reklama

Słowo z Kijowa: "Chciałoby się pomóc wszystkim, ale fizycznie jest to niemożliwe"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Jakub Gonciarz OP

Słowo z Kijowa: "Chciałoby się pomóc wszystkim, ale fizycznie jest to niemożliwe" - Zdjęcie główne

Publikujemy notatki o. Jakuba z Kijowa. | foto Jakub Gonciarz OP

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Ojciec Jakub Gonciarz, polski dominikanin wspólnie z innymi kapłanami przebywają w Kijowie. Ich klasztor znajduje się w ścisłym centrum stolicy Ukrainy. Korespondencja o. Jakuba, to zapis tego co dzieje się w mieście i jak w tym trudnym czasie odnaleźć minimum "normalności". Publikujemy wpisy z ostatniego weekendu.
reklama

5 marca, rano 

Krótko: mamy kolejny spokojny poranek i to cieszy. Ochroniarz wspomniał tylko o jakichś dwóch wybuchach w nocy. Nic nie słyszałem przez sen. W pierwszych dniach nie było wiadomo jaka będzie sytuacja z chlebem, więc jeden z braci zdobył nową sprawność: pieczenie chleba. Za drugim razem już wyszło, jak powinno. Ale jest jeden minus takiego działania: chleb jest zbyt smaczny i znika błyskawicznie. Zostajemy zatem, póki co, na chlebie z piekarni. I okazuje się, że chleb może być całkiem dobrym podarunkiem.

Nasi ochroniarze z wdzięcznością bochenki przyjmują. Dociera do nas trochę próśb o pomoc w ewakuacji z Kijowa lub okolic. Chciałoby się pomóc wszystkim, ale technicznie nie jest to możliwe. Niektóre miejscowości, jak Irpiń, są zupełnie odcięte. W samym Kijowie przedzieranie się przez kolejne punkty kontroli jest uciążliwe. Nie wiadomo też, na ile będzie dostępne paliwo. Zatem nieraz zostajemy z trudnym uczuciem bezradności. Dziś zmiennik na ochronie przyjechał na rowerze. Choć stareńki (i rower, i zmiennik), ale w tych warunkach to może być najbardziej skuteczny sposób osobistego transportu.

5 marca, wieczór 

Długo: dla wielu z nas to był zwykły, szary dzień. Widzę, że można lubić zwykłe, szare dni. Było stosunkowo cicho i spokojnie. Ludzie w różnych swoich sprawach chodzili po okolicy.  Od samego początku działań wojennych otrzymujemy od bardzo wielu ludzi sygnały wsparcia i otuchy. Jednym z częstszych słów, jakie się pojawiają, to "trzymajcie się". Pewnie wszyscy mamy świadomość, że jest to słowo wytrych, za pomocą którego w bezpieczny sposób można przekazać treść obecną choćby w ikonce narzędzia, którym się teraz posługujemy (a do którego ponoć już nie ma dostępu w RU) - "lubię cię, kocham cię, chciałbym cię przytulić, jesteś dla mnie ważny, jestem przy tobie". Zazwyczaj trudno nam takie słowa przechodzą przez usta, bo są bardzo osobiste, więc wygodniej jest powiedzieć "trzymajcie się". A odpowiednia treść dochodzi do odbiorcy. I te wszystkie słowa wsparcia są rzeczywiście niezwykle ważne. Jednak niektóre typy osobowości czasami mogą podświadomie trochę opacznie rozumieć te słowa. "Trzymajcie się" staje się dla nich poleceniem, jakie trzeba wykonać, obowiązkiem, jaki należy spełnić.

Do niełatwych i tak okoliczności, dochodzi jeszcze dodatkowy ciężar: czyjeś oczekiwania, abym nie dał plamy. W wyjątkowych sytuacjach, ktoś może usłyszeć dla siebie jeszcze więcej: "będę cię kochał, pod warunkiem, że będziesz się trzymał; jeśli nie, to mnie nie interesujesz." W przypadku takich wewnętrznych nieporozumień warto sobie uświadomić, że wcale nie muszę się "trzymać", że mam prawo zupełnie się "nie trzymać" i mogę przyjąć siebie takiego "nie trzymającego się". Podobnie jak Józef i Maryja, gdy szukali Jezusa, który Im przepadł na trzy dni, jak Jezus nad grobem Łazarza czy też w Getsemani, gdzie zupełnie się rozłożył. Czy też jak Maria Magdalena przy krzyżu i grobie albo Piotr po zdradzie. Czy też jak Dominik na widok ludzkiego nieszczęścia. Po prostu, mogę się "nie trzymać", bo jestem człowiekiem. Piszę powyższe słowa pewnie bardziej do siebie i do niektórych osób, które teraz spotykam. A innym po prostu powiem: "trzymajcie się"! 


WIDEO: Barykady i koktajle Mołotowa. Dyrektor kijowskiego teatru pokazał jak broni się Ukraina


6 marca, rano 

Krótko: wczoraj okazało się, że życie zaczyna się po godzinie policyjnej. Jeden ze współbraci razem 3 chłopakami zostali po 20:00 na dworcu, by wypakować rzeczy, jakie miały przyjechać nocnym pociągiem z Chmielnickiego. Udało się nie tylko odebrać całego busa darów, ale też w nocy wrócić do klasztoru. Dziś, zaraz po zakończeniu godziny policyjnej, większość rzeczy została przewieziona na lewy brzeg miasta do dyspozycji wolontariuszy. Oni już osobiście roznoszą jedzenie i leki potrzebującym.

Także po 20:00 upadła p. Katia (na foto), nasza kucharka, która kilka dni temu zdecydowała się zamieszkać z nami. Zatem w trybie pilnym inny współbrat zawiózł ją do szpitala. Na szczęście nic się nie złamało, ale wywichnięte ramię pewnie będzie bolało przez najbliższe dni. W nocy wszyscy wrócili do klasztoru. Poza tym, w nocy było cicho. Natomiast dziś od jutrzni słyszymy od czasu do czasu jakieś artyleryjskie pomruki. Na 11:30 zaplanowaliśmy dziś naszą Mszę, aby umożliwić chętnym przybycie do nas przed godziną policyjną.

6 marca, wieczór 

Krótko: do obiadu od czasu do czasu słychać było artylerię przeciwlotniczą. Ktoś wspomniał, że mocniejszy wybuch w czasie Mszy, to rezultat ich roboty. Zostały zbite dwie rakiety. Po obiedzie zrobiło się ciszej i spokojniej w okolicy. Niektórzy z nas wykorzystali ten czas na spacery. To okazuje się być bardzo ważne! W czwartek i piątek nie wychodziłem z domu, bo nie było potrzeby.

Noce były trochę zarwane z różnych przyczyn. Syreny alarmowe włączały się często. Do tego nieregularne jedzenie, że tak powiem. Efekt? Podwyższony stan napięcia emocjonalnego, brak kontroli nad np. wzruszeniem.  W sobotę zacząłem szukać pomocy i zmieniać zasady życia. Sprzątanie i przechadzka do sklepu, solidny sen, jedzenie, i zewnętrzna cisza przyniosły dobre rezultaty. Dziś skorzystałem ze sprzętu, który mamy na podwórku, a więc pod nosem. Lepiej! Wczoraj i dziś odprawiliśmy Msze w intencjach naszych Dobroczyńców. Jest ich wielu, ale wierzę, że nasz Bóg każdemu nieskończenie hojniej wynagrodzi jego dar!

7 marca, rano 

Krótko: fachowcy mówią, że dobrze jest w niezwyczajnym czasie trzymać zwyczajny rytm życia. Dlatego też wczoraj wieczorem, jak zawsze, spotkaliśmy się w braterskim gronie. Jedną z atrakcji miała być prażona kukurydza. Nie wiedzieć czemu, po 3-4 minutach w mikrofalówce zaczęła się żarzyć, a nie pękać. Ze smutkiem pokazałem braciom spaloną atrakcję. Nie zwróciłem jednak uwagi na to, że swąd spalenizny rozszedł się po całym klasztorze wywołując u niektórych niepokój. Jeszcze rano trzeba było wietrzyć.

Dziś, jeszcze przed zegarkiem, obudziły mnie odległe odgłosy artylerii przeciwlotniczej. Chyba będą one nam dziś dłużej towarzyszyły. Kilka dni temu ktoś ze znajomych wspomniał, że modli się za nas za wstawiennictwem św. Jacka Odrowąża i bł. Michała Czartoryskiego. Jacek znany jest m.in. z tego, że uciekł z płonącego Kijowa. Michał natomiast pozostał do końca z rannymi powstańcami warszawskimi. Można zatem wysnuć z tego co najmniej dwa wnioski: 1) od zawsze wojna towarzyszyła ludziom; 2) każdy z nas ma swój indywidualny szlak, każdy na swój sposób może odpowiedzieć na Boże wezwanie. Jakoś wczoraj przed snem wróciły do mnie te postaci, ale w innym kontekście. Wydawało się, że patrząc na nich, że w sumie są tylko dwa wyjścia z obecnej sytuacji. Niespodzianie pojawiła się obok nich trzecia postać: bł. Czesława z jego modlitwą ocalającą oblężony Wrocław. Zatem są jeszcze inne rozwiązania. Na tym zasnąłem.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama