Bohaterowie tych czasów. Epidemia oczami pielęgniarki mieleckiego szpitala

Opublikowano:
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Wszyscy się boimy, ale strach musi mobilizować! W trudnych czasach epidemii rozmawiamy z Anetą Litwin, pielęgniarką Oddziału Zakaźnego Szpitala Specjalistycznego w Mielcu.

Czy personel w tym specyficznym czasie się boi?

- Jak to mówią, nie boi się głupi. Strach wobec przeciwnika, którego nie warto lekceważyć, wzmaga czujność, pozwala się skoncentrować, przewidywać to, co się może zdarzyć i podejmować wyważone decyzje. Jednak trzeba uważać, żeby strach nie powodował paniki, nie demobilizował. Personel medyczny musi stanąć na wysokości zadania, nie może dać się sparaliżować.

Nasza praca bardzo się zmieniła. Działamy w kombinezonach ochronnych, które są na wagę złota i my je bardzo szanujemy. Gdy wchodzimy przebrani do pacjenta, musimy mieć zaplanowany każdy ruch, przemyślane wszystkie czynności. Nie możemy w razie czego wrócić jeszcze kilka razy na chwilkę, by coś donieść, zrobić inaczej. Kiedy raz się wejdzie do pacjenta w kombinezonie, to trzeba zrobić absolutnie wszystko, co jest wymagane. Już jesteśmy "brudni", nie wolno nam wejść w tym ubraniu w strefę czystą, żeby uzupełnić leki czy sprzęt. To wymaga planu, koncentracji, spokoju.

Sprawność nie oznacza pośpiechu. Mamy oczywiście procedury, ale także swoją własną wiedzę, na podstawie której wypracowujemy swoje sposoby, które usprawniają działanie, zapewniają bezpieczeństwo.

Jak radzicie sobie ze stresem?

- Nasz zespół zna się od lat. Przeszliśmy już niejedno razem, choć nie zawsze było to tak medialne, jak teraz. Staramy się pamiętać o naszym doświadczeniu, nie dać się pokonać obawom. Jesteśmy wzajemnie dla siebie psychologami, przyjaciółmi. Motywujemy się, pocieszamy, kiedy trzeba. Wierzymy w naszą wiedzę i umiejętności.

Mamy z tyłu głowy, że nie jesteśmy tu przypadkowymi osobami, ale wiemy, co robić, pacjenci na nas liczą, traktują nas jak autorytety i musimy być tego godni. Gdy przychodzi zmęczenie, stres, wspieramy się, doradzamy sobie. Myślimy o tych, którzy nas potrzebują i dla których tu pracujemy.

Cieszymy się razem z pacjentami, gdy przychodzi wynik i okazuje się, że są zdrowi, pakują się do domu. To są piękne chwile, bo patrzymy, jak oddychają z wielką ulgą pacjenci, ich rodziny. Gdy do domu wychodziła mała dziewczynka, która miała wynik ujemny, wszyscy byliśmy wzruszeni. Jej rodzina także wiele przeszła. W ich miejscowości mieszkańcy nie najlepiej zdali test z ludzkiej solidarności.

Odwrócili się od nich, wręcz ich szykanowali, choć bardzo niesłusznie. Było nam przykro słuchać, że może 2-3 osoby w ich miejscowości zatroszczyłyby się, by im przynieść butelkę wody. Gdy przyszły wyniki i ta dziewczynka mogła wrócić do domu, a rodzice odzyskali spokój, to i dla nas było święto. Każdy zdrowy pacjent to ulga.


Pacjenci wracają do domu, a personel?

- To zależy od sytuacji. Część personelu nie wraca do domu, śpi w hotelu, szczególnie gdy ma w domu starsze osoby obłożnie chore, malutkie dzieci, czasem wnuki. Pomimo reżimu sanitarnego, nie chcą ryzykować. Ja na przykład wracam do domu. Po wyjściu ze śluzy, oczywiście odkażaniu, zdjęciu skażonych ubrań, idę pod prysznic.

Przebieramy się w czyste rzeczy, wychodzimy od razu w strefę czystą i idziemy do domu już bez najmniejszego kontaktu ze strefą brudną. W domu dla pewności wiele elementów zapewniających reżim sanitarny się powtarza. Trwa to dość długo, ale wiemy, że to niezbędne i przykładamy do tego ogromną wagę.


 Jak pacjenci reagują na wieść, że mogą mieć wirusa lub że są zakażeni?

- Osoby starsze są bardzo zdezorientowane. One nie do końca rozumieją, o co chodzi, co im się przydarzyło. Nie zawsze są za pan brat z Internetem, nie mogą śledzić doniesień na bieżąco, trudno im nadążyć za rozwojem sytuacji. Boją się i my to rozumiemy. Pamiętamy też, że jesteśmy w tych chwilach dla tych osób jedynym kontaktem ze światem, ostoją, a nawet ten kontakt z nami jest przecież tak bardzo ograniczony. Są telefony, ale to nie to samo.

Osoby starsze niekoniecznie chcą dokładnych danych, bardzo dokładnych informacji. Chcą raczej wsparcia, wskazówek, poczucia bezpieczeństwa. Osoby młode reagują inaczej, bardziej emocjonalnie, są zdenerwowane. One już domagają się konkretów, rzeczowych odpowiedzi, chcą wiedzieć, co się będzie z nimi działo za chwilę, jakie są możliwości rozwoju sytuacji. I to też rozumiemy. Wiedza daje spokój. Wchodząc do izolatki, my, personel, musimy godzić skupienie, pracę z rozmową z pacjentem, który tego potrzebuje.

Staramy się przekazać jak najwięcej, wyjaśnić to, co się na danym etapie da. Kiedy tylko dostajemy wyniki, staramy się je przekazać pacjentowi jak najszybciej, żeby ograniczyć jego stres, jak tylko się da. Mamy 12-godzinne dyżury, jeśli trzeba, to dłuższe. Był dyżur, kiedy potwierdziło się aż 6 zakażeń. To było wyczerpujące doświadczenie. Jedni pacjenci reagowali smutkiem, strachem, a inni ulgą, że już wiedzą i teraz ktoś już podejmie konkretne działania wobec nich. Ale to zawsze wielkie emocje. Ludzie boją się też odtrącenia, samotności w chorobie.

Oczywiście zawsze jest rodzina, ale środowisko, sąsiedzi nie zawsze reagują tak, jak powinni. Czasem są irracjonalni, okrutni, nie mają niemal żadnej wiedzy, ale szeroko i nietrafnie komentują. To przykre. Ale są też przykłady wspaniałych gestów, życzliwości, troski. Dla pacjentów to ogromnie ważne. My się z nimi zżywamy, bo spędzamy ze sobą może tylko kilka dni, ale w wielkich emocjach, w trudnych chwilach, dzielimy ze sobą los pełen wyzwań. Życzymy im jak najlepiej, chcemy, żeby szybko wrócili do równowagi, swojego życia i odzyskali spokój.


 Czy dla personelu pomoc z zewnątrz jest wystarczająca?

- Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, bo bez niej trudno sobie wyobrazić, jak byśmy sobie radzili. Szanujemy wszystko, każdą maskę, nawet ochraniacze na buty. Wydawałoby się, że to nic, drobiazg, coś, co zwykle kosztuje parę groszy. Ale dla nas i dla pacjentów to bezpieczeństwo, ochrona, warunek przemieszczania się po oddziale.

Dziękujemy z całego serca i możemy tylko prosić, by ludzie o nas nie zapominali, bo walka trwa nadal. Taki gest jak podarowanie nam wody... On się okazuje bezcenny! Pacjenci trafiają do nas często nieprzygotowani, zestresowani. Nie mają nawet butelki wody, a gardło zaschnięte z emocji. To miłe, że możemy im zanieść tę wymarzoną wodę i nie jest to problem. A to dzięki darczyńcom! Wszystko się liczy, każdy, wydawałoby się, drobiazg.


Czy te zwyczaje, których nabraliśmy podczas epidemii, z nami zostaną? Mycie rąk, maseczki, odstępy?

- Mam nadzieję, bo dopiero teraz wiele osób zdało sobie sprawę, jak to się dzieje, że np. w sezonie grypowym choroba aż tak szaleje. Groźne powikłania zabierają zdrowie wielu ludziom, a można tego uniknąć! Do tej pory lekceważono mycie rąk, a na zimowych wyprzedażach, przez świętami w sklepach tłok, w kolejkach ścisk.

Ludzie prowadzili wózki, których wcześniej dotykało mnóstwo osób, szło do domu i bez mycia rąk przystępowało do przyrządzania posiłku. A nawet jeszcze w galerii kupowało ciasto, którym się na miejscu posilało, wprowadzając wirusy do organizmu. Wiele zainfekowanych osób na ostatnich nogach jeszcze w Wigilię coś załatwia, za czymś biega. Oczywiście bez maseczki, narażając siebie na powikłania, innych na zarażenie.

Teraz już wiemy, że mycie rąk to pewien proces, który jest skuteczny, gdy robimy to odpowiednio długo i dokładnie. I że warto! Wreszcie zdajemy sobie sprawę, że zakładanie maseczek to nie dziwna fanaberia Azjatów, ale mądry sposób na zatrzymanie wirusów, więc np. grypy w sezonie. Miejmy nadzieję, że nie będziemy się już tłoczyć w jesienno-zimowych kolejkach, zostaniemy w domu, gdy będziemy chorzy. To jest ważna lekcja na przyszłość.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE