reklama

Mamy wicemistrzynię świata! To Beata Guła z Extreme Fitness Mielec

Opublikowano:
Autor:

Mamy wicemistrzynię świata! To Beata Guła z Extreme Fitness Mielec - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

SportBeata Guła z Mielca w ciągu kilku tygodni została wicemistrzynią Polski i wicemistrzynią świata w bikini fitness. Jej sukces jest niezwykły w skali całego kraju, stoją jednak za nim tysiące godzin, tyle samo poświęceń i wiary, że ciężka praca kiedyś przyniesie efekt.

Zawody bikini fitness są w pewnym sensie podobne do konkursów piękności. Są światła skierowane na dziewczyny, jest scena, jest jury oraz publiczność. Jest stres, trzeba wyjść na scenę, zaprezentować się jak najlepiej, stanąć twarzą w twarz z wymagającymi sędziami i utrzymać nerwy na wodzy, kiedy spoglądają na ciebie dziesiątki, a czasem i setki osób zgromadzonych na widowni. Są to rodziny, znajomi, ale również chociażby zwykli kibice, którzy chcą uczestniczyć w tak niezwykłych wydarzeniach. Z kolei za kulisami trwa gorączkowe poprawianie fryzur, makijażów, ostatni raz też można spoglądnąć w lustro, czy wszystko jest tak, jak być powinno. 

Na tym jednak podobieństwa do konkursów piękności się kończą. Bo o ile czasem o tytule miss decyduje dar od losu, uroda, którą otrzymuje się w genach, to za zawodniczkami bikini fitness stoją tysiące godzin katorżniczych treningów, mnóstwo wyrzeczeń, ciężka praca i bardzo restrykcyjna dieta. 

Zwykły początek

Tak również jest w przypadku Beaty Guły, młodej dziewczyny z Mielca, która w ostatnich tygodniach osiągnęła dwa wielkie sukcesy. Najpierw zdobyła medal mistrzostw Polski, by właściwie kilkanaście dni później powtórzyć ten sukces na imprezie najwyższej rangi – mistrzostwach świata. Jej historia to właśnie mnóstwo treningu, tyle samo wyrzeczeń, ale i radość po osiągniętych wynikach. Radość jest tym większa, że sport musi łączyć z innymi, przyziemnymi sprawami, które łączą nas wszystkich – pracą, zakupami, obowiązkami domowymi. Dlatego ta historia jest taka szczególna. 

Wszystko zaczęło się kilka lat temu od wizyty na siłowni. Zwykłej, po prostu żeby się poruszać, poćwiczyć dla zdrowia. – Na siłownię po raz pierwszy w życiu poszłam cztery lata temu, w 2016 roku. Oczywiście na początku w ogóle nie myślałam, że kiedyś wystartuję w jakichkolwiek zawodach sylwetkowych – wspomina Beata Guła. – Po roku przerodziło się to jednak w coś więcej. Podjęłam pracę z trenerem Kubą Hoszowskim i to już był prawdziwy, profesjonalny trening. 

- Jak to się zaczęło? Szybko "wkręciłam" się w siłownię i potrzebowałam coraz więcej wiedzy na temat treningu i prawidłowego odżywania się. Dużo o tym czytałam, sporo też oglądałam różnych filmów w internecie, ale chciałam też tę wiedzę usystematyzować. Dlatego zdecydowałam się zrobić kurs trenera personalnego. Chciałam zobaczyć, jak to wygląda od tej profesjonalnej strony. 

- Zdecydowałam się na kurs w Rzeszowie, gdzie spotkałam byłego strongmana, Piotra Kluzę. To on zaszczepił we mnie myśl, że powinnam wystartować w zawodach. Moja pierwsza myśl była taka: ja na zawodach? Nie, to raczej niemożliwe. 

- Los jednak tak mnie pokierował, że tuż po ukończeniu kursu zaczęłam pracę w siłowni. Tam właśnie bardzo serdecznie przyjął mnie wspominany wcześniej Kuba Hoszowski, który dużo mi pomógł, pokierował mną. Wtedy też postanowiliśmy spróbować, czy jestem w stanie zrobić taką formę zawodniczą – wspomina. 

- Wspólnie rozpoczęliśmy przygotowania do moich pierwszych zawodów. Odbyły się one dokładnie dziewięć miesięcy później, latem 2018 roku w Sopocie. Zajęłam na nich 4. miejsce. 

Najtrudniejsze przygotowania

Na zawodach rangi mistrzowskiej w Polsce startuje zwykle od 150 do 200 osób, z tym że większość to są mężczyźni. Tym samym kategorie kobiet są nieco okrojone, ale tak średnio w jednej startuje dziesięć zawodniczek. – Kategorie różnią się od siebie tak naprawdę ilością mięśni zawodniczek. Nie ma podziału na wagę. Chodzi o wizualną ocenę mięśni i poziomu tkanki tłuszczowej – opowiada nam Beata Guła. 

Ostatni tydzień przed zawodami jest kluczowy dla formy na scenie. Zawodniczki najpierw przez 3-4 dni bardzo dużo piją, nawet do 8 litrów wody dziennie, by potem zmniejszać jej ilość i tuż przed startem praktycznie przestać pić. Jak ognia unikają soli, która przecież zatrzymuje wodę w organizmie, piją rumianek i pokrzywę. Wszystko po to, by usunąć z organizmu jak najwięcej wody. Dzięki temu mięśnie są lepiej widoczne. – Jemy również cukry proste, czyli słodycze, albo jakieś fast foody. To również sprawia, że w dniu zawodów, na scenie nasze mięśnie wyglądają lepiej – uściśla nasza bohaterka.

Po ogłoszeniu wyników puszcza tama surowych ograniczeń dietetycznych. – Ale tylko na chwilę, tak naprawdę na dwa dni. Przez ten czas mogę jeść, co chcę, czyli przede wszystkim to, czego musiałam sobie odmawiać przez cały rok. Po tych dwóch dniach wracam jednak już do swojej regularnej diety – podkreśla.

Zawsze przed zawodami: dzień wcześniej albo tego samego dnia przeprowadzane są weryfikacje. To właśnie po nich grupuje się zawodniczki do konkretnych kategorii. Mielczanka startuje w tej najbardziej delikatnej, czyli bikini model. 

Następnie noc w hotelu, poranny prysznic i trzeba już ruszać na halę, gdzie odbywają się zawody. Tam za kulisami trwają ostatnie przygotowania. Poprawianie fryzury, makijażu, można również ostatni raz machnąć hantlami czy zrobić krótkie ćwiczenia na gumach. Od momentu wyjścia na scenę są już jednak zdane tylko na siebie. 

"Jedziesz na mistrzostwa świata" 

Zawodniczki na scenę wychodzą dwukrotnie. Najpierw w stroju bikini, który musi być też odpowiednio przyozdobiony. – To nie jest plaża, strój musi się świecić, dlatego obkleja się go kryształkami. Im bardziej się świeci, tym lepiej – uściśla Guła. 

Drugie wyjście to już suknia wieczorowa. Sędziowie porównują ich sylwetki w czterech pozycjach obowiązkowych: z przodu, tyłu oraz z boków. W finale dochodzi jeszcze własny układ. Ilość rund zależy od liczby zawodniczek w danej kategorii.  Sędziowie zwracają uwagę na szerokie barki, wąską talię, krągłe pośladki – figurę klepsydry.

Tak właśnie było podczas mistrzostw Polski, które odbyły się pod koniec sierpnia w Siedlcach. Mielczanka zdobyła tam srebrny medal, który równocześnie dał jej przepustkę na odbywające się dwa tygodnie później mistrzostwa świata. – W pierwszej chwili nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, cieszyłam się występem na mistrzostwach Polski. Dopiero kilka dni później dostałam telefon od prezesa federacji, że zostałam zakwalifikowana na mistrzostwa świata, jako reprezentantka Polski. Oczywiście poczułam wielką radość, ale od razu pojawił się problem. Były nim finanse. 

Bikini fitness to bowiem wciąż raczkujący w Polsce sport. Zawodniczki, poza pamiątkowymi medalami i pucharami, nie otrzymują nagród pieniężnych, nawet za najwyższe miejsca. – Mój wyjazd na mistrzostwa świata do Słowenii był możliwy tylko dzięki wsparciu firmy Dobrowolscy, w której pracuję, oraz moich rodziców, mojego partnera Maćka i ludzi z Extreme Fitness, siłowni, w której ćwiczę na co dzień. 

Wielki sukces

Finanse były dużym problemem, ale jak się okazało, nie jedynym. – Mistrzostwa odbywały się w Słowenii, a ten kraj ze względu na koronawirusa nie chciał bez kwarantanny wpuścić osób z Polski. Na szybko musieliśmy sobie organizować i robić testy. Tak naprawdę, będąc już w drodze, w autobusie, nie wiedzieliśmy, czy zostaniemy wpuszczeni. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze – opowiada Beata. 

Dobrze, a właściwie to bardzo dobrze było już podczas samych zawodów. W kategorii wellness zdobyła drugie miejsce i srebrny medal, a w kategorii miss fitness model była trzecia i zdobyła brązowy medal. – Na początku nie dowierzałam, później była wielka radość. Nie jechałam do Słowenii z nadziejami na medal, ale wiadomo, jak to jest, z tyłu głowy była taka myśl, że może się uda. Wynik końcowy przeszedł jednak nawet i moje marzenia. Byłam bardzo szczęśliwa – przyznaje. 

Być może dzięki takim sukcesom popularność dyscypliny zacznie rosnąć. Wszak Beata Guła była nie tylko jedyną mielczanką, ale również jedyną mieszkanką Podkarpacia, która wystąpiła na zawodach rangi mistrzostw Polski, nie mówiąc już o mistrzostwach świata. – Ja dalej ciężko pracuję, robię swoje, ale gdyby pojawił się ktoś, kto chciałby mnie wspomóc w przygotowaniach, w startach, to byłaby na pewno fantastyczna wiadomość. Mnie pozostaje mieć taką nadzieję – kończy wicemistrzyni Polski i wicemistrzyni świata, Beata Guła z Mielca. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE