Ciężko jednak byłoby usprawiedliwiać się w taki sposób, konstruując domowy budżet. Bezzasadna nadwyżka oczywiście nie jest pożądanym stanem – mogłaby świadczyć o tym, że w Mielcu wszystko już jest zrobione i nie ma na co wydawać. Jest jednak dużo korzystniejsza od deficytu i to tak dużego, jakiego świadkami jesteśmy w tym roku. Deficyt ten wskazuje na niegospodarność lub krótkowzroczność – zadłużamy się wszakże kosztem przyszłych pokoleń. Z czegoś w końcu trzeba będzie spłacić długi, nawet jeśli księgowo wszystko się zgadza, a tylko 877 tys. zł to kredyt. 71 milionów mają dać obligacje. Trzeba jednak pamiętać, że w przyszłości trzeba będzie je spłacić. Kto to zrobi – nie wiadomo. Na pewno nie będzie to rada miasta, która podjęła tę decyzję. Możemy być także pewni, że "inwestycje" pokroju wodnego placu zabaw także tego nie zapewnią. Oczywiście, wiele wydatków nakłada na gminę ustawa. Ustawa nie nakazuje jednak samorządom się zadłużać. Sam deficyt jest kosmiczny jak na warunki miasta takiego jak Mielec – stanowi blisko 30 procent przychodów. To stanowczo za dużo. Jest to także prawie o 100 milionów złotych więcej niż jeszcze kilka lat temu, gdy rok kończył się z nadwyżką. Co ciekawe, radni PiS, których głosami rekordowo wysoki deficyt został przyjęty, jeszcze w poprzedniej kadencji wstrzymywali się, gdy ten miał wynieść 11 milionów złotych. Skąd taki deficyt? Przede wszystkim miastu brakuje strategii. Nie wiemy, w którym kierunku iść i które wydatki traktować jako priorytetowe. Gdyby udało się przygotować spójną wizję, obejmującą dłuższy niż roczny lub czteroletni okres, łatwiej byłoby podążać we właściwą stronę, a budżet przeznaczać na spełnianie najważniejszych potrzeb. Na koniec warto przypomnieć, że właśnie rozpoczął się rok wyborczy.