reklama

Po polsku, czyli jak?

Opublikowano:
Autor:

Po polsku, czyli jak?  - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościCo wypada, a co nie w naszej ojczystej mowie, czyli o zapożyczeniach, błędach i wulgaryzmach w Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego, obchodzony 21 lutego, z polonistką Teresą Lorek rozmawia Katarzyna Sobieniewska - Pyłka.

- Nasz język ciągle się zmienia. Ale wydaje mi się,  że coraz mniej o niego dbamy. Porwała nas epoka SMS-ów, rozmaitych komunikatorów, czyli skrótów myślowych. Co jest największym obciachem językowym?

- Pamiętajmy, że warto się uczyć języka obcego, ale wstyd i hańba nie umieć własnego. Nie jestem językoznawcą i nie badam języka. Mogę się tylko opierać na doświadczeniu i spostrzeżeniach własnych z tych lat, kiedy pracowałam  jako nauczyciel i  na tym, co słyszę. I z  tego rzeczywiście mogę wyciągnąć wnioski, ale zaznaczam, że mogą one być bardzo subiektywne. A widzę to tak: nasz język się zmienia, zmieniają się też kryteria poprawnościowe. Bywa, że to, co kiedyś było uważane za niepoprawne, dziś już jest poprawne. Jest wiele zmian zatwierdzanych co jakiś czas przez Radę Języka Polskiego i np. zmieniły się zasady pisowni "nie" z imiesłowami. Zmieniły się też niektóre zasady pisowni wielkich liter. Kiedyś pisaliśmy święta wielkanocne małymi literami - teraz piszemy wielkimi. Tak samo jest choćby z mszą świętą. Podobne przykłady można by długo przytaczać.

- I jak normalny człowiek ma za tym nadążyć?

- Raczej trudno, tym bardziej że to, co dziś jest błędem, za jakiś czas być może zostanie zatwierdzone jako poprawne. Język żyje, rozwija się - na tym to polega. Różnice można znaleźć nawet w słownikach języka polskiego. W wydaniach starszych pisownia niektórych wyrazów jest inna niż w najnowszych.

- Czy w przypadku wątpliwości wyszukiwarki internetowe nam pomogą?

- Zdecydowanie nie! Szukajmy internetowych słowników i to najnowszych. One pomogą.

- Co pani myśli o zaśmiecaniu polszczyzny zapożyczeniami z innych języków?

- Pewne zapożyczenia są konieczne. Niektóre z nich tak się "zadomowiły", że nawet ich nie odczuwamy, porozumiewamy się nimi bardzo  swobodnie i nie zastanawiamy się nad tym. Przykładem może być słowo weekend - już chyba nikt nie stara się szukać innego określenia na koniec tygodnia.  Jakby w naszym języku poszukać rdzennie polskich wyrazów, okazałoby się, że jest ich niewiele. Niektóre zmieniają swoje znaczenie.

- To prawda, nie wyobrażam sobie nazywania komputera np. mózgiem elektronowym. Ale są określenia, które mnie osobiście jeszcze drażnią, choćby eventy czy mityngi.  Nie można po postu pójść na spotkanie?

- Ostatnio w naszym języku zaczęło królować słowo "dokładnie", które zastąpiło dawniejsze "no właśnie". Bardzo dużo mamy takich nowych wyrazów, które nie weszły jeszcze w strukturę naszego języka i trudno się je odmienia, a także zapisuje. Nie wiadomo, czy pisać je w wersji spolszczonej czy oryginalnej, a słowniki, jak mówiłam, nie zawsze za tym nadążają. Niektóre wyrazy można zapisać wariantywnie. Przykładem mogą być słowa: taxi, diler czy sex. Kazimierz Ożóg, który robił badania nad polszczyzną przełomu XX i XXI wieku, ma swojej  książce kilka ciekawych spostrzeżeń. Dotyczą one np. potoczności w tytułach prasowych. Autor zauważa, jak mowa potoczna wypiera oficjalne sformułowania w gazetach - wszystko po to, by je ożywić. Przykład? Choćby tytuł "Budżet z dziurami i zakalcem" - dziś całkiem normalny, kiedyś, nie tak dawno, zupełnie niedopuszczalny.  Inne przykłady: "Jak się buja emeryta" czy "Igrzyska na koksie". Gra słów polegająca na zapożyczaniu określeń z różnych dziedzin i łącznia ich z mową potoczną.

- Czyli tytuły bez zadęcia i usztywniania. Na pewno to się lepiej czyta niż tzw. nowomowę urzędniczą, pełną określeń typu "na dzień dzisiejszy", "w temacie", "środki finansowe".  Choć pewnie i takie grzechy językowe powoli stają się normą...

Niektóre z nich rzeczywiście już na stałe weszły do naszego języka.  I do tego pisownia wielkimi literami słów: wójt, sołtys, gmina... - zupełnie niczym nieuzasadniona. To przecież nie są nazwy własne!

- Co myśli pani o wulgaryzmach, które są w naszej mowie dość powszechne? Nie mam tu na myśli oczywiście używania słowa na "k" jako przecinka. Czy powinniśmy je wykasować z naszego słownictwa, czy jednak bywają dopuszczalne?

Niestety, wulgaryzmy zadomowiły się w naszym języku. W 2000 roku powstała nawet Ustawa o języku polskim. Miała ona, według zamierzeń jej twórców, postawić tamę wyrazom zapożyczonym, zahamować także wulgaryzację i brutalność języka i przyczynić się do  większej kultury słowa.  Ustawa zawierała nawet zapis o karaniu posłów, którzy w sejmie będą używali wulgaryzmów. Niestety, nie było do niej żadnych rozporządzeń wykonawczych, stała się więc mało skuteczna.

Czyli wulgaryzmy absolutnie nie?

Może nie tak absolutnie. Czasami ich użycie jest uzasadnione stylistycznie, na przykład w literaturze mamy bohatera, którego musimy w ten sposób scharakteryzować, bo on taki jest, albo reprezentuje jakieś określone środowisko.  Natomiast w języku publicystycznym czy urzędowym, moim zdaniem, wulgaryzmy są niedopuszczalne. Po pierwsze dlatego, że ten, który ich używa, sam sobie wystawia świadectwo, poza tym osoba, która używa wulgaryzmów obraża rozmówcę.

Wracając więc do tytułowego pytania: po polsku, czyli jak?

Nie można odpowiedzieć jednym zdaniem. Na pewno bez przesady w kwestii zapożyczeń, bo nie zawsze musimy na siłę zastępować polskie słowa obcymi. I na pewno bez wulgarnych określeń bez potrzeby. I bez mieszania stylów czy związków frazeologicznych.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE