Pan Ryszard w latach 70. odbywał obowiązkową, dwuletnią wówczas, służbę wojskową. Trafił do jednostki w Brzegu między Opolem a Wrocławiem. Nie spodziewał się, że stamtąd pojedzie do Egiptu.
Rozkaz: Egipt!
Lata 70. to czas nieustannego napięcia i działań wojennych pomiędzy Egiptem a Izraelem. Na objętych konfliktem terenach znaleźli się także żołnierze sił zbrojnych Polski, jako państwa członkowskiego ONZ.
- Zostałem delegowany do Egiptu, do Ismaili. Wyjechałem 6 grudnia 1974 roku na sześć miesięcy – opowiada pan Ryszard. – Nie był to mój wybór ani decyzja, po prostu taki dostałem rozkaz i nie było odwołania. Nikt nie pytał, czy masz rodzinę, czy chcesz jechać. Gdybym mógł sam decydować, nie pojechałbym – mówi.
- Z całej jednostki tylko pięć osób przeszło przez "sito": badania stanu zdrowia (musiało być idealne), opinia - każdy był gruntownie sprawdzany przez służby specjalne. Potem przechodziliśmy czteromiesięczne przygotowania, to były ćwiczenia fizyczne, sposoby walki i obrony, posługiwanie się bronią i szkolenia z języka angielskiego, żebyśmy potrafili się porozumieć – wspomina pan Ryszard. - Potem nastąpił wyjazd. Mieliśmy niewiele czasu na pożegnanie się z rodziną, nie wiedzieliśmy, czy w ogóle wrócimy...
Cel wyjazdu był dokładnie określony. - Naszym zadaniem miało być zabezpieczanie kolumn transportowych, przewożących wodę, żywność, a także ludzi. Byliśmy w tak zwanej strefie buforowej, neutralnej. Nie wolno było rozmawiać z żołnierzami żadnej ze stron ani udzielać im pomocy, bo wtedy zaangażowalibyśmy się w wojnę – mówi pan Ryszard.
Więcej w 33 numerze Korso