Od Józefowa do Paragwaju
Jan Sołdyga urodził się w 1950 roku we wsi Józefów. Tam uczęszczał do szkoły podstawowej, później do szkoły w Mielcu, ale jego serce biło w innym rytmie – w rytmie mszy świętej, którą, jak mówią świadkowie, znał na pamięć już jako dziecko i odprawiał ją „na morwie” z kolegami. Często sam był „księdzem”, a innym dzieciom przydzielał rolę penitentów. Od młodości wykazywał niezwykłą duchową dojrzałość i pokorę, które z biegiem lat tylko się pogłębiały.Zaraz po ukończeniu szkoły zawodowej wstąpił do seminarium michalitów w Miejscu Piastowym. Święcenia kapłańskie przyjął 20 maja 1978 roku w krakowskim kościele Nawrócenia św. Pawła. Przez rok pełnił funkcję prefekta w swoim seminarium, następnie został wikarym w Tuligłowach. Gdy zapytano go, czy pojechałby na misje do Paragwaju, bez wahania odpowiedział: „A chętnie”.
W służbie ludziom pod Krzyżem Południa
Jego misyjna praca rozpoczęła się zaledwie dwa i pół roku przed tragiczną śmiercią, a już zdążył zdobyć serca setek parafian. Siostrzeniec ks. Jana, Hieronim Babula, wspomina go jako człowieka niezwykle skromnego, bezpośredniego, który potrafił swoją postawą zjednać sobie nawet najtwardsze serca.
– Na pogrzebie było około dwóch tysięcy osób – wspomina. – Sklepy były pozamykane, przyjechał biskup, przełożony misji ks. Marian Polak.
W Paragwaju – jak relacjonowano – przypadkiem spotkał dwóch kuzynów, którzy również byli kapłanami: ks. Antoniego i ks. Edwarda Sołdygów, którzy jako dzieci wyjechali z Polski przed wojną. Ks. Jan był więc jednym z trzech duchownych z jednej rodziny pracujących na kontynencie latynoamerykańskim.
Tragiczny dzień
22 grudnia 1983 roku wydarzył się dramat. W godzinach popołudniowych, na szosie numer 2 – jednej z najruchliwszych w kraju – w okolicach miasta Coronel Oviedo, doszło do tragicznego wypadku. Kierowca autobusu Ovetense, podczas nieudanej próby wyprzedzania, zjechał nagle na pas, którym poruszał się samochód prowadzony przez ks. Jana. Auto zostało zahaczone bokiem, ksiądz Jan wypadł na jezdnię i zginął na miejscu. Jego pasażer, mieszkaniec Natalicio Talavera, cudem przeżył.Pogrzeb odbył się dzień później – 23 grudnia, w prawie pięćdziesięciostopniowym upale. Ksiądz Jan został pochowany w wypożyczonym grobie w Natalicio Talavera, na cmentarzu położonym poza wsią, w miejscu, które – jak mówią mieszkańcy – „przesiąknięte jest ciszą i modlitwą”.
Pamięć, która nie zgasła
Choć jego życie zostało przerwane nagle, pamięć o ks. Janie Sołdydze trwa. Paragwajczycy nadali jego imię zespołowi szkół zawodowych – to wyraz największego uznania i wdzięczności.
– Pytano przełożonego, ks. Aleksandra Ogrodnika, czemu nie sprowadzono go do Polski – mówi Hieronim Babula. – On odpowiedział: „On się tam tym ludziom zasłużył i tam musi zostać”.
Dziedzictwo wiary
Ks. Jan Sołdyga nie był odosobnionym przypadkiem w swojej rodzinie i środowisku. Z jego rodzinnych stron, z Józefowa i okolic, pochodzi wielu kapłanów: ks. Marian Babula (służył trzem papieżom w Watykanie), ks. Józef Tyniec, ks. Antoni Tyniec, ks. płk Kazimierz Krużel czy ks. dr Andrzej Żarkowski.Wśród nich jednak ks. Jan pozostaje szczególnym symbolem. Młody kapłan, który wybrał daleką ziemię, aby służyć najbardziej potrzebującym. Który nie liczył lat, kilometrów ani wygód. Który „chętnie” odpowiedział na wezwanie misji.
List zza oceanu
W swoich listach do rodziny ks. Jan pisał serdecznie i prosto, jak zawsze. W jednym z nich, adresowanym do cioci, wspominał o codziennym życiu, o ludziach, o pracy duszpasterskiej. O dalekiej ziemi, która stawała się coraz bliższa.To, co pozostało po nim, to nie tylko wspomnienia. To żywa wiara ludzi, którym pomógł. To imię na szkole. To grób z polskim nazwiskiem na paragwajskiej ziemi. To cicha legenda, która żyje pod Krzyżem Południa.
Komentarze (0)