W lipcu, Władysław Żola z Mielca, wziął udział w rajdzie rowerowym Wisła 1200. Rajd ten ukończył z powodzeniem, bo zmieścił się w limicie czasowym, który wynosił 170 godzin.
Rajd Wisła 1200 to ultramaraton rowerowy, który rozpoczyna się u źródła Wisły, a kończy w Gdańsku, obejmując całą długość rzeki Wisły. Trasa rajdu liczy dokładnie 1200 km i jest podzielona na kilka etapów, które uczestnicy pokonują w ciągu kilku dni, często jeżdżąc zarówno w dzień, jak i w nocy. W rajdzie biorą udział zarówno zawodowcy, jak i amatorzy, a uczestnicy muszą być samowystarczalni, co oznacza, że muszą samodzielnie planować posiłki, odpoczynek i ewentualne naprawy rowerów.
Z jakimi warunkami musiał się zmierzyć Władysław Żola i jakie są jego odczucia po rajdzie? Przeprowadziliśmy wywiad, w którym znajdziecie odpowiedzi na wszystkie pytania.
Wziął Pan udział w rajdzie Wisła 1200. Skąd się Pan dowiedział o tym wyścigu i kiedy padła decyzja o wzięciu udziału?
Dowiedziałem się o nim z internetu. Oglądałem krótkie filmiki na Youtube, które były inspiracją dla mnie żeby coś takiego zrobić.
Czy brał Pan udział w podobnych rajdach już wcześniej?
Nigdy w życiu, w żadnych zawodach nie startowałem. To był mój pierwszy oficjalny start w jakichkolwiek zawodach rowerowych. Do tej pory jeździłem dosyć dużo, ale preferuję jazdę samotną, nie ścigam się z nikim, jadę swoim tempem.
Czy ten rajd był dla Pana wymagający? Widziałam informacje, że każdy był zdany tylko na siebie. Nie było wsparcia, zapewnionych noclegów.
Formuła tego rajdu to jest samowystarczalność, bez wsparcia z zewnątrz. Noclegi były dozwolone ale można było je rezerwować dopiero po wystartowaniu. Ja się przygotowywałem dosyć długo do tego rajdu, bo miałem w tamtym roku wystartować, ale z pewnych względów nie mogłem. Tydzień przed startem była ogłoszona trasa rajdu. Ja bazowałem na tym co było w tamtym roku. Narzuciłem sobie tą trasę na mapę, naniosłem sobie wcześniej sklepy, stacje benzynowe, noclegi, tak żeby później nie szukać tego w ostatniej chwili, tylko gdy zajdzie taka potrzeba otworzyć tą trasę i te punkty zaznaczone bardzo łatwo zlokalizować. Trasa była bardzo, bardzo wymagająca i ciężka. 360 osób wystartowało, 100 osób nie ukończyło wyścigu. Byłem jednym z "najmłodszych" uczestników - chyba nikt nie był starszy ode mnie.
Jakie były warunki pogodowe, czy były jakieś przeszkody na trasach?
Jednym z najtrudniejszych odcinków były wały Goczałkowickie. Ponad 10 kilometrów jazdy nie skoszonym wałem, temperatura dochodziła do 40 stopni. Ludzie po prostu mdleli. Ja zrobiłem zapas wody startując z Baraniej Góry, miałem 3 litry ze sobą w bidonach i bukłaku. Powiem szczerze, że się trochę przeliczyłem, bo na 3 kilometry przed końcem wałów zabrakło mi wody. Wcześniej była przepompownia wody i chłopaki z Gdańska, którzy się tam zatrzymali kupili 2 litry wody od mężczyzny. Odstąpili mi później aż jedną litrę i to mnie uratowało. Była tam też miska z zimną wodą, w której wszyscy moczyli czapki i zakładali na głowę. To pozwoliło przejechać te wały.
Kolejnym ciężkim etapem był wał z Torunia do Bydgoszczy, który liczył prawie 40 km. Wałem biegła utwardzona wyboista ścieżka. Całe szczęście, że zdążyłem zjechać z tego wału i dopiero wtedy złapała mnie straszna ulewa, ale dojechałem do hotelu. Za mną jechały trzy osoby, które spotkałem kolejnego dnia rano w Bydgoszczy, jeden rowerzysta miał wypadek na tym wale. Dobrze, że miał kask, bo rozbiłby głowę - tak było ślisko. Mi się udało na szczęście przejechać przed ulewą.
Było też trochę cięższych podjazdów i zjazdów na trasie, nieraz trzeba było rower prowadzić. Warszawska tak zwana amazonia, to był jeden z najtrudniejszych odcinków. 16,5 km prowadzenia roweru, co chwilę drzewo na ścieżkach rowerowych, chaszcze i ścieżka niebezpiecznie blisko skarpy. Wystarczył jeden zły ruch i można było wylądować w Wiśle. Trasę 16,5 kilometra jechałem 3,5 godziny.
Trasa musiała być ukończona w 170 godzinach. Czy udało się to Panu?
Tak, inaczej nie byłbym sklasyfikowany. Wiadomo, nie byłem pierwszy, ale całe szczęście też nie ostatni. Byłem na 255 miejscu. Było takie powiedzenie wśród Wiślaków "Jaki masz plan na Wisłę? No nie ma planu na Wisłę - to Wisła ma plan na Ciebie".
Widać, że ma Pan mieszane uczucia po tym rajdzie. Czy planuje Pan jeszcze udział w takich rajdach?
Wiele razy chodziłem na ekstremalne Drogi Krzyżowe i słyszałem od osób z którymi szedłem, że nigdy więcej nie pójdą na taką ekstremalną Drogę Krzyżową, a jednak z tymi osobami już chyba piąty rok chodzę. Ja też mówiłem, że to nie mój klimat i więcej nie pojadę, ale córka chciałaby przejechać ten maraton. Jak ona się zdecyduje to być może i w przyszłym roku wystartuję, jeżeli będzie taka możliwość.
Czy rodzina wspierała Pana podczas rajdu?
Tak, jak najbardziej. Ja prosiłem aby nie dzwonili do mnie, bo ciężko odebrać telefon jadąc rowerem, to bardzo dekoncentruje. Ale oczywiście wieczorami syn i córka z rodzinami bardzo mnie wspierali.
Wycieczki rowerowe to Pana pasja. Od kiedy się Pan tym interesuje?
W zasadzie od tej pory jak miałem zawał i operację na serce. To mnie zmotywowało aby zmienić tryb życia, porzucić kawę a zająć się taką aktywnością sportową.
Jaką ma Pan receptę na taką dobrą kondycję? Mało kto byłby w stanie ukończyć ten rajd.
To była bardzo ciężka trasa, ale mam takie powiedzenie, że jeżeli ktoś chce to znajdzie sposób, a jeżeli ktoś nie chce to znajdzie powód. Drugim moim powiedzeniem jest, że kto walczy to może przegrać, a kto nie walczy to już przegrał. To są takie dwa motywujące zdania, które często powtarzam.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.