Nie da się ukryć, że spożywanie alkoholu w miejscu publicznym, zaśmiecanie czy choćby nawet żebractwo są czynami o małej szkodliwości społecznej. Co nie oznacza jednak, że takie zjawiska mniej nas irytują. No właśnie, kto nie denerwuje się, gdy wchodząc do sklepu, po raz kolejny jest zaczepiany przez namolną osobę, która przecież prosi nas jedynie o 20 groszy. Dla świętego spokoju dajemy więc te pieniądze. I tu popełniamy błąd...
20 groszy szczęścia
- Jeżeli będziemy dawać tym osobom po 20 czy 50 gr, to z tym problemem nie poradzimy sobie nigdy, bo to jest pewnego rodzaju napędzanie koła - mówi dzielnicowy Włodzimierz Stachura, który niemal na co dzień zmaga się z tym dość powszechnym procederem. - Nie mówię, żeby nie pomagać, gdy ktoś jest głodny, owszem, możemy kupić mu wtedy np. bułkę. Propozycja zakupu czegoś do zjedzenia, jak się okazuje, to skuteczny odstraszacz tych osób. - Gdy jestem po cywilu i podejdzie do mnie osoba, prosząc o parę groszy, mówię jej wtedy: Bułkę ci mogę kupić, ale pieniędzy nie dam. Najczęściej wtedy osoba ta rezygnuje z propozycji, mówiąc, że jedzenia nie chce.
W szkole palić nie wolno
Młodość rządzi się swoimi prawami. W szkole palić nie wolno, młodzież wychodzi więc i idzie tam, gdzie nie widać, czyli pod bloki znajdujące się po drugiej stronie ulicy. Problemy te są uciążliwe zwłaszcza dla mieszkańców osiedli, którzy skarżą się, że w czasie długiej przerwy młodzież stoi koło ich bloków, przeklina i pali papierosy. Pojawia się jednak wątpliwość: karać dziecko, a raczej jego rodziców za bunt młodości czy też nie? Jeśli sytuacja się powtarza, wtedy też samo grożenie palcem nie wystarczy. - Musimy to robić - mówi dzielnicowy Grzegorz Kurgan, odpowiedzialny za rejon przy ulicy Jagiellończyka. - Najpierw jednak staram się pouczać - dodaje. Nie każdy jednak wie, że palenie papierosów i - co za tym często idzie - zaśmiecanie podlegają mandatowi i to niemałemu, bo aż 500 złotych. Gorzej jest z używaniem słów wulgarnych, które mogą nas dużo więcej kosztować. Zgodnie z artykułem 141 kodeksu wykroczeń, kto w miejscu publicznym używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany. W takiej sytuacji dużo jednak zależy od podejścia danej osoby i wzięcia sobie słów dzielnicowego do serca.
Wandalizm
W naszym kraju uszkodzenie mienia może być wykroczeniem albo przestępstwem, ale to zależy już od wielkości wyrządzonej szkody. - W przypadku wykroczenia kwota ta obecnie wynosi do 500 złotych. Jeśli jednak wyrządzona szkoda przekroczy tę i tak już niemałą sumę, to wtedy zmienia się też paragraf i konsekwencje. Wykroczenie staje się przestępstwem. Gdy więc dewastujemy np. szalety miejskie, tak jak zdarza się to na ulicy Nowy Rynek, narażamy się nie tylko na gniew mieszkańców, ale szkodzimy też sobie sami, bo niewątpliwie uderzy nas to po kieszeni.
Jak duży jest to problem w Mielcu? Jak się okazuje mały nie jest, co potwierdza sam dzielnicowy, Włodzimierz Stachura. - W ciągu ostatnich pięciu lat mienie miejskie było wielokrotnie niszczone. Informują o tym pracownicy obsługi szalet oraz urząd miasta, ale nie tylko. Wynika to też z moich obserwacji i rozmów z ludźmi - mówi. Poza tym jest tam kilka sklepów, przy których gromadzą się bezdomni oraz uzależnieni od alkoholu. Czasem siedzą tam całymi dniami, więc obserwują nowo pojawiające się osoby. Gdy nadarzy się okazja, podchodzą i pod pretekstem kupienia bułki, wyłudzają pieniądze. Niszczone szalety miejskie to jedno. Brak możliwości skorzystania z nich, ponieważ zajmowane są przez np. bezdomnych, to już inna sprawa.
Jest lepiej?
Wcześniej, gdy przy ulicy Mickiewicza był klub muzyczny, a w nim dyskoteki, problem z zakłóceniem porządku publicznego był spory. Wygląda na to, że sytuacja się zmieniła. - Społeczeństwo mieleckie dorosło, bo w ostatnich latach mniej jest tego typu incydentów - mówi Stachura. Podobnie jest z innymi zjawiskami. Jak przyznają sami dzielnicowi, dawniej włamań do działek czy samochodów również było dużo więcej.
Więcej w 14 numerze Korso