Sytuacja miała miejsce podczas czwartkowego targu, 21 lipca. - Stałam przy obleganym stoisku z ubraniami. Choć ludzie przez cały czas napierali na siebie, w pewnym momencie poczułam, że dzieje się coś niedobrego. Obróciłam i zobaczyłam mężczyznę, z ręką do połowy zanurzoną w mojej torebce! - relacjonuje nasza czytelniczka.
Niestety, jej gwałtowna reakcja spłoszyła złodzieja. Ona sama zaś, pozostając poniekąd w szoku, dopiero chwilę po jego ucieczce podniosła alarm. Czas ten jednak w zupełności wystarczył złodziejowi do tego, by z miejsca zdarzenia ulotnić się na dobre. - Nie zdążył niczego mi zabrać. Całe szczęście portfel i telefon, a więc rzeczy najbardziej wartościowe, zasunięte miałam w małej, wewnętrznej kieszeni torebki – podkreśla kobieta.
- Chcę jednak przestrzec osoby, które robią tam zakupy. Kieszonkowcy naprawdę działają sprytnie i wręcz niepostrzeżenie. Nigdy nie sądziłam, że prawie padnę ich ofiarą – dodaje.
Tak kradną w Mielcu
Kobieta nie jest jedyną, która zetknęła się z problemem drobnych kradzieży na mieleckim targu. Ba, w porównaniu do innych, jej historia i tak zakończyła się happy endem. W naszej kronice policyjnej w wydaniu papierowym Korso przynajmniej raz, dwa w miesiącu informujemy bowiem o niechlubnych zdarzeniach, do jakich dochodzi w rejonie targowiska.
Ich rozpiętość jest całkiem spora i, rzec by można, zależy od tego, na ile szczęście uśmiechnie się do złodzieja. Podczas gdy jeden „ustrzelić” sobie potrafi nawet 1400 złotych w gotówce (jak miało to miejsce podczas jednej z kradzieży w kwietniu br.), łupem drugiego paść może jedynie parę dyszek i... legitymacja rencisty.
Więcej w 30 wydaniu Korso.