Kiedy zaczął pan treningi? Skąd wzięła się miłość do wody? Jak wyglądają teraz pana treningi? Czy pływanie to sposób na relaks, czy raczej już sposób na życie?
Rzeczywiście przez krótki czas, jako dziecko, pływałem w mieleckim klubie. To wtedy, dzięki mojej ówczesnej pani trener Annie Koryckiej-Lutak, opanowałem techniczne podstawy pływania, co znacznie ułatwiło mi powrót do tego sportu po kilkunastu latach, już jako dorosła osoba. Myślę, że to wtedy zaszczepiono we mnie pociąg do wody, który w pełni ujawnił się dopiero 6 lat temu. Wtedy to, za namową innego trenera z Mielca - Bartka Pietryki - wystartowałem w swoich pierwszych zawodach na wodach otwartych.
Obecnie za moje przygotowania do wszelkich startów i wyzwań odpowiada trener Marcin Górka z klubu Unlimited Sport 2.0. Standardowy tydzień składa się z 8 jednostek treningowych - 4 treningów w wodzie i 4 na lądzie. Treningi godzę z pracą na pełnym etacie, więc najczęściej mój dzień zaczyna się ok. godziny 5 rano.
Pływanie jest dla mnie formą relaksu i sposobem na oderwanie się od "szarej codzienności". "Sposób na życie", w moim wypadku, byłoby zbyt daleko idącym określeniem.
Otyliada to 12-godzinne zawody. Jak wyglądają w praktyce? Jak przygotować się do takich zawodów?
Celem Otyliady jest przepłynięcie jak najdłuższego dystansu w czasie 12 godzin. W tego typu zawodach taktyka, w tym odpowiednie jedzenie i picie, jest równie ważna co przygotowanie fizyczne. Zgodnie z moim planem przez pierwszych 6 godzin zawodów robiłem krótkie przerwy co 45 minut, a przez kolejnych 6 godzin co 30 minut. W czasie przerw jadłem głównie żele energetyczne i popijałem je napojem węglowodanowym. Oprócz tego pojawił się również bulion z ryżem i sole mineralne w tabletkach, żeby uniknąć skurczów mięśni.
Treningi do Otyliady to przede wszystkim długie godziny monotonnych treningów, które muszą przygotować nie tylko do wysiłku fizycznego, ale również psychicznego, związanego z kilkunastogodzinnym pływaniem od ściany do ściany. Ważne jest również sprawdzenie, na jakie pokarmy i napoje nasz organizm najlepiej reaguje podczas tak długiego wysiłku. Wbrew pozorom, nie jest to łatwa rzecz.
Jest pan rekordzistą w pływaniu na trasie Hel-Gdynia. Jak wyglądał tamten przepływ? Nie było momentów zwątpienia?
Przeprawa z Gdyni na Hel odbyła się pod koniec sierpnia ubiegłego roku. Z Gdyni wystartowałem ok. 6 rano przy asekuracji łodzi z dwoma sternikami oraz zespołem wspierającym, czyli moją żoną Ulyaną i trenerem na pokładzie. Co 30 minut robiliśmy krótki postój na jedzenie i picie. Podczas całego wyzwania nie mogłem ani razu dotknąć łódki, więc posiłki był podawane na specjalnym kiju. Dzięki dobremu przygotowaniu do tego wyzwania uniknąłem większych kryzysów w czasie płynięcia. Jedynym momentem zwątpienia był czas bezpośrednio przed startem, gdy zobaczyłem, w jak zimny, wietrzny i deszczowy dzień przyjdzie mi zmierzyć się z Zatoką Gdańską. Szczęśliwie poszło lepiej, niż się spodziewałem. Cięższy dzień miała ekipa na łodzi.
Jakie ma pan plany na kolejne "morskie" wyczyny?
Plany na najbliższy sezon ciągle się jeszcze krystalizują, ale najbardziej kuszącą opcją wydaje się przepłyniecie z Gdyni na Hel i z powrotem, czyli ok. 36 kilometrów.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.