i rozpieszczały podniebienie – przekonuje pani Teresa. - Do tortów używam zawsze naturalnych składników, nie używam żadnych gotowych smaków, ulepszaczy czy koncentratów. Kremy robię wyłącznie  na bazie bitej śmietany, dlatego torty są lekkie, nie za słodkie, a ponczowanie powoduje, że są wilgotne. Mimo że bardziej czuję się artystą niż cukiernikiem, zawsze pamiętam słowa najsłynniejszej polskiej cukierniczki Bożeny Sikoń, że smak odgrywa większą rolę w torcie niż dekoracja. Bo jak dekoracja nie wyjdzie, to obroni ją smak, ale złego smaku nawet najlepiej wykonana dekoracja nie zatuszuje. Każdy element tortu jest jadalny. Dekorację wykonuję z masy cukrowej. Ale masę tę traktuję jako opakowanie i nie polecam jej jeść. Jednak niektórzy i tak ją jedzą. Coraz częściej robię torty w stylu drip cake - jest to tort oblany ciemną lub kolorową czekoladą, która ociekając po bokach, tworzy "sople". Taki tort dekoruję makaronikami, kwiatami, owocami czy ciasteczkami.

Jak długo powstaje tort? Poza pieczeniem, ponczowaniem, przekładaniem kremem, zakupami to samo dekorowanie trwa od około 3 do 10 godzin, w zależności jaka jest dekoracja i kształt tortu. Torty w kształcie samolotów, deskorolki, quada trzeba formować, więc zajmuje to więcej czasu.

- Jako że piekę dużo tortów dla dzieci, muszę być na bieżąco z wszystkimi bajkami – śmieje się pani Teresa. - Często takie torty po prostu żal zjeść... Kiedyś robiłam tort dla mojego wnuczka, Kubusia, z czarnym smokiem Szczerbatkiem oraz muffinki z bohaterami z tej samej bajki. Szczerbatka w całości przełożyłam na tacę, tort pokroiłam, więc było okej, ale muffinki zniknęły.  - Kubuś, gdzie są muffinki? - zapytałam. - Babciu, schowałem do szafy, aby goście ich nie zjedli!

   Dzieci tak często reagują. Choć jak nieraz słyszę z relacji jubilatów, dorośli mają podobnie, ale tortów nie chowają do szafy.

Panna młoda bez tortu?

 Pieczenie tortów to nie bułka z masłem. Zawsze coś może się nie udać, a klient czeka...

- Kiedyś miała upiec tort na wesele. Po uroczystym obiedzie miałam dostarczyć tort i na miejscu udekorować go świeżymi kwiatami. Miałam nie lada wyzwanie, bo połączenie truskawek, malin, jagód, marakui, mango i czekolady, i dużej ilości bitej śmietany nie było łatwym zadaniem. Trzypiętrowy tort mocno nasączony syropem owocowym położyłam na pamiątkowej, rodzinnej, pięknej paterze i ozdobnie zasmarowałam bitą śmietaną. Zostało tylko zawieźć go na wesele. Niestety, droga była bardzo wyboista...

- Szybko, zawracaj - krzyknęłam do córki i z przerażeniem patrzyłam, jak ważący ponad 10 kg tort przechyla się i wygląda niczym wieża w Pizie. Jak dobiegłam z nim na 1 piętro, nie mam pojęcia. Uratowałam 2 górne piętra. Widok zapadłego największego piętra tortu zwalał z nóg. Brakowało mi oddechu. Byłam zdruzgotana. Przecież nie mogę zostawić młodych bez tortu! Nie mogę im tego zrobić, oni mi zaufali - tysiące myśli krążyły mi po głowie.

- Lidio, musiałyśmy mocno zahamować, mam lekką awarię z tortem, muszę go poprawić, przepraszam. O ile możemy opóźnić mój przyjazd? - lekko skłamałam, dzwoniąc do mamy panny młodej. W takiej chwili nie mogłam jej martwić.  - Nie denerwuj się, będą jeszcze przemówienia, podziękowania, toasty. Przywieź go za 1,5 godziny - odpowiedziała ze spokojem.

Zyskałam na czasie, ale i tak był on niezwykle krótki. Czy tort zdąży się schłodzić, aby móc bezpiecznie przewieźć go osobówką bez chłodni ponad 20 km, jak jeszcze mocno słońce świeci? Szczęśliwie dojechałyśmy. Na następny dzień zadzwoniła do mnie pani młoda.

- Teresa, o co chodziło z tym tortem? Mama mówiła, że miałaś jakieś problemy... Tort był piękny! Wszyscy byli zachwyceni!

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale dla mnie była to ogromna lekcja, bo godząc się na zawiezienie tortu w upalny dzień, nie mając odpowiedniego transportu, mogłam zniszczyć swoją reputację, a młodych pozbawić radości dzielenia się tortem.

 

Tort na konkurs fotograficzny

Na portalu Moja Norwegia trwał konkurs na najlepsze zdjęcie pt. "Norwegia w oczach Polaka".

 - Pomyślałam, że to może być udana promocja mojej firmy - wyjaśnia pani Teresa. Wykonałam tort z godłem Polski i pojechałam pod skocznię narciarską Holmenkollen, gdzie nasi skoczkowie zdobywają często medale. Sama trzymając jedną ręką tort, drugą aparat, zrobiłam zdjęcie. Wygrałam, zajęłam I miejsce i popłynęłam w fantastyczny rejs po norweskich fiordach w ramach wygranej.

 

Książka nie tylko o tortach

Pieczenie tortów to nie jedyne zajęcie, jakim oddawała się przez ostatnie lata pani Teresa. Stworzyła również bardzo niezwykłą książkę. Nie tylko o tortach, ale też o życiu w Polsce i Norwegii, o zwyczajach, kulturze... Jest to równocześnie przepiękna pamiątka rodzinna, bo modelami w książce są między innymi dzieci i wnuki pani Teresy.

- Widząc radość w ludziach, zapragnęłam przelać to na papier, aby innych nauczyć widzieć to, co ja widzę, aby mogli dla ukochanych osób tworzyć coś wyjątkowego, aby mogli ofiarowywać im słodką miłość – tłumaczy pani Teresa. - Nad książką pracowałam 2 lata. Było z nią bardzo dużo pracy. Każdy tort czy ciasteczka wykonywałam wyłącznie na potrzeby książki. Musieliśmy też zgrać terminy, bo stylistkę, fotografa  miałam z Polski, więc dzieliło nas 2 tys. km. Sesje robiliśmy w dwóch krajach, przemierzaliśmy sporo kilometrów, aby znaleźć najpiękniejsze miejsca, aby dać czytelnikowi jak największą wartość. Ogromnie jestem wdzięczna  mojej siostrze Bożenie Modras za pomoc w pisaniu tekstów, za ciekawe anegdoty, którymi ubarwiła książkę. Tak naprawdę na początku nikt nie wierzył, że ta książka powstanie, jedynie moja najstarsza córka od samego początku wierzyła w ten projekt. Ale ja mimo wszystko uparcie w to szłam. Chciałam, żeby ta książka była zupełnie inna: żeby ona nie była ani tylko książką kucharską, ani poradnikową. Wpadłam też na pomysł, aby napisać książkę dwujęzyczną, ażeby Norwegom przybliżyć Polskę, a Polakom Norwegię.  Bardzo mi zależało, aby na zdjęciach były osoby, a nie tylko same torty i ciasteczka. Moje doświadczenie życiowe pokazało i nauczyło mnie, że nie ma ważniejszej rzeczy jak dobre relacje z bliskimi. I właśnie to chciałam przekazać w książce "Pogoda na torty i słodkie kreacje", którą właśnie wydałam. Mając ja w ręce, przeniesiesz się w zaczarowany świat tortów, dekorowanych muffinek, malowanych ciasteczek, w świat marcepanu, czekolady... Zapragniesz stworzyć coś słodkiego, wyjątkowego, abyś w oczach bliskiej ci osoby mogła zobaczyć radość i miłość.

 

Pamiętać o innych

 Część pieniędzy - 3% - z zakupu każdego egzemplarza trafi do Fundacji "Podaj dalej". Fundacja ta została założona przez Zuzannę i Olgę, córki doktora Piotra Janaszka, człowieka, który jako pierwszy w Polsce wyciągał z ukrycia niepełnosprawnych i niósł im pomoc.

 - Zuzannę i Olgę znam osobiście i znam ich wspaniałe serca i ogromne zaangażowanie w pracę na rzecz osób z niepełnosprawnością i wiem, że na pewno te pieniądze będą dobrze wykorzystane – twierdzi z przekonaniem pani Teresa. -  Tym bardziej że potrzebne są na powstanie Osady Janaszkowo, aby polepszyć warunki dla podopiecznych.

-  Zawsze lubiłam pomagać. Dużo charytatywnie działam w Norwegii, wiele już tortów zrobiłam, z których dochód został przeznaczony na Dom Samotnej Matki w Warszawie, na chore polskie dzieci, czy też na biedne szkoły w Polsce. Zresztą nie tylko ja, bo dużo jest rodaków w Norwegii, którzy – mimo że są na obczyźnie - dużo dobrego robią dla  Polski.

Życie pani Teresy nie było zawsze tak słodkie, jak jej ciasta. Potrafiła jednak je zmienić i tego samego chce uczyć innych.

   - Rozpoczęłam cykl warsztatów inspirujących "Z pasji od tortu do bestselleru" w różnych miastach Norwegii. Moje życie nie było łatwe. Nawet żeby tę książkę wydać, musiałam pokonać dużo przeszkód - podkreśla pani Teresa. - Tę książkę dedykowałam moim kochanym dzieciom i wnukom, po to, że gdyby one miały w swoim życiu jakieś burze życiowe, to mogły czerpać z tego siłę. Aby wiedziały, że zawsze trzeba iść do przodu, że upadki nie są złe, bo to są tylko nasze doświadczenia, z których należy wyciągnąć lekcję i należy z podniesioną głową dźwignąć się i iść w kierunku swoich marzeń.

 

Najważniejszy składnik? Serce

    Pani Teresa jest artystką w wielu tego słowa znaczeniach. Maluje obrazy, maluje ubrania... Wcześniej malowała w Polsce pejzaże, portrety. A ostatnio w Norwegii malowała vedic art. Jest to tzw. malowanie duszą, sercem.

- Moje życie tak się potoczyło, że musiałam na długie lata zrezygnować z malowania i innych pasji – przyznaje pani Teresa. - Dzisiaj realizuję się w dekoracji tortów, malowanych ciasteczek czy dekorowanych muffinek. I mimo że tworzę torty, to bardziej czuję się artystą niż cukiernikiem. Znajomi namawiają mnie, abym otworzyła cukiernię. Ale to nie jest w sferze moich marzeń. Cukiernia kojarzy mi się z produkcją, a tego ja nie chcę... Chciałabym na przykład szkolić ludzi, pokazywać im, że poprzez własną kreację można robić wspaniałe rzeczy, że poprzez pracę z pasją można wywołać w bliskich osobach radość i miłość, która jest największa zapłatą. Moim marzeniem jest, żeby prosty człowiek mógł zrobić swoje przyjęcie iście królewskie! I tu nie chodzi o pieniądze, o zdolności, ale o celebrację wspólnych relacji. Głównym składnikiem, który daję do tortów, jest serce. Tort ma sprawić radość! Jest jak muzyka, która przemija, ale pozostaje zarówno w pamięci, jak i głęboko w sercach. Moim zdaniem jest to najważniejsze w tej pracy - podsumowuje pani Teresa.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE