Jak panowie wspominają czas gry w barwach Stali Mielec?
Andrzej Szarmach: Przyszedłem do Mielca już po olimpiadzie w 1976 roku, kiedy Stal Mielec zdobyła swój drugi tytuł mistrzowski. Bardzo dobrze wspominam ten okres w moim życiu. Wyniki były bardzo dobre, drużyna grała na wysokim poziomie, wszystko prawidłowo funkcjonowało. Czuliśmy się jak jedna, wielka rodzina. Zawsze walczyliśmy o jak najlepszy wynik. Można powiedzieć: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Adam Popowicz: Stworzyliśmy atmosferę, która pozwoliła nam spokojnie pracować. Wspólnota, którą zbudowaliśmy w zespole, pozwoliła na odnoszenie sukcesów. To była najmocniejsza strona Stali Mielec. Tę atmosferę budowaliśmy przez lata. Każdy miał inny charakter, do tego życie osobiste, rodzinę, ale wszyscy dążyliśmy do jednego celu, jakim był jak najlepszy wynik naszej drużyny.
Dobra atmosfera w drużynie to jeden z czynników budujących ówczesne sukcesy Stali. Jak do tego przyczynił się trener?
Andrzej Szarmach: Oczywiście trener także odegrał ważną rolę. Robił wszystko, by scementować całą drużynę. Nie wszystkim trenerom się to udaje. Za naszych czasów nie było takich różnic jak dziś między zawodnikami. Obecnie zdarza się, że jest dystans między tymi najlepszymi a tymi średnimi. U nas wszyscy równo trenowali, zarabiali i mieli taki sam komfort.
Adam Popowicz: Wówczas trenował nas Andrzej Gajewski i był on dla nas jak ojciec, trener i dyrektor. Był autorytetem. Spotykaliśmy się rano, dyskutowaliśmy, co by jeszcze poprawić, nad czym więcej popracować. Wszystko wspólnie uzgadnialiśmy.
Jak wyglądały treningi piłkarzy Stali - czym różniły się od obecnych?
Adam Popowicz: Czasami nasze treningi były mordercze, dziś już nikt takich nie prowadzi. Pamiętam, kiedy po treningach biegowych wracaliśmy do domu, nie mogliśmy utrzymać łyżki, bo tak się ręce trzęsły.
Andrzej Szarmach: Przypominam sobie, że jak wyjeżdżaliśmy w okresie przygotowawczym w góry, to trener zabierał też lekkoatletę Leszka Lichego. Na treningach biegał pierwszy, a my za nim i musieliśmy wytrzymać. Śniegu było do pasa, a my biegaliśmy. Dla Leszka, długodystansowca, nie było problemu, a my „umieraliśmy”.
Adam Popowicz: Gdy mieliśmy 28-29 lat, to kibice darli się na nas: „Dziadki! Co wy tu jeszcze robicie?” Dziś zawodnicy 36 – 37-letni jeszcze grają i to nie jest problem. Metody treningowe się zmieniły. Nie „morduje” się zawodników, tylko przygotowuje do sezonu. Stosuje się wyspecjalizowane techniki, by zawodnik miał przyjemność z treningu, a przy okazji nabrał kondycji.
Jesteście współtwórcami sukcesów Stali Mielec. Jak je dziś wspominacie?
Adam Popowicz: Sukcesy Stali Mielec były sensacyjne. W tak krótkim czasie udało się tyle osiągnąć. Wydaje mi się, że nawet w skali Europy czegoś takiego nie było. Zawodnicy przychodzili z 3. ligi i po dwóch tygodniach grali już w 1. lidze. Dziś jest to niemożliwe. Jak zdobyliśmy mistrzostwo Polski, wszyscy się pytali: gdzie leży Mielec? Kiedy graliśmy sparingowe mecze za granicą, nikt nawet nie słyszał o Mielcu. Jak wygrywaliśmy mecze, szybko się dowiedzieli. Szukali na mapach. Sport w Mielcu był bardzo mocno rozwinięty. Nie tylko piłka nożna, ale też lekkoatletyka czy siatkówka. Przynosiło to dobre efekty.
Andrzej Szarmach: Kiedy przychodziłem do Mielca, koledzy z młodzieżowej reprezentacji z Warszawy z Legi czy Poznania mówili mi – gdzie ty idziesz? Do Mielca? Przecież tam nic nie ma. Ja im na to odpowiadałem – jeszcze zobaczycie, będziecie płakać, jak Mielec do was przyjedzie. I płakali.
Więcej w 50 numerze Korso