reklama

Zwłoki w mieszkaniu skazanego za morderstwo ojca. Nadal nie wiadomo, czyje to ciało i jak była przyczyna śmierci

Opublikowano:
Autor:

Zwłoki w mieszkaniu skazanego za morderstwo ojca. Nadal nie wiadomo, czyje to ciało i jak była przyczyna śmierci - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościWiesław L. ponad osiem lat temu przyznał się do morderstwa swojego ojca. Skazano go na pozbawienie wolności na pięć lat. W przedostatni kwietniowy poniedziałek komornik znalazł w jego mieszkaniu mocno rozłożone zwłoki. Mogły leżeć tam nawet od jesieni.

To historia rodem z Kryminalnych Zagadek Las Vegas. Albo przynajmniej Ojca Mateusza. W poniedziałek, 23 kwietnia, o godzinie 12:00 rozpoczęła się zaplanowana przez Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych eksmisja lokalu przy ulicy Solskiego w Mielcu. Od 2009 r. najemca mieszkania zalegał z czynszem, wezwania i prośby administracji pozostawały bez odpowiedzi. Po otwarciu drzwi komornik w asyście policji wszedł do lokalu i... po chwili wyszedł. To, co zobaczył, wyglądało jak z horroru.

Nie do rozpoznania

Komornik, który wszedł do mieszkania jako pierwszy, poinformował od razu asystujących mu policjantów o tym, że w mieszkaniu leżą zwłoki. Chociaż właściwie nie musiał tego mówić - fetor, który buchnął z mieszkania, był tak odstręczający, że sami od razu się domyślili.

Faktycznie w lokalu, zajmowanym według relacji przez samotnego mężczyznę, znajdowało się ciało. Ciało rozłożone do tego stopnia, iż nie sposób było stwierdzić przyczyny zgonu ani nawet ustalić tożsamości denata. - Mumia - mówi krótko mieszkanka z sąsiedztwa. - Nie wytrzymałam. Uciekłam stamtąd i zamknęłam się w pokoju, żeby nawet nie słyszeć, co policjanci tam robią - relacjonuje. Drastyczny wygląd zwłok potwierdza administracja. - Przykryte do połowy, zasuszone ludzkie ciało. Coś okropnego - opowiada jeden z pracowników.

W mieszkaniu znaleziono także dokumenty Wiesława L., więc najprawdopodobniej były to jego zwłoki. Jednak nadal nie sposób stwierdzić, co mu się stało i jak długo leżał. - Tak daleko posunięty stopień rozkładu ciała zrodził szereg problemów z ustaleniem przyczyny zgonu - mówi oficer prasowy policji w Mielcu, mł. asp. Urszula Chmura. - Nie mamy w Mielcu technicznej możliwość przeprowadzenia tak skomplikowanej ekspertyzy, żeby to ustalić. Zwłoki zostały więc przewiezione do Krakowa, tam musi przebadać je dokładnie patomorfolog - tłumaczy. Według informacji podanych nam przez prokuraturę, która powołuje eksperta w takich wypadkach, sekcja zwłok miała zostać przeprowadzona 26 kwietnia. Wyniki badania są nadal nieznane.

To jednak nie koniec historii mumii z Solskiego. Ta ma drugie, mrożące krew żyłach dno: Wiesław L. dokładnie w tym mieszkaniu ponad osiem lat temu... zabił swojego ojca i "mieszkał" z jego zwłokami przez trzy dni.

Makabryczna historia sprzed lat

Listopad 2009. Na komendę policji w Mielcu dzwoni telefon. - Zabiłem ojca - słyszy w słuchawce oficer dyżurny. Policjanci przybyli na miejsce znajdują 52-letniego wtedy Wiesława L., a obok niego, w łóżku, zmasakrowane i rozkładające się już ciało jego 86-letniego ojca, Franciszka. Okazuje się, że leży tu już od trzech dni. Zapytany o to, co się stało, sprawca odpowiada, że będąc w amoku alkoholowym uderzył swojego tatę trzy - cztery razy tłuczkiem do mięsa w głowę, kiedy ten jeszcze leżał w łóżku, w sobotę rano. Nie miał pojęcia z jakiego powodu. Potem siedział w domu z rozkładającymi się zwłokami i pił. Czasem wychodził nawet po alkohol, po czym wracał. Przez te kilka dni zupełnie nie przeszkadzało mu, że obok leży jego martwy ojciec. A może nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. W końcu odzyskał świadomość i zadzwonił na policję. Został od razu zatrzymany, miał 3 promile alkoholu we krwi. Po jakimś czasie trafił na badania psychiatryczne.

Pan Franciszek był znany i lubiany przez okolicznych mieszkańców. Miał wielu znajomych także w środowisku fanów mieleckiego sportu, gdzie nazywano go "panem Franiem". Wszyscy wiedzieli o jego problemach z synem, który nie pracował i podbierał mu pieniądze z emerytury, za które pił. Często dochodziło do awantur, bo ojciec nie chciał płacić za alkoholowe ciągi syna. Jakiś czas przed tragiczną śmiercią pan Franciszek zachorował na raka. Jego stan zdrowia pogarszał się, coraz rzadziej wstawał z łóżka, ale syn nie bardzo się tym przejął. Potrzebował dalej pieniędzy na alkohol.

Prawdopodobnie Wiesław L., kompletnie pijany, szukał pieniędzy i zatłukł swojego chorego ojca w pijackim szale. Dopiero kilka dni później zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Sąd nie potrafił jednoznacznie uznać, czy uderzenie tępym narzędziem było bezpośrednią przyczyną śmierci. Dlatego uznał sprawcę winnym "przyczynienia się do śmierci" Franciszka L., a nie morderstwa. Dostał osiem lat pozbawienia wolności, jednak po apelacji kara została zmniejszona do pięciu. 

Odpowiedzi rodzą kolejne pytania

Wiesław L. odsiedział swoją karę i wrócił do feralnego mieszkania. Potem jednak... zniknął. - Widziałam go ostatnio jakieś trzy - cztery lata temu, zaraz po tym, jak wyszedł z więzienia - mówi jedna z sąsiadek. - Wszyscy pamiętaliśmy, co tu się wydarzyło. Przed tym rzeczywiście pił, ale był raczej miłym człowiekiem, dobrze ubrany, mówił "dzień dobry". Po powrocie zupełnie się zmienił. Widziałam go dokładnie dwa razy. Raz wchodził do mieszkania, a raz wychodził. Nie odzywał się do nikogo - opowiada. Od co najmniej trzech lat żaden z sąsiadów nie widział Wiesława L.

- Pewnego razu przyszli dwaj mężczyźni, mówili, że są jego rodziną. Ale on zabrał im zapasowe klucze i powiedział, że nie chce mieć z nimi żadnego kontaktu. Oni też nie wiedzieli, co się z nim dzieje. Co dwa tygodnie przychodzili panowie z administracji, żeby posprzątać jego balkon. Nikogo tam nie było, nikt tego balkonu nie używał, więc gołębie zakładały na nim gniazda. Nikt nie zauważył nic podejrzanego, zaglądając przez okna. Usunięto mu nawet instalację gazową - dodaje mieszkanka bloku przy Solskiego.

Faktycznie, nad drzwiami do mieszkania nie ma licznika, jaki posiadają inne lokale. Na klatce nadal unosi się odór przyprawiający o mdłości, mieszkańcy są wstrząśnięci i poruszeni. Co ciekawe, nikt nie czuł żadnego podejrzanego zapachu. Cała sprawa jest póki co bardzo tajemnicza. Rodzi też wiele pytań. Czy jest możliwe, że jego ciało leżało tam od jesieni, a może nawet kilka lat? Jakim cudem mieszkańcy nie poczuli smrodu zwłok, a sprzątający balkon nie zobaczyli nic przez okna? Kim byli dwaj tajemniczy mężczyźni? Czy to na pewno Wiesław L.? Jak zmarł? Z przyczyn naturalnych czy ktoś mu pomógł? A może był tak załamany po powrocie z więzienia, że odebrał sobie życie?

Dopóki nie poznamy wyników ekspertyzy sądowej, historia ta pozostanie jedną z największych zagadek Mielca ostatnich lat. A być może nawet po przeprowadzeniu sekcji zwłok nadal nią pozostanie.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE