Pił, wieczorem wracał do domu, żeby się wyspać, potem znów wychodził i pił. Aż do chwili, kiedy ciało zaczęło się już rozkładać. W końcu zdecydował, by zawiadomić policję o tym, co zrobił. Było niemal południe, 9 listopada 2009 roku, gdy dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Mielcu odebrał telefon od mężczyzny, który podał swoje dane personalne i adres miejsca, w którym doszło do tragedii. Przyznał się zresztą od razu, mówiąc do policjanta: "Zabiłem ojca". Patrol, który przyjechał pod podany adres, mógł już tylko potwierdzić dramatyczne wyznanie i zatrzymać osobę podającą się za sprawcę tragedii.
14 września 2010 roku Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu uznał Zdzisława winnym tego, że 7 listopada 2009 roku w Mielcu, działając z zamiarem pozbawienia życia swojego ojca Władysława, zadał mu co najmniej 3 uderzenia w głowę metalowym tłuczkiem do ubijania mięsa i przydusił go poduszką nałożoną na twarz, i skazał go na 8 lat pozbawienia wolności. Wyrok ten zaskarżyli obrońca i oskarżyciel. Nieco ponad rok później Sąd Apelacyjny w Rzeszowie zmienił kwalifikację tego czynu i skazał Zdzisława na 5 lat więzienia. Bo chociaż prokurator domagał się zwiększenia wyroku do 12 lat pozbawienia wolności, ostatecznie zwyciężyły argumenty obrony. Ta bowiem twierdziła, że w poprzednim procesie nie przeprowadzono kompleksowego dowodu z opinii biegłych psychiatrów, które mogłyby rozwiać wątpliwości, czy oskarżony miał możliwość pokierowania swoim postępowaniem, czy nie.
86-letni mężczyzna zginął z ręki syna i nikt z najbliższego otoczenia nie rozumie, dlaczego doszło do tej tragedii. - Żyli ze sobą zgodnie - twierdzili podczas sądowego procesu najbliżsi sąsiedzi obydwu: kata i ofiary. I choć Zdzisław uważany był za osobę o raczej łagodnym usposobieniu, ze skłonnością do nadużywania alkoholu, większość osób, które znały ojca i syna, nie miały o zabójcy najlepszego zadnia. Przede wszystkim dlatego, że nigdzie nie pracował. Za emeryturę ojca pił, kupował papierosy i pracy jakoś specjalnie nie szukał. Kiedy Władysław zachorował na raka, syn nieszczególnie przejął się stanem zdrowia staruszka, który robił się coraz bardziej bezradny. Opiekę nad nim sprawował częściej kuzyn niż mieszkający z chorym syn. Kiedy więc doszło do tragedii, ofiara była zupełnie bezbronna. I choć na początku śledztwa syn przyznał się do zabicia ojca, to w czasie sprawy apelacyjnej zaprzeczał, że miał zamiar pozbawić go życia. Nie potrafił jednak wskazać, jakie były jego pobudki i co chciał osiągnąć, uderzając staruszka tłuczkiem. Zasłonił się stresem, który był spowodowany tym, że sam stracił pracę oraz tym, że ojciec tak ciężko zachorował. I to rzekomo ten stres pchnął go do czynu, którego - jak na koniec twierdził Zdzisław - w ogóle nie rozumiał i nawet nie bardzo pamiętał.
P.S. Imiona bohaterów zostały zmienione.