reklama

Paweł Czarny - jedyny Polak w międzynarodowej orkiestrze

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Paweł Czarny jest altowiolistą jednego z najlepszych polskich i europejskich kwartetów smyczkowych Royal String Quartet. W 2009 roku jako pierwszy Polak zagrał w YouTube Symphony Orchestra.
reklama

Zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką?

- Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się zupełnym przypadkiem, o ile przypadki rzeczywiście istnieją. Rodzice, którzy choć muzykami nie są, podarowali mi na piąte urodziny niewielki keyboard. Zabawka ta w dość szybkim czasie zdeklasowała wszelkie pozostałe – łącznie z własnoręcznie wykonanym prymitywnym modelem Układu Słonecznego. Uwielbiałem imitować zaprogramowane w niej melodie oraz tworzyć swoje własne. Dla fundatorów tego unikatowego prezentu-zabawki stało się zatem jasne, że warto podjąć decyzję, by ich syna zapisać do szkoły muzycznej. 

Od fortepianu do altówki

Na egzaminie wstępnym padło pytanie: "No dobrze, a na jakim instrumencie chciałbyś grać?". Nie wahałem się z odpowiedzią. "Niestety" – okazało się, że na fortepian brak już miejsc. Padła jednak propozycja dołączenia do "klasy altówki". Nawiasem mówiąc, klasa altówki już od I stopnia nauki była sytuacją niezwykle rzadko spotykaną – nawet w dużych ośrodkach, jak Warszawa czy Kraków, takich klas nie było. Mielec był na tym tle wyjątkowy. Najczęściej na altówce zaczynali grać skrzypkowie od II stopnia nauki albo wręcz dopiero na studiach. Altówka nie była dla mnie, ośmiolatka, obcobrzmiącym słowem, ponieważ kilka dni wcześniej wybrałem się z rodzicami na koncert, na którym uczniowie prezentowali i opowiadali pokrótce o różnorodnych instrumentach. Ciepły, tajemniczy, wyróżniający się, niższy od skrzypiec tembr altówki przykuł wówczas moją uwagę na tyle, że propozycja dyrektora szkoły została przeze mnie z marszu przyjęta.

Jak Pan wspomina naukę w muzycznej szkole w Mielcu?

- Czas nauki w Mielcu wdrukował w moją pamięć niezwykle żywe wspomnienia. Tu zacząłem poznawać wspaniałe dzieła kompozytorów, niektóre jeszcze niedoskonale wykonywać, np. Koncerty skrzypcowe Antonia Vivaldiego w transkrypcji na altówkę. To tu po raz pierwszy spełniło się długo wyczekiwane marzenie, by dołączyć do orkiestry smyczkowej. Nie zapomnę emocji towarzyszących doświadczeniu wykonania pierwszego utworu orkiestrowego w moim życiu "Eine Kleine Nachtmusik" Wolfganga Amadeusza Mozarta, gdy wielość brzmień poszczególnych instrumentów moich kolegów dawała wspaniały efekt wspólnie rezonujących częstotliwości.

  Przyspieszony "kurs" dorosłości rozpocząłem, gdy zapadła decyzja o kontynuowaniu nauki muzyki w znacznie odległym od Mielca, dla czternastolatka, Krakowie. Nie była to decyzja łatwa, lecz silnie zabiegała o nią pani Kazimiera Zöllner, nauczycielka instrumentu w Mielcu, twierdząc, że tam będę miał o wiele bardziej korzystne warunki do rozwoju mojego talentu. Choć oderwanie od domu dla dorastającego nastolatka było wyzwaniem, zwłaszcza z początku trudnym, ogólnokształcąca szkoła muzyczna z wysokim poziomem nauczania muzyki stała się idealnym miejscem poszerzania moich horyzontów, doskonalenia warsztatu. A sam Kraków niezwykle inspirującym miastem, choćby z racji dostępu do regularnego uczestniczenia w koncertach filharmonicznych.

YouTube Symphony Orchestra

Jak dowiedział się Pan o YouTube Symphony?

- To był już dość późny styczniowy wieczór, gdy na niegdyś najpopularniejszym komunikatorze Gadu-Gadu, wyświetliła mi się wiadomość od Marzeny, mojej przyjaciółki, skrzypaczki ze szkoły: "Hej, może chciałbyś polecieć do Nowego Jorku za darmo i zagrać w Carnegie Hall w orkiestrze?". W trakcie przecierania oczu, żeby upewnić się, czy na pewno dobrze odczytałem wiadomość, Marzena wysłała mi link do oficjalnej strony YouTube Symphony Orchestra. 

Okazało się, że czasu mieliśmy niewiele, bo za kilka dni mijał termin nadsyłania zgłoszeń. Następnego dnia nagraliśmy w naszej szkole moim niewielkim aparatem cyfrowym wymagane materiały.

Jak wygląda droga do YTS, czy to jest forma przesłuchania?

- Inicjatywa stworzenia orkiestry zakładała dwa poziomy projektu. Jednym z pomysłów organizatorów było stworzenie pierwszej Internetowej Orkiestry, która wykona specjalnie napisany na tę okazję utwór chińskiego kompozytora, Tana Duna, laureata Oskara kilka lat wcześniej za ścieżkę dźwiękową do filmu "Przyczajony tygrys, ukryty smok". Zadaniem muzyków było ściągnięcie nut partii swojego instrumentu, w moim przypadku partii altówki, i nagranie jej w formie audio-video, a następnie przesłanie do organizatorów. Materiały te zostały później zsynchronizowane w jedną ścieżkę, stając się utworem symfonicznym nigdy wcześniej w dany sposób nie wykonywanym. Filmik jest wciąż dostępny na stronie serwisu pod tytułem: The Internet Symphony Global Mash Up. 

Drugą warstwą projektu był konkurs. Regulamin dla każdego z instrumentalistów wskazywał konkretne utwory, które należy nagrać. Zostały one potem poddane ocenie – w pierwszej kolejności przez profesjonalnych muzyków, członków uznanych orkiestr międzynarodowych, a następnie zarejestrowanych użytkowników serwisu YouTube. Ci poprzez głosowanie ostatecznie wybrali 100 osób, które kilka miesięcy później zjawiły się na lotniskach z biletem do Nowego Jorku. Wśród grona szczęśliwców znalazłem się i ja. 

Występowali tam najwybitniejsi

Jako jedyny z Polski wystąpił Pan wraz z około setką muzyków w nowojorskiej Carnegie Hall. Jakie to jest uczucie? Jak wspomina Pan to wydarzenie?

- Nie będzie jednak zaskoczeniem, że zaszczyt koncertu w tej sali był dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Carnegie Hall to w końcu legendarna sala, na deskach której występowali najwięksi wykonawcy minionego wieku. W dodatku na koncercie tym występowali również soliści, którzy byli moimi idolami: pianistka YujaWang czy wirtuoz skrzypiec Gil Shaham (gdy podszedłem po jednej z prób do niego z prośbą o autograf na jego płycie CD i gdy zobaczył mój identyfikator z polską flagą, krzyknął: O, moi dziadkowi pochodzili z Siedlec!

Koncert okazał się fenomenem. Oglądało nas na żywo ok. kilkaset tysięcy użytkowników. Organizatorzy podjęli więc decyzję, by 2 lata później powtórzyć to wydarzenie – tym razem w słynnej Operze w Sydney.

Jednak Pan tam nie zagrał.

- Regulamin zabronił już nam, "nowojorskim" wykonawcom, wzięcia udziału w kolejnej odsłonie konkursu. To dobrze, bo do Australii poleciała Marzena, która w 2011 roku dostała podobnego jak niegdyś ja maila.

  Paradoksalnie występ w innowacyjnej Orkiestrze YouTube nie zakorzenił we mnie marzenia grania w profesjonalnej orkiestrze. W orkiestrze twój głos jest oczywiście ważny, ale jest on składową zbyt małą, by można było w sposób indywidualny tworzyć wypowiedzi muzyczne. Ja w głębi serca coraz bardziej czułem, że chciałbym, poprzez smyczek i altówkę, uzewnętrzniać swoje emocje w sposób bardziej niezależny. 

Choć zdobywałem stypendia i nagrody w dziedzinie solowej gry (m.in. II nagroda na Międzynarodowym Konkursie im. Michała Spisaka), idealną formą wyrazu stał się dla mnie zespół kameralny. Na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina Warszawie "kwartet smyczkowy" jest przedmiotem obowiązkowym – przedmiotem, na który kładzie się specjalny nacisk. Bardzo wiele nauczyłem się w tej sztuce od niezwykle wymagającej pani profesor Izabelli Szałaj-Zimak, skrzypaczki jednego z najbardziej uznanych europejskich kwartetów smyczkowych. Upewniłem się wówczas tylko w swoim marzeniu.

Kiedyś był Pan uczniem, teraz jest nauczycielem. Jak rozpoczęła się Pana przygoda z Royal String Quartet?

- Niedługo po ukończeniu studiów dostałem od pani profesor telefon z zaproszeniem na wspólny koncert w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Byłem tym faktem niezwykle podekscytowany, w końcu to ogromne wyróżnienie zagrać z zespołem, który występował m.in. w Londynie na zamkniętym koncercie dla królowej brytyjskiej Elżbiety II. Jednocześnie całkowicie nieświadom, że koncert ten stanie się swojego rodzaju "castingiem" dla mnie.

Najlepszy międzynarodowy zespół

"Egzamin" zdałem i zostałem nowym członkiem uznanego, istniejącego już od 20 lat, Royal String Quartet (a pani profesor Izabella jest teraz Izą siedzącą naprzeciwko mnie). Zapraszam Państwa do wysłuchania naszego unikatowego koncertu "W ciszy", który nagraliśmy minionego lata w pogranicznych Sejnach i zamieściliśmy na naszym kanale na YouTube. Koncert ten to zwrot ze sfery trudnych emocji w stronę wytchnienia i harmonii – ukojenie od nadmiaru bodźców i decybeli dnia codziennego. Z kolei młodych adeptów sztuki muzycznej zapraszam w imieniu zespołu na letnie warsztaty kameralne w pięknym Pałacu w Tarnowskich Górach.

Jakie jeszcze ma Pan zainteresowania?

- Edukacja i działalność muzyczna nie ograniczyła na wyłączność moich zainteresowań. W pewnym momencie zacząłem również amatorsko tańczyć, by w końcu profesjonalnie zacząć ćwiczyć technikę kroków tańców standardowych i latynoamerykańskich. Zaniedbana przez udział w turniejach tanecznych altówka poczuła się jednak na tyle urażona, że tę wymagającą kondycji, czasu i niemałych pokładów energii aktywność należało zakończyć, by skupić się na poważnie już tylko na jej czterech strunach. 

Miniony czas lockdownu oraz sprzyjające warunki sprawiły, że wiosną tego roku zafascynowałem się niedocenionym przeze mnie dotąd ptasim koncertem dobiegającym zza ogrodzenia. Moją pasją stało się poszerzanie swojej znikomej dotychczas ornitologicznej wiedzy. Polecam zainteresowanym dostępne aplikacje na telefon do rozpoznawania głosów ptaków. Ujrzenie wyjątkowo płochliwej, intensywnie żółtej egzotycznej wilgi przyprawiło mnie pewnego poranka o gęsią skórkę.

Następny cel, który chciałby Pan osiągnąć, to...? Jakie ma Pan marzenia?

- Mój "zawód" w dzieciństwie wymagał wielokrotnych wyrzeczeń, a do dziś nieustannego pozyskiwania cierpliwości na wielogodzinne, regularne i mozolne szlifowanie warsztatu. Wystarczy kilka dni odłożenia instrumentu na bok i palce już wypadają z formy.

 "Per aspera ad astra", jak powtarzał mi nieraz tata. Artystyczna ścieżka życia wynagradza jednak możliwością nieustannego obcowania z pięknem oraz nieulegania monotonii i rutynie, jej istotą jest przecież kreatywność i pomysłowość. Myślę, że spokojnie mogę nazwać się szczęściarzem – w dodatku spełnionym zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Teraz czas na kolejne marzenia. Choć byłem już na większości kontynentów, wraz z moim partnerem chcielibyśmy wybrać się jeszcze w niejedną podróż po świecie.

 

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama