Mieszkańcy naszego regionu sporo o pani wiedzą, choćby z Encyklopedii miasta Mielca. A my chcielibyśmy poznać panią od troszkę bardziej prywatnej strony.
Byłam nauczycielką, przepracowałam w szkole 35 lat. Najpierw uczyłam języka rosyjskiego, dopiero gdy zaczął się bum na język angielski, przekwalifikowałam się. Skończyłam studia na filologii polskiej i zaczęłam uczyć tego przedmiotu. W 2011 roku przeszłam na emeryturę. Jeśli chodzi o życie prywatne, to mam dwoje dzieci, córka razem z zięciem mieszkają w Stanach. Poznali się w Gliwicach na studiach, później wzięli ślub. Zięć dostał propozycję pracy na uczelni w USA, wtedy postanowili wyjechać. Tam też urodziło się dwóch moich wnuków. W Mielcu natomiast jest mój syn Marcin, tutaj mieszka z żoną i dziewięcioletnim synem Natanielem. Odbieram go ze szkoły, odrabiamy lekcje i czekamy, aż rodzice skończą pracę.
Czyli można powiedzieć, że babcia na medal, a po godzinach artystka?
Artystka to za dużo powiedziane, ale żeby nie poddać się rutynie dnia codziennego, znalazłam swój sposób na wolny czas. Zawdzięczam to koleżance, Józefie Krzak (obecnej prezes Stowarzyszenia "Przecławski Krąg"), która należała do Klubu Środowisk Twórczych i zaprosiła mnie na wycieczkę zorganizowaną właśnie przez ten klub. Tam poznałam innych twórców, piszących, malujących, fotografujących. I tak zaczął się mój "emerytalny" etap życia. Piszę wiersze, pomagam w redakcji wydań publikacji MGL "Słowo" i KŚT, jestem korektorem tekstów.
Lubię też Facebooka, mam tam grono znajomych, dzięki którym czuję się dobrze.
Czyli w Mielcu jednak sporo się dzieje?
Dzieje się i nie zgodzę się z powiedzeniem, że Mielec to zaścianek, że nie ma tu żadnych perspektyw. Naprawdę dzieje się dużo. Należę do Towarzystwa Miłośników Ziemi Mieleckiej, to stowarzyszenie z ponad 50-letnią tradycją. Jestem członkiem zarządu, wspólnie z Romanem Trojnackim i Aleksandrą Pigułą prowadzę kronikę Towarzystwa. W Klubie Środowisk Twórczych pełnię funkcję sekretarza. Razem z członkami klubu uczestniczę w plenerach, wystawach, wycieczkach oraz w przeglądach kultury twórców z Mielca i powiatu mieleckiego "Z nurtem Wisłoki". We wszystkich tych poczynaniach aktywnie wspiera nas prezes TMZM, Janusz Chojecki.
Moja praca została w pełni doceniona. Posiadam odznakę 40-lecia TMZM, Złotą Odznakę 50-lecia TMZM oraz odznakę "Zasłużony dla Kultury Polskiej".
Skąd się wzięło pisanie wierszy w pani przypadku, czy to była wewnętrzna potrzeba?
Od zawsze miałam bliski kontakt z literaturą. Moimi ulubionymi poetami są Halina Poświatowska, ksiądz Jan Twardowski czy nieco mniej znana Anna Świrszczyńska. Jestem miłośniczką prozy Wiesława Myśliwskiego. Nigdy nie myślałam, że będę pisać, uważałam, że jest to trudna sztuka. Ale za sprawą internetu, gdzie bliżej poznałam ludzi pióra i ich twórczość, poczułam, że ja też mogę spróbować. Szczególnie zafascynowały mnie krótkie formy (haiku, mające swój rodowód w Japonii) wbrew temu, że polonista powinien dużo mówić. Ja owszem mówiłam, gdy było to potrzebne, ale teraz dążę do syntetyzacji wypowiedzi. Chcę mówić jak najmniej, przekazując przy tym jak najwięcej treści. Dlatego mój tomik "W niepokoju myśli", którego promocja miała miejsce 25 listopada w pałacyku Oborskich, powstał z myślą, by przekazać to, co czuję, ale w bardzo ścisłej, krótkiej formie.
Czy pamięta pani swój pierwszy wiersz, pierwszą próbę pisania?
Pamiętam to jak dziś, wtedy jeszcze pracowałam w szkole, dojeżdżałam do Tuszymy. W drodze obserwowałam ogrody, przyrodę, zmieniającą się w każdej porze roku. Pewnego dnia poczułam coś, czego nigdy dotąd nie znałam. To było natchnienie, cały wiersz zaczął układać mi się w myślach. Znajduje się on w moim pierwszym tomiku "W lustrze babiego lata" i zatytułowałam go "Ogród marzeń".
Czy pisanie wierszy zajmuje dużo czasu?
Różnie z tym bywa. Zazwyczaj słowa z lekkością spływają na kartkę papieru, czasem jednak trzeba się troszkę zmobilizować. Choć ja nigdy nie robię tego na siłę czy na czas. Nie lubię pisać na zadany temat, a konkursy zazwyczaj są ukierunkowane na konkretną tematykę, dlatego rzadko biorę w nich udział. Choć w 2014 roku zajęłam trzecie miejsce w ogólnopolskim konkursie "Na skrzydłach Ikara", dostałam też wtedy wyróżnienie od marszałka województwa podkarpackiego Władysława Ortyla. W tym roku, z okazji VII Spotkań Lotniczych, w Ogólnopolskim Konkursie Literackim "Na skrzydłach Dedala" zajęłam pierwsze miejsce z wierszem "Za horyzontem."
Dużo twórczości zamieszcza pani także na swoim profilu na Facebooku, jest to takie miejsce, gdzie ludzie łatwo mogą coś skrytykować, nie boi się pani tego?
Proszę mi wierzyć, nie mówię tego z racji megalomanii czy przypodobania się czytelnikom, ale nie spotkała mnie nigdy krytyka. Myślę, że ludzie czują, że to, co piszę, jest po prostu szczere. To jest chyba wartością mojej poezji, że jest prawdziwa. Lubię wiersze płynące z serca.
Obserwuję to, co nas otacza. W moich wierszach zawarte jest to, co czuję, mój stosunek do przyrody, do świata i ludzi, a także moje obawy. To nie są tylko moje przeżycia, w tych wierszach jest też globalne spojrzenie na problemy nurtujące człowieka w XXI wieku.
Jak bliscy reagują na pani działalność, na to, że tak aktywnie bierze pani udział w tylu przedsięwzięciach?
Moje dzieci nie wykazały uzdolnień humanistycznych. Córka skończyła matematykę na Politechnice Śląskiej, syn Akademię Górniczo – Hutniczą w Krakowie. Dlatego oni chyba nie podchodzą do poezji z takim uczuciem jak ja, ale oczywiście wspierają mnie. Myślę, że się cieszą. Synowa chyba najbardziej potrafi to wyrazić. Syn, jako mężczyzna, nie mówi tego wprost, ale wydaje mi się, że jest dumny.
Życzę pani satysfakcji z wykonywanej działalności, nowych wierszy i wielu czytelników.
Dziękuję za rozmowę.