reklama

Po każdym pacjencie zostają blizny...

Opublikowano:
Autor:

Po każdym pacjencie zostają blizny...  - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościKto lepiej opowie o niesieniu pomocy niż ten, kto tej pomocy udziela na co dzień? Ratownik medyczny Jarosław Marczewski o swoim zawodzie - misji może mówić godzinami.

14 września przypadał Dzień Pierwszej Pomocy...

 

- Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Dla mnie taki dzień wypada każdego dnia. Udzielając pierwszej pomocy, musimy kierować się bardzo ważnymi zasadami, które mówią nam, krok po kroku, jakie czynności należy wykonać. Istotnym elementem w udzielaniu pierwszej pomocy jest zachowanie bezpieczeństwa. Musimy określić, czy miejsce, w którym będziemy udzielać pierwszej pomocy, jest bezpieczne, czy nam coś nie zagraża... A zagrażać nam może wiele rzeczy. Może to być agresywny pacjent, pies pacjenta, który może bać się o swojego pana i może nas zaatakować, może być bójka.. Jest wiele takich sytuacji.

Bardzo ważnym elementem jest zabezpieczenie siebie, czyli na przykład założenie rękawiczek, żeby nie mieć bezpośredniego kontaktu z tym poszkodowanym. Mówimy to przede wszystkim o krwi i innych płynach ustrojowych, które niosą ze sobą ryzyko zarażenia różnymi chorobami, jak HIV. Osoba po kursie pierwszej pomocy wie, że musi mieć ze sobą rękawiczki, maskę do prowadzenia sztucznego oddychania. Nie zajmuje to wiele miejsca.

Wiele osób nie podejmie się z różnych względów wentylacji poszkodowanego człowieka, czy to metodą usta-usta, czy usta-maska do wentylacji, nie przeskoczą tego i nikt nie może ich do tego zmusić. Sam nie podjąłbym się próby bezpośredniej wentylacji metodą usta-usta osoby, której nie znam.

Jeżeli jesteśmy pewni, że – udzielając tej pomocy - jesteśmy bezpieczni, to musimy upewnić się, czy ta pomoc jest w ogóle potrzebna.

Bywa, że ludzie, widząc leżącego człowieka, nie podchodząc nawet do niego, wzywają zespół ratownictwa medycznego.

Przyjeżdża zespół na miejsce zdarzenia, nawiązuje kontakt z pacjentem, okazuje się, że jest pod wpływem alkoholu i sobie pomocy nie życzy i kto mu zabroni leżeć na trawniku? Ma takie prawo. Tylko że my jesteśmy dysponowani do pomocy człowiekowi, który tej pomocy nie potrzebuje, a w międzyczasie dochodzi do zdarzenia, gdzie są poszkodowani, gdzie nasza pomoc jest niezbędnie potrzebna. A wystarczyłoby, żeby wzywający podszedł do poszkodowanego i zapytał, czy może mu jakoś pomóc. Wtedy wiedziałby, że raczej powinien zadysponować policję na miejsce zdarzenia. Musimy podejść do poszkodowanego, zapytać, czy wszystko jest w porządku? Jeżeli nie odpowiada, to sprawdzamy, czy reaguje, delikatnie nim potrząsam, Jeśli wciąż brak reakcji – to potrzebna będzie pomoc.

Jeśli ta pomoc jest we zwana – numer 999 lub 112, rozpoczynamy czynności ratujące życie, czyli sprawdzamy czy poszkodowany oddycha, a jeśli nie - uciskanie klatki piersiowej, według zasady: uciskaj szybko, mocno, rozpocznij natychmiast. Musimy ocenić, czy ten pacjent w ogóle oddycha. To, że się nie porusza, że jest nieprzytomny, nie porusza się, nie ma z nim kontaktu, to nie znaczy, że nie oddycha! To musimy ocenić, pochylając się, nasłuchując, obserwując ruch klatki piersiowej, w ciągu 10 sekund. Tak więc - po odchyleniu głowy do tyłu i udrożnieniu dróg oddechowych – oceniamy, czy poszkodowany oddycha. Jeśli nie czuję, nie słyszę, nie widzę tego oddechu – natychmiast trzeba rozpocząć uciskanie, bez przerwy, aż do przyjazdu odpowiednich służb. Zazwyczaj już po 2 minutach osoba, która uciska klatkę piersiową, traci siły. Byłoby więc dobrze, żeby po dwóch minutach zmienić się z drugą osobą, oczywiście, jeśli jest to możliwe.

Dobrze się zorientować, czy w pobliżu nie ma defibrylatora. Taki sprzęt wydaja nam polecenia głosowe, więc słuchamy go i postępujemy według zaleceń.

Jeśli występuje oddech agonalny, czyli człowiek łapie powietrze jak ryba wyrzucona z wody, to takie rybie oddechy też świadczą o tym, że doszło do zatrzymania krążenia. W tych pierwszych chwilach, gdy serce się zatrzymuje, dochodzi właśnie do takiego ciężkiego oddychania. W takim wypadku też natychmiast zaczynamy wykonywanie ucisków klatki piersiowej.

 

Powiedział pan, że jeśli nie mamy maseczki, lepiej nie prowadzić wentylacji. Czy w momencie, kiedy pacjent nie oddycha, samo uciskanie ma sens?

Oczywiście. Najważniejszy jest ruch krwi w naczyniach, żeby serce wciąż pompowało krew do najważniejszych organów. Wentylacja jest elementem bardzo ważnym, bo wraz z uciskaniem dostarcza tlenu do wszystkich narządów. Jeśli nie wentylujemy, w krwi nie ma już aż tyle tego tlenu. Jednak – krew wciąż krąży, a to jest najważniejsze.

Kiedy nie możemy prowadzić wentylacji metodą ust-usta?

Kiedy podejrzewamy, że osoba połknęła jakieś substancje chemiczne, typu substancje do opylania. Wtedy zagrożone byłoby też życie tego, który prowadzi wentylację.

Uciskanie klatki piersiowej musi być efektywne, jeśli uciśniemy, to musimy pozwolić, żeby klatka piersiowa wróciła do pozycji wyjściowej.

Uciskamy klatkę piersiową 30 razy i 2 razy wentylujemy. Jeśli ratujemy topielca, to najpierw wykonujemy 5 razy wentylację, zanim zaczniemy uciskać. Podobnie robimy u dzieci – najpierw "dajemy" im pięciokrotny oddech i dopiero potem przechodzimy do ucisków klatki piersiowej.

Nie zastanawiajmy się jednak za długo na liczbami – po prostu uciskaj! Żeby serce pompowało tę krew... Nie czekaj na nic, wezwij pomoc, uciskaj!

 

Jakimi cechami musi się wykazać osoba, która chce zostać dobrym ratownikiem?

Praca taka na pewno nie jest łatwa, pod ogromną presją, w ciągłym stresie. Mamy umierających pacjentów, którym musimy pomoc w profesjonalny sposób. Czasami jest ciemno, zimno, obrazki, które widzimy zapadają w pamięć. Zdarzają się pacjenci agresywni, po awanturze, bójce, pod wpływem alkoholu, narkotyków i z nimi też musimy sobie radzić.

Czasami rodzina bardzo naciska, żeby postąpić w taki czy inny sposób. Nie do końca mają o tym pojęcie, ale walczą o swoich najbliższych. Naciskają: "Czemu nie defibrylujecie, musicie to zrobić!" . I z takimi osobami też trzeba sobie umieć poradzić. Jest to dla nich tragedia, bo ktoś umiera, ale my mamy zadanie do wykonania.

To są sekundy, nie ma czasu na zastanawianie się. Są pacjenci, rodziny bardzo wdzięczne, ale zdarzają się i sytuacje, kiedy są roszczeniowi.

Do tego zawodu albo ktoś się nadaje, albo nie. Mam wielu kolegów którzy po skończonych studiach nie pracują w zawodzie, bo nie dają rady ze stresem, który bardzo obciąża psychicznie.

Jestem ratownikiem od 2003 roku, a wciąż pamiętam każdy tragiczny wypadek. Obrazy dzieci, które ginęły w wypadkach... Dzieci najbardziej zapadają w pamięć, gdy człowiek jest bezsilny wobec śmierci. Gdy stan jest krytyczny i mimo podjętych działań pacjent umiera. Obraz matki płaczącej nad dzieckiem – to są obrazy, których nie da się wymazać. Kiedy jadę samochodem, widzę krzyż, to zaraz przypominam sobie obraz, który tam widziałem. To jest też dla nas trauma. A musimy sobie z tym radzić. Wiem, że to moja misja, że muszę pomagać ludziom. Dlatego musimy się ciągle uczyć, doszkalać. Jest to równocześnie nauka pokory, bo im bardziej mam głowę napełnioną wiedzą, to tym częściej myślę, ile mi brakuje. To co było aktualne rok czy dwa temu, to już nie obowiązuje. Nasza wiedza oznacza przecież dobro pacjenta.

Czy ratownik medyczny to jest zawód, czy misja?

Myślę, że jednak misja. Istotne jest poświęcenie dla drugiego człowieka. Większość ratowników nie pracuje dla pieniędzy.

Ratownicy są nieraz tak obciążeni pracą, żeby utrzymać rodzinę, że tej rodziny nie widują. Najgorsze w tym zawodzie jest wypalenie zawodowe. Człowiek nie jest maszyną i może sobie nie poradzić z tym, co widzi, czuje, przeżywa. Każda taka trauma jest blizną na duszy ratownika. A kiedy stwierdzi, że przestaje mu zależeć na drugim człowieku jest taką linią, poza którą powinien się zastanowić, czy powinien dalej pracować jako ratownik. To nie jest tak, że praca ta polega na wykonywaniu czynności medycznych. Czasami trzeba wziąć staruszkę za rękę, żeby poczuła się bezpiecznie.

Ratownicy nie są objęci opieką psychologiczną. A to jest front, na którym walczymy o pacjentów. Czasami nie wiadomo, jak to możliwe, że sekundy tak szybko uciekają.

Czy da się przyzwyczaić do trudnych, makabrycznych widoków?

Nie skupiam się na makabrycznych widokach. Moim zadaniem jest podjęcie działań, które uratują człowieka. Jeśli skupialibyśmy się na tragicznym widoku, mogłoby to zniszczyć nasz schemat działania.

Na jakie szczególne przypadki – tragiczne, szczęśliwe, niezwykłe natknął się pan w czasie wykonywania swoich obowiązków?

Było ich tyle, że trudno spamiętać. W ubiegłym roku pacjent usiłował mnie kopnąć, na szczęście przez wiele lat trenowałem karate, więc skutecznie udało mi się zablokować jego cios.

Wiele, wiele lat temu weszliśmy do mieszkania, a osoba chora psychicznie wypadła do nas z siekierą. Na szczęście były otwarte drzwi do jakiegoś pomieszczenia, więc tam się zabarykadowaliśmy, a on przebiegł obok. Pamiętam obrazy, których nikt nie chciałby widzieć, pełne krwi.

Zdarzają się też dobre zakończenia. Kiedyś wezwano nas do kobiety która wypadła z 10 piętra. Myśleliśmy, że to już koniec, ale okazało się, że jakimś cudem przeżyła, łamiąc sobie tylko kręgosłup. Innym razem pojechaliśmy do nieprzytomnej dziewczyny potrąconej przez samochód. Dziewczyna leżała w ciężkim stanie na OIOM-ie, po pewnym czasie zaczęła wracać do zdrowia i chciała mnie zobaczyć. Kiedy poszedłem na oddział, uśmiechnęła się i podziękowała mi za udzielenie pomocy. To ci pokazuje, że warto iść tą drogą.

Znów wiele lat temu rodzina powieszonego pacjenta posadziła go w fotelu, twierdząc, że zasłabł. Ludzie mogli się wstydzić, ale trudno było ukryć wisielczą bruzdę...

Nie da się zapomnieć dzieci, nad którymi płaczą matki. Wciąż mam przed oczami widok z 1991 roku, kiedy ojciec niósł na rękach martwą córeczkę, a dzień wcześniej śniło mu się, że niósł zmarłego. Zdarza się, że dzieci giną w rocznicę śmierci rodziców, że członkowie rodziny giną jeden po drugim...

Przywieźliśmy kiedyś umierające dziecko do szpitala, z urazami wielonarządowymi, a którego matka siedziała na korytarzu, powtarzając, że nie zdążył zjeść kanapek na śniadanie... Takie obrazy zostają w człowieku.

Ale czekają na nas następni pacjenci, którym trzeba pomóc. A wieczorem najbardziej lubię wrócić do domu, usiąść sobie na tarasie i pomyśleć : "Dzisiaj nikt mi nie umarł..."

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE