reklama

Nie muszę wyjeżdżać na wakacje - czyli o niebie pod Mielcem

Opublikowano:
Autor:

Nie muszę wyjeżdżać na wakacje - czyli o niebie pod Mielcem  - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościW czasach, gdy wielu młodych ludzi wyjeżdża do wielkich miast robić karierę, są też tacy, którzy jedyne, czego pragną, to cisza, spokój i kontakt z naturą

Do takich osób zalicza się Ewa Lewandowska, która wraz z rodziną mieszka w cichym zakątku, kilkanaście kilometrów od Mielca. W miejscu, gdzie śniegu jest znaczenie więcej niż w mieście, w miejscu, gdzie pługi nie dojeżdżają, powietrze jest jakby czystsze, a widok z tarasu może zastąpić najlepszy film w tv.

Ewa wraz z mężem, kapitanem piłkarskiej drużyny Team Przecław, mieszka w jego rodzinnym domu. - Mój dom był jeszcze bardziej oddalony, znajdował się praktycznie w lesie. Dla mnie to ogromny plus. Tutaj też jest cudownie. Doceniam panujący tu spokój – mówi Ewa.

W domu najlepiej

Mimo że cały teren pokryty jest obecnie śniegiem, można wyobrazić sobie, jak pięknie musi być tu wiosną bądź latem. W jednej z rozmów z ust Ewy pada zdanie, że nie musi wyjeżdżać na wakacje, bo tu podoba się jej najbardziej. Do tego ma zwierzęta, które kocha.

- Mamy staw, latem siadamy na werandzie, pijemy kawę i wpatrujemy się w naturę, w ptaki, w pola rzepakowe. Nie widzę potrzeby, by jechać przykładowo na Mazury – mówi Ewa. - Gdy przyjeżdżam z Mielca do domu, przez najbliższą godzinę boli mnie głowa. Nienawidzę huku, nie lubię tego ruchu i szumu. Dla mnie to jest takie chaotyczne i nie dałabym rady tam mieszkać, nie odnalazłabym się. Oczywiście to nie znaczy, że zamknęłam się na świat. Chętnie pojechałabym do dużego miasta, ale tylko zobaczyć i na krótko, potem wracałabym tutaj, do domu. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej – dodaje ze śmiechem.

Kozy, kaczki, a nawet żółw

Ewa Lewandowska mimo że mogłaby szukać pracy, woli pracować w domu. Odważnie określa się mianem szczęśliwej gospodyni domowej.

- Przede wszystkim jestem mamą, dzieci są dla mnie najważniejsze. Opieka nad zwierzętami też zajmuje sporo czasu, więc czuję się tu potrzebna. Ewa ma obecnie siedem kóz, trzy psy, dwa koty, kury, kaczki, bażanty, króliki, a hodowla powoli się powiększa.

- Dzieci są zachwycone, poza tym że lubią kontakt ze wszystkimi zwierzakami, to jeszcze mamy swoje jajka czy kozie mleko, z którego robimy sery – opowiada właścicielka. - Od zawsze miałam kontakt ze zwierzętami, zresztą mąż też. Moja mama twierdziła, że jestem kocią mamą, przynosiłam do domu, co mogłam. Wiedziałam, że będę miała zwierzęta, ale przyznam, że nie spodziewałam się takiej ilości. Jest z nami też żółw, którego ktoś kiedyś znalazł i nam podarował. Na próbę wpuściliśmy go do wody, chyba mu się spodobało, bo jest z nami cztery lata. Zimą zakopuje się gdzieś na dnie stawu, wypływa wiosną.

By trawa się nie marnowała

Jeszcze kilka lat temu nikt się nie spodziewał, że Ewa będzie miała stadko bardzo przyjaznych kóz, a także tyle innych zwierząt. - W okolicy jest mnóstwo trawy, myśleliśmy z mężem, co zrobić, by się nie marnowała. Mąż wpadł na pomysł danieli. To piękne zwierzęta, ale od razu nasuwały się pytania, co zrobimy z małymi. Trzeba je sprzedać albo zjeść, co absolutnie nie wchodziło w grę. Stąd padło hasło, by kupić kozy. No i zwariowaliśmy, pojechaliśmy po dwie, wróciliśmy z czterema, więc tak się wszystko zaczęło – mówi ze śmiechem Ewa.

Piękne widoki, fantastyczne i bardzo przyjazne zwierzęta, dużo przestrzeni, a także możliwości na rozwój – tak w skrócie prezentuje się gospodarstwo Ewy i jej najbliższych.

Być może w niedalekiej przyszłości otworzą je dla innych, stęsknionych spokoju i kontaktu z naturą, tworząc na przykład agroturystykę. Podsuwamy taki pomysł, bo chwila tam spędzona rzeczywiście sprawiła, że wracało się do miasta z umiarkowanym zapałem.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE