Wilk Odys i mały nowofunland Ramzes polubili się od pierwszego przytulenia. Ciekawski świata szczeniak wpychał swój wilgotny nos wszędzie, gdzie to było możliwe. Często stateczny Odys padał wieczorem ze zmęczenia, będąc psim opiekunem na cały etat. Bywało, że gdy tylko ich przyjaciel w zielonym mundurze wracał z lasu , Odys wymykał się cichaczem do stajni i zagrzebywał w sianie przeznaczonym dla konia lub osła, aby choć chwilę odpocząć od żywego jak iskra Ramzesa.
Któregoś ranka obudziły go głośne krzyki leśniczego, który w wyjściowym mundurze pędził w jednym bucie za uciekającym przez podwórko szczeniakiem, trzymającym w zębach drugiego buta:
- Zastrzelę tego małego diabełka - krzyczał. - Daję słowo, że załaduję dubeltówkę kaczym śrutem i zastrzelę cię, ty nędzny huncwocie! Ramzes, oddaj buta, przez ciebie spóźnię się na naradę w nadleśnictwie!
Dopiero interwencja Odysa sprawiła, że but - ośliniony i z odgryzionym "językiem" - trafił do właściciela. Leśnik ubrał szczenięce trofeum, popatrzył na zieloną skarpetę, widoczną w dziurze, gdzie powinien być "język", mruknął coś pod nosem, machnął ręką i wskoczył do swojego gazika.
Oczywiście to, że leśniczy wykonał kwartalny plan w 100%, nikogo szczególnie nie obeszło. Jeden drobny szczegół odwrócił skutecznie uwagę od programu narady. Tym języczkiem u wagi był brak "języka" w prawym bucie jednego z ich kolegów. Rubasznym żartom i docinkom nie było końca.
Pierwszy śnieg
Mijały tygodnie. Ramzes rósł jak na drożdżach. Późną jesienią półroczny już szczeniak wybiegł na podwórko i oniemiały wypuścił na chwilę z zębów obgryzany właśnie drewniany tłuczek do mięsa. Było biało.Ze zdumieniem patrzył, jak Odys pędzi w górę, trzymając w pysku plastikowy worek po paszy dla osiołka. Kilkanaście metrów dalej olbrzymi wilk usiadł na worku i z wywalonym radośnie ozorem pędził w dół, aby zatrzymać się tuż przed werandą.
Ramzes dołączył do tej zabawy i za chwilę obaj pędzili w dół, siedząc na jednym worku. Po chwili zobaczyli, jak ich człowiek ciągnie za sobą sanki w najdalszy punkt - tuż przy ostatnim słupku ogrodzenia. Usadowili się wszyscy. Leśniczy trzymał z przodu Ramzesa, a z tyłu Odys obejmował go za szyję. Pooojeeechaaaali...
Swoim ślizgiem sprawili, że biały puch wzbił się w powietrze. Zawrotna prędkość została zatrzymana nagle przez niewidoczny w śniegu wielki kamień. Rozległ się trzask łamanej płozy i zgodnie z prawami fizyki wylądowali z hukiem na werandzie, polecieli dalej przez wyłamane drzwi i zatrzymali się na stojącym w korytarzu wieszaku na ubrania. Wydostawszy się spod sterty ubrań, ze zdumieniem obserwowali, jak ich człowiek rechocze radośnie, rozcierając guza na głowie .
- Kocham was, moje psubraty! - I przytulił ich do siebie. Lizom i czochraniu futer nie było końca.
Dobra współpraca
Zimą człowiek często zabierał swoich psio-wilczych przyjaciół do lasu. Uczył ich czytać tropy zwierząt, pokazywał, gdzie są potoki i gdzie jest gawra niedźwiedzia, do której zakazał im się zbliżać. Drwale pracujący w leśnictwie doskonale znali Odysa. Wiedzieli, że ten olbrzymi wilk jest łagodny jak baranek, pod warunkiem, że nikt nie zagraża leśniczemu. Wtedy zamienia się w bestię. Bardziej niepokoił ich ten wyrośnięty szczeniak - Ramzes.Potrafił wywęszyć wszystko. Wielu z nich musiało obejść się smakiem, zaglądając do torby z drugim śniadaniem. Ramzes już tam zaglądał.
Szybko się nauczyli, że bezpieczniej jest wieszać swój posiłek wysoko na gałęziach. Jednak i tu spotykała ich niespodzianka w postaci rozdartych i pustych toreb. Jeden z drwali przypadkiem zauważył, jak powinna wyglądać współpraca. Odys stawał pod wybraną torbą, a Ramzes, stając na jego szerokich plecach, bez trudu ściągał smaczne kanapki na ziemię. Geniusze? To człowiek nauczył ich myśleć.
Pod koniec zimy Odys znów poczuł zew wilczej krwi, jednak tym razem w jego okolicy nie było żadnego wilczego stada. Często na samotne wypady do lasu zabierał ze sobą swojego psiego przyjaciela. Szwendając się bez celu po lesie, usłyszał miauczenie swojego naturalnego wroga - rysia. Szybko zorientował się, że Ramzesa nie ma już przy nim.
Popędził w kierunku odgłosów, aby w ostatniej chwili uderzyć zębami w bok atakującego jego psiego przyjaciela bieszczadzkiego "tygrysa". Krótkoogoniasty "kot" zrejterował, widząc potężnego obrońcę, gotowego na walkę na śmierć i życie w obronie przyjaciela.
Jak na Dzikim Zachodzie
Nastało kolejne już lato w życiu Odysa. Był statecznym i zrównoważonym psem, a raczej udomowionym, bo wychowanym od szczeniaka wilkiem. Wszystko to jednak brało w łeb, gdy roczny już Ramzes postanowił się co nieco "zabawić".Wracając z tradycyjnej już psio-wilczej włóczęgi po lesie, Ramzes zauważył kilkadziesiąt krów, byków, cieląt i kilka koni pasących się na ogrodzonej kilkuhektarowej łące. Odys, czując instynktownie jego zamiary, próbował go zatrzymać.
Bydło, widząc pędzącego w ich kierunku wielkiego wilka, ruszyło do ucieczki. Solidne drewniane ogrodzenie złamało się jak zapałka pod naporem setek racic i kopyt. Spłoszone stado pędziło w kierunku wioski.
W tym czasie mieszkańcy osady leśnej stali w kolejce po niezbędne do życia produkty. To tu - pod sklepem - odbywało się ich życie towarzyskie. Byli szczęśliwi, bo na zakupach był sołtys i leśniczy - dwie najważniejsze osoby w ich osadzie.
Rozmawiali, pili oranżadę prosto z butelki, a niektórzy popijali piwo. Właśnie była dostawa towaru. Sielankowy nastrój przerwał niespodziewany grzmot. Zaskoczeni spojrzeli w niebo. Było czyste. Zdziwieni zerkali po sobie: skąd ten coraz głośniejszy grzmot?
Ci bystrzejsi zobaczyli pędzące środkiem drogi dwa dorodne byki gospodarza Sęka. Za nimi z tumanu kurzu wyłaniały się krowy i cielęta. Pędziły w panice jak szalone, niszcząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Pół setki wystraszonych zwierząt pędziło w niewiadomym kierunku przez środek osady. Leśniczy powoli ściągnął z ramienia swoją torbę i wraz z marynarką munduru dał do potrzymania sołtysowi. Z tumanu kurzu wyłoniły się pędzące konie, a za nimi... nie kto inny jak Ramzes, z radośnie wywalonym ozorem. Na końcu biegł Odys, usiłujący zatrzymać szalonego psa.
Leśniczy biegnąc obok galopującego konia, złapał go za grzywę i w biegu wskoczył na jego grzbiet. Złapał za kantar i kierując nim oraz kolanami zmusił konia do skrętu w prawo. Gwizdnął i krzyknął: "Odys, Ramzes za mną" i popędził w górę stoku. Chciał przeciąć drogę ucieczki stada. Udało mu się. Jadąc z boku stada, kierował je w kierunku swojego ogrodzonego pastwiska, gdzie królował jego koń Bucefałek i osiołek Jędruś.
Na szczęście szeroka brama była otwarta. Gwizdnął na swoich psio-wilczych przyjaciół, nakazując im iść do domu, a następnie zamknął bramę, trzymając razem powoli uspokajające się już stado. Przesiadł się na Bucefałka i pojechał do osady po pomoc. Powrót stada do swojej siedziby odbył się bez przeszkód.
Gospodarz Sęk dostał asygnatę na drewno, aby mógł zreperować swoje ogrodzenie. Odys i Ramzes dostali stanowczy zakaz zbliżania się do stada krów i życie w tej niewielkiej bieszczadzkiej osadzie znów wróciło do normy. Co prawda, jeszcze długo rozprawiano o córce Bronka Szumilasa - pięknej Zochnie, która, idąc drogą i chcąc uciec przed stadem na swoich wysokich jak Himalaje szpilkach, wpadła do przydrożnego rowu, ukazując mieszkańcom osady niczym niezasłonięte "kino"...
Przyjaciele kontra wilki
Odys ziewnął przeciągle na werandzie leśniczówki. Usłyszał ciche kroki zbliżającego się do niego Ramzesa. Zaczęli się bawić jak dzieci. Pędzili wokół ogrodzenia, trzymając wspólnie w zębach wielki kij, podbiegli do osiołka Jędrusia i zaczęli go lizać po opuszczonej głowie. Przyczłapał koń Bucefałek, aby równie czule przywitać się ze swoimi futrzastymi przyjaciółmi. Podeszli do pustego chlewika, gdzie już nie było słychać radosnych odgłosów chrumkania, mlaskania i radosnego pokwikiwania trzech opasłych świnek. Odeszły za Tęczowy Most, przeżywszy kilkanaście lat z człowiekiem w zielonym mundurze. Niektórzy ludzie we wsi pukali się po czole, wiedząc, że leśniczy nigdy nie przeznaczył swoich świnek na wędzone boczki i balerony. Dożyły ładnego wieku i odeszły ze starości.
Odys i Ramzes sprawdzili puste koryta, a następnie, korzystając ze specjalnego wejścia do leśniczówki, weszli do środka, aby zobaczyć, co też leśniczy zostawił im do zjedzenia. Niewiele tego było na dwa potężne "pieski". Popatrzyli po sobie i ruszyli na kolejną włóczęgę po bieszczadzkich lasach i połoninach.
Była późna jesień. W wyższych partiach Bieszczadów już zalegał śnieg. Odys, mający świetnie rozwinięty węch, wyczuł świeże tropy stada jeleni i swoich wilczych braci. Trafili z Ramzesem na resztki wilczej uczty. Zdziwieni, że tak dużo zostało niezjedzone, zabrali się do obgryzania kości. Dopiero po chwili zorientowali się, że była to sprytna zasadzka.
Wokół nich tłoczyły się głodne wilcze bestie. Ich celem był pies - Ramzes. Odys, widząc, co się dzieje, zasłonił swojego przyjaciela, przedstawiając swoje potężne zęby jako argument do zaniechania ataku. Niewiele to dało, bo wilcza wataha zaatakowała z przodu i z boku. Wychowany przez człowieka Odys osiągnął rozmiary rzadko spotykane wśród wilków i z łatwością poradził sobie z dwoma atakującymi z przodu wilkami.
Słysząc żałosne skowyczenie z boku, odwrócił się na chwilę i ze zdumieniem stwierdził, że nie było to skowyczenie Ramzesa. Następny pokonany wilk oddalił się z podkulonym ogonem. Ramzes wpadł w szał. Już nie bronił się. Atakował.
Odys stanął obok i łapa w łapę rozgromili liczebniejszą grupę wilków. Zauważyli, że z odsieczą przybył wilczy wódz i zerknąwszy na wszystko, zwołał swoje stado i bezszelestnie się oddalił. Ci dwaj budzili w nim grozę. Wilk wzrostem przewyższał jego podwładnych, a ogromny pies przypominał raczej niedźwiedzia niż psa.
Na ratunek
Wracając do domu, w miejscu, gdzie zalegający stoki śnieg przechodził w zeschnięte trawy, nasi niezwyciężeni przyjaciele znaleźli kogoś, kto nie dawał znaku życia. Odys pochylił się nad twarzą osoby, która widząc bursztynowe wilcze oczy nad sobą, zareagowała bardzo histerycznie. Uspokoiła się, widząc tuż obok pogodne oczy ogromnego psa. Zemdlała. Ramzes ofiarował się, by zostać i ogrzewać swoim futrem przemokniętą i zmarzniętą do szpiku kości osobę o długich włosach, a Odys popędził do leśniczówki po pomoc. Jakiś czas potem wystraszona kobieta ocknęła się i ze zdumieniem stwierdziła, że jest jej ciepło.
- Zamarzam - pomyślała. Otworzyła oko i stwierdziła, że otulona jest przez ogromne zwierzę przypominające niedźwiedzia. Zapadła w letarg.
To, co się działo potem wokół niej, wyglądało na surrealistyczny sen. Pochylające się nad nią bursztynowe oczy wilka, męska dłoń z zielonym rękawem odsuwająca wilczy łeb, koń dotykający chrapami jej czoła i najbardziej niebieskie oczy faceta z kilkutygodniowym zarostem na twarzy. Znowu zemdlała.
Wstawał świt. Za oknem słychać było radosne rżenie konia i nie mniej radosny ryk osła. Kury doniośle informowały o tym, co przed chwilą zniosły, łeb sarny widoczny w oknie był milczący i tylko skrzeczący głos gadającego nad jej głową szpaka informował ją, kim jest - "głuuuupia doopa , głuuuuupia doopa ... ".
Jej wątpliwości o tym, czy jest jeszcze poczytalna, czy też nie, przerwało wejście człowieka o niebieskich jak niebo oczach. Parujący talerz smacznej zupy sprawił, że ożyła na nowo. Już była w stanie protestować, by te dwie psio-wilcze bestie nie oblizywały jej twarzy po każdej łyżce pokarmu. Zmęczona tym wszystkim zasnęła, czując na sobie spojrzenia dwóch współczujących jej istot. Wilka i psa.
Po tygodniu doszła do siebie na tyle, aby w słoneczny zimowy dzień, półleżąc na werandzie leśniczówki, w otoczeniu ciekawskich zwierząt i pijącego poobiednią kawę leśnika, opatulona ciepłym kocem - była w stanie opowiedzieć co nieco o sobie.
- Mam na imię Barbara - mówiła. - Jestem studentką ostatniego roku na mojej krakowskiej uczelni. Zakochałam się na tyle nieszczęśliwie, że chciałam uciec od tego koszmaru. Te dwa kudłate łobuzy uratowały moje życie. Nie zapomnę im tego do końca życia. Nawet nie znam twojego imienia, leśniku - zwróciła się do człowieka.
- Mam na imię Piotr - odparł. - Jestem tu leśniczym od kilku lat. Wilka Odysa uratowałem od śmierci. Ramzes to nowofundland, tak samo zresztą jak poprzedni pies Niuf, który żył tu ze mną aż do czasu, gdy odszedł do psiego raju. We wsi gadają, że jestem dziwakiem, bo hodowałem 3 świnki aż do ich naturalnej śmierci. Nauczyłem szpaka mówić, a wszystkie zwierzęta - kochać ludzi. Mówię niewiele, a jeżeli już, to wolę rozmawiać ze zwierzętami. Kocham życie takim, jakie jest. Możesz tu zostać tak długo, jak zechcesz. Nie obawiaj się. Jestem człowiekiem honoru. Teraz idę do lasu. Do widzenia. - Poderwał się z miejsca.
Odys i Ramzes ze zdumieniem obserwowali, jak ich gość otworzył usta ze zdziwienia, że człowiek w zielonym mundurze potrafił powiedzieć tyle słów za jednym zamachem.
Nocą zmęczeni nadmiarem wrażeń zasnęli, pochrapując cichutko, w przeciwieństwie do ich człowieka. Ten początkowo chrapał delikatnie jak bieszczadzka ciuchcia, aby w kulminacyjnym szczycie przejść do dźwięków wydawanych przez ogromną lokomotywę...
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.