reklama

Złomem do kraju Basków

Opublikowano:
Autor:

Złomem do kraju Basków - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościCo roku biorą udział w rajdzie swoimi starymi samochodami. Robią to, by przeżyć przygodę i jednocześnie pomóc dzieciom z domów dziecka. Miłośnicy motoryzacji, gdy wyruszą w podróż, nigdy nie wiedzą, co ich spotka, gdzie spędzą noc i czy ich stary samochód przypadkiem nagle nie odmówi im posłuszeństwa.

- Niektórzy nie rozumieją naszej idei, bo równie dobrze za pieniądze, które przeznaczamy na podróż, moglibyśmy wykupić sobie wycieczkę do ciepłych krajach w 5 gwiazdkowym hotelu i zupełnie się niczym nie przejmować. My decydujemy się jednak jechać polonezem, który do zbyt wygodnych nie należy i po którym nigdy nie wiadomo czego możemy się spodziewać – mówi uczestnik Złombolu, Seweryn Wieczerzak z Mielca.

Samochody, którymi młodzi mężczyźni jeżdżą, mają ponad 20 lat, więc nic dziwnego, że się psują. - Uczestnicy rajdu mieli w tym roku sporo awarii: albo uszczelka pod głowicą pękła, albo pasek rozrządu. Zabraliśmy ze sobą cały zestaw części zapasowych. Nie da się jednak wziąć wszystkiego, co mogłoby okazać się potrzebne - mówi Seweryn. Aby polepszyć komfort jazdy, mężczyźni wymienili w tym roku silnik w zabytkowym polonezie, a dzień przed wyjazdem okazało się, że muszą jeszcze wymienić inną ważną część. Dzięki temu pojazd dobrze przygotowany do wyjazdu nie zawiódł.

- Jedynie 100 km przed Mielcem, na autostradzie, pękł nam tylny resor, udało  się jednak szczęśliwie dojechać. Mieliśmy też problemy z hamulcami, które ze względu na swój wiek do zbyt dobrych nie należą. W tym roku nie okradli nas ani nie pobili – dodaje z ulgą Seweryn.

Niesamowita przygoda
A zaczęło się tak: jedenaście lat temu dwóch chłopaków i jedna dziewczyna ze Śląska wpadli na pomysł, żeby połączyć swoją pasję, którą jest podróżowanie po świecie i motoryzacja, z pomocą innym ludziom. Postanowili, że zorganizują rajd charytatywny, w którym będą startować stare samochody, z okresu PRL-u.

Od tego czasu polonezy, fiaty, maluchy, nysy, żuki z całej Polski, i nie tylko, zaczęły jeździć w ustalone wcześniej przez pomysłodawców miejsce na świecie. Co roku jest to inna trasa. W ubiegłych latach celem podróży było dotarcie do takich miejscowości jak Loch Ness, Loret de Mar, Palermo. Pasjonaci starych aut odwiedzili Tunezję i koło podbiegunowe.

Uczestnicy rajdu muszą dotrzeć do mety w wyznaczonym czasie. Cel jest szczytny. Jest nim uzbieranie pieniędzy na wybrane wcześniej domy dziecka. Każdy, kto chce wziąć udział w wyprawie, wpłaca wpisowe na wyjazd.  Pieniądze uczestnicy wyścigu pozyskują od darczyńców, którzy w zamian za reklamę na samochodzie w postaci naklejki wpłacą określoną sumę na rzecz potrzebujących. Minimum jest to 1800 zł – mówi Seweryn.

Gdy Seweryn wraz z kolegami szukają chętnych, którzy chcą wesprzeć ich rajd finansowo, pukają do wielu  drzwi  różnych przedsiębiorców.  - Ostatecznie  darczyńcami zostają najczęściej znajomi, którzy mają swoje firmy - wyjaśnia.
100 procent zebranych przez nich funduszy przeznaczana jest na domy dziecka. Za te pieniądze kupuje się wyposażenie do placówek, zabawki. Część z nich zostaje przeznaczona też na kursy oraz podróże dla dzieci. Koszty związane z wyjazdem uczestnicy rajdu pokrywają z własnej kieszeni. – W tym roku każdy z nas przeznaczył na podróż około 3 tys. zł - dodaje.

Chcemy pomóc
Dla dwóch kolegów z Mielca Złombol to wakacje połączone z misją niesienia pomocy.
- Cieszymy się, że możemy pomóc i równocześnie pozwiedzać. Jest to świetna przygoda, mimo że jesteśmy czasem wykończeni podróżą. Mówią, że jak raz się weźmie udział w Złombolu, to się wraca - stwierdza Seweryn.
- Nasi znajomi dziwią się, jak możemy tyle jechać takim złomem i to jeszcze bez klimatyzacji – dodaje. Młodzi ludzie chcą pokazać samochody, które kiedyś jeździły po świecie, a poza tym nie ukrywają, że są wielkimi miłośnikami motoryzacji.

Ekstremalna wyprawa
2 września tego roku 530 starych samochodów wystartowało z Katowic; tam właśnie wszyscy uczestnicy rajdu stawili się na starcie. W tym roku "złombolowicze" jechali do Hiszpanii, do miejscowości Noja - kraju Basków, gdzie znajdowała się meta.
Uczestnicy wyścigu, podróżując przez wiele malowniczych miejscowości, przejechali w osiem dni ponad 7 tysięcy km. - W drogę powrotną jechaliśmy wzdłuż Lazurowego Wybrzeża, przez  Saint-Tropez, Marsylię czy Niceę. A także przez Andorę, Włochy, Austrię, Czechy do Polski – wspomina Seweryn.

Aby wziąć udział w wyścigu, wystarczy się zapisać i oczywiście być w posiadaniu odpowiednio starego samochodu. Szczegóły znajdują się na stronie internetowej rajdu - złombol.pl. W tym roku Mielec reprezentowały 3 polonezy, a w każdym po dwie osoby. 

Nie boją się wyzwań
- Są tacy, którzy kupią samochód w środę, a w czwartek już wyjeżdżają w podróż – mówi Seweryn. "Złombolowicze" są cały czas w podróży, w dzień zazwyczaj zwiedzają, a nocą jadą, co jest bardzo męczące. - Nigdy nie wiemy, gdzie spędzimy noc ani co będziemy jeść. Mamy ze sobą jedynie namioty i niektóre zapasowe części do samochodu - mówi. Po całodniowej podróży i zwiedzaniu "złombolowicze" spotykali się w różnych miejscach na trasie podczas wieczornych postojów na kampingach. Wielu jest już weteranami, którzy jeżdżą niemal co roku. Są to osoby z różnych części Polski i różnym wieku, nawet 80-latkowie. Są też tacy, którzy jadą maluchami z instalacją gazową, z tyłu na siedzeniu leży butla gazowa, która służy siedzącej tam osobie jako podłokietnik.

Każdy biorący udział w wyścigu może wybrać sobie dowolną trasę podróży w zależności od tego, co chce zwiedzić. Jedynym warunkiem jest dotarcie do mety w określonym dniu.

- My jechaliśmy przez Niemcy. Tam zrobiliśmy sobie przystanek w Dreźnie, gdzie byliśmy  między innymi w Muzeum Porsche - opowiada Serweryn.

Bywało niebezpiecznie
Podczas podróży nie dopisywała jedynie pogoda. - Rozpadało się w pewnym momencie tak bardzo, że widoczność była niemal zerowa, samochody jechały na autostradzie 20 km na godzinę. "Złombolowicze" wrócili do Polski 10 września, w niedzielę. - W poniedziałek już musiałem wrócić do pracy - wspomina Seweryn, który po powrocie z rajdu  się rozchorował.
- To wszystko przez to, że mieliśmy jednej nocy powódź w namiocie. Tak bardzo padał deszcz, że obudziłem się, gdy  śpiwór, poduszka i ubranie były mokre. Musiałem wyrzucić te ciuchy, bo w samochodzie by nie wyschły - mówi.
Dużo osób uczestniczących w rajdzie pojechało do Paryża. Tam około 20 ekip spotkała nieprzyjemna sytuacja. Uchodźcy napadli na ich samochód, powybijali im w autach szyby i okradli ich. - Nas obrabowali w tamtym roku w Wenecji - opowiada Seweryn. - Zostawiliśmy wtedy na strzeżonym parkingu poloneza. Gdy wróciliśmy, okazało się, że zniknęły z niego między innymi laptop, kuchenka gazowa i torba z ciuchami kolegi.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE