Kacper Piękoś: Przede wszystkim gratuluję owoców ciężkiej pracy, bo jak Pan wspomniał wcześniej, musieliście obejrzeć aż 139 tysięcy zdjęć, aby wybrać około 200, które w murach mieleckiej "Jadernówki" będziemy mogli oglądać.
Janusz Halisz: Była to mrówcza praca, tym bardziej że specjalizacją naszego muzeum jest fotografia, więc dla nas każde zdjęcie ma swoją wartość. Żeby wartość materiał reprezentatywny do wystawy, musieliśmy się długo zastanawiać nad tym, jak w ogóle ją zbudować. Można było zrobić wystawę o samym Marianie Dąbrowskim, albo o samej gazecie, albo o jego działalności pozaprasowej. Chcieliśmy jednak pokazać wszechstronność tego człowieka i jego umiejętności budowania różnych rzeczy. Był nie tylko człowiekiem prasy, ale również wielkim społecznikiem. Na wernisażu nie powiedziałem, chociażby tego, że był założycielem Teatru Bagatela w Krakowie. Wymyślił z resztą też jego nazwę. Zrobił też piękną akcję zrzutki na dzwon, poświęcony Żwirce i Wigurze. Chcieliśmy pokazać trochę wszystkiego, ale też, żeby nie uronić rzeczy najistotniejszych. Ten koncern prasowy był jego głównym zajęciem. Bardzo się mu poświęcił. Trochę przykry jego koniec Dąbrowskiego, bo zmarł w Stanach Zjednoczonych w biedzie ciężko schorowany. Co prawda zmarł na chorobę serca, ale niektórzy wspominają o tym, że miał pod koniec życia problemy również emocjonalne. Spowodowane były pewnie tym, że wszystko stracił i to w sposób dla wielu niezrozumiały. Wyjechał na urlop w sierpniu. Pierwotnie miał jechać do Stanów Zjednoczonych na wielkie targi. Miał już kupiony bilet, załatwione wszystkie papiery wizowe. Okazało się, że sytuacja w Europie była niepewna i rejs Batorego został odwołany, więc Dąbrowscy pojechali do Nicei, tam, gdzie mieli swój domek. Wyjechali w sierpniu 1939 roku na wakacje. Dąbrowski należał do grupy ludzi, którzy nie wierzyli do końca w wybuch wojny. Wyjechał, zabierając ze sobą tyle pieniędzy, ile pozwalało prawo celne, a więc wszystko zostało w Polsce. Kiedy wybuchła wojna, to Dąbrowski bał się wrócić z jednego względu. Pomimo tego, że był do wojny nastawiony dość sceptycznie, to na łamach Kuryera dość ostro pisał o Hitlerze i bał się, że poniesie konsekwencje tych wszystkich artykułów. Do Stanów zdecydował się na wyjazd prawdopodobnie za namową Kiepury. Tam za bardzo nie mieli z czego żyć. Po przyjęciu obywatelstwa pobierali zasiłek. Później się przenieśli. Jego żona pracowała w fabryce guzików, aby utrzymać rodzinę. Tak więc ten koniec wygląda dość przykro. Niemniej jednak imperium, które Dąbrowski zbudował, można powiedzieć, że jest jednym z największych na świecie. (Jeśli chodzi o prasę tamtego okresu). Myślę, że choćby z tego względu warto wybrać się do muzeum i przejrzeć jego twórczość. Przede wszystkim też dlatego, że Marian Dąbrowski był mielczaninem. Jego pobyt w Mielcu był krótki. Tutaj się urodził, natomiast później uczęszczał do gimnazjum w Krakowie, więc dość szybko wyjechał. Niemniej jednak jest to człowiek, który pochodzi z miasta i myślę, że jest dość mało znany. Dlatego, chociażby warto tę postać pokazywać, ponieważ jest to przykład człowieka zmysłu, biznesmena, ryzykanta, odważnego działacza na rynku.
KP: Podczas wernisażu słychać było w Pana głosie pasję podczas opowieści o postaci Mariana Dąbrowskiego. Dużo Pan czytał na jego temat, wiele jest Pan w stanie o nim powiedzieć. A więc kim dla Pana po zagłębieniu się w temat jest Marian Dąbrowski? Jak mógłby go Pan nazwać?
JH: Dla mnie jest to fenomen. Mimo tej pewnego rodzaju nieporadności w 39' roku jest to fenomen, ponieważ nie zrażał się i miał wiele razy pod górkę podczas budowania całego swojego imperium. Zawsze szukał wyjścia. Podam przykład: w 36' roku, w wyniku kontroli skarbowej, zasądzono mu 390 tysięcy zaległego podatku do zapłaty. Na owe czasy były to kosmiczne pieniądze. Dąbrowski wynajął jednego z najlepszych prawników krakowskich, który go reprezentował. Jego starania dotarły aż do Ministerstwa Skarbu w Warszawie. Doprowadziły one do tego, że skarbówka częściowo, za namową Ministerstwa, bo nie mogli się nie ugiąć, zmniejszyła karę do 90 tysięcy. To jest ogromna ulga. Co prawda skarbówka później to odwołała i ten proces do wybuchu wojny się nie rozstrzygnął. Sprawy toczyły się w sądzie, ale koniec końców Dąbrowski nie zapłacił wtedy tego podatku mimo tego, że skarbówka zajęła część jego własności przy ul. Basztowej w Krakowie. Tam miał mieszkanie i część biur redakcyjnych. Zajęto więc jego mieszkanie i 3 samochody. Nawet ministerstwo w liście do skarbówki pisało, że to zajęcie majątku prywatnego jest nie do końca zasadne, ponieważ pan Dąbrowski w swoich artykułach pisze bardzo przychylnie o polskiej gospodarce i o pracy Ministerstwa Skarbu, więc można było odstąpić trochę od tego ostrego, restrykcyjnego egzekwowanie tych kar. Dlatego mówię o nim, że jest to fenomen i człowiek, który mimo przeciwności losu umiał się odnaleźć. Z reguły ludzie bogaci, którzy budują jakieś imperium, są kojarzeni z osobami nieprzystępnymi, są to ludzie snobistyczni, którzy wyzyskują innych. Do tej pory we wszystkich materiałach, które udało mi się odnaleźć i przejrzeć, Dąbrowski był postrzegany jako człowiek wymagający, bardzo łatwo było wylecieć z roboty, natomiast jeżeli ktoś spełniał wszystkie wymagania, to Dąbrowski płacił najlepiej w Polsce. To był pierwszy przypadek w historii polskiej prasy tamtego czasu, kiedy Dąbrowski nie płacił dziennikarzom wierszówki, tylko wszyscy byli u niego na etacie. W żadnej innej gazecie tak nie było. Te zarobki tutaj były bardzo wysokie. Ci najbardziej potrzebni pracownicy zarabiali po kilka tysięcy złotych, co na tamte czasy było naprawdę kosmiczną kwotą. Śmiało będę mówił o tym, że ten człowiek był fenomenem tamtych czasów i warto o tym pamiętać i o tym mówić, bo takich ludzi nie ma wiele. Bardzo kojarzył mi się z amerykańskim biznesmenem, George'm Eastmanem, który założył firmę Kodak. Był to człowiek, który doszedł to wielkich pieniędzy, z których lwią część przeznaczał na cele dobroczynne. Tak było też z Dąbrowskim. Nie ma dokładnych danych, ale dzięki jego pieniądzom powstało prawdopodobnie kilkanaście szkół podstawowych i to w miejscowościach, gdzie tych szkół nie było. Jest to przykład na to, że nie patrzył tylko na swoje dochody. Oczywiście uwielbiał wystawne życie. Miał kilka samochodów. Hispano-Suizę, która w tamtych czasach była chyba najbardziej ekskluzywną limuzyną, miał też BMW, w swojej kolekcji miał też Daimlera, więc te samochody były naprawdę z górnej półki, może nawet z najwyższej w tamtym czasie. Lubił pograć w karty, lubił też zabawić się na wyścigach konnych. Absolutnie nie jest to żadną tajemnicą, ale było to równoważone przez tą jego działalność dobroczynną. Mam naprawdę wielki szacunek do niego, bo przecież nie musiał się tym wszystkim dzielić, a jednak to robił.
Zapraszam wszystkich serdecznie na wystawę, którą możemy w murach "Jadernówki" obejrzeć do 27 stycznia przyszłego roku. Jest więc dużo czasu. Pracujemy teraz w sezonie jesiennym również w każdą sobotę, kiedy wstęp do muzeum jest bezpłatny. Zapraszamy w ciągu tygodnia w godzinach 8.00-16.00, w czwartki do 18.00. W soboty natomiast od 12.00 do 16.00 - zakończył Janusz Halisz, Kustosz mieleckiej "Jadernówki".
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.