Prawie jak barka
Długie przenoszenie pontonu. Podpływam do wrót śluzy, wychodzę na wysoki, stromy brzeg. Po kolei wyrzucam z pokładu wszystko, przywiązuję pusty ponton. Niosę bagaże wzdłuż śluzy i jeszcze kawał dalej, bo sztucznie utworzona wyspa na środku rzeki ciągnie się hen za śluzą, bez możliwości zejścia do wody. Tak chodzę po 400 metrów z bagażami, dwukrotnie, potem wracam się po ponton. W tym czasie robi się niemiłosierny upał. Chyba z kondycją u mnie kiepsko, bo zmęczyło mnie to okropnie, gdy wreszcie wypływam w dalszą drogę, nie mam już sił wiosłować, a woda stoi w miejscu. Ale płynę, do kolejnej śluzy Januszkowice, ok. 10 km, w upale. Mijam ujście kanału gliwickiego, kilka innych odnóg. Na śluzie tym razem, wbrew strzałkom nawigacyjnym, podpływam od strony jazu. Przenoszenia tu trochę mniej, krótsza droga, wystarczy przerzucić wszystko jakieś 50 metrów na drugą stronę wodospadu. Banał. Kilka kilometrów dalej mijam złomowisko barek, dawną stocznię. Coś się tam dzieje, bo woda już z daleka niesie dźwięk maszyn, ale same barki pordzewiałe i porośnięte mchem, trawą i małymi krzakami, robią dość przygnębiające wrażenie. Zabito polską żeglugę śródlądową, a wskrzeszenie tego trupa nie będzie łatwe.
Więcej w 37 numerze Korso