Jest sobota, ruch na ulicach Mielca wydaje się być znacznie większy niż w pozostałe dni. Jadąc w stronę Hotelu Polskiego, można zobaczyć ogromną liczbę samochodów sunących w tym samym kierunku. Kierowcy tropią miejsca parkingowe, ci bardziej odważni liczą na szczęście zaparkowania przy samej bramie, którą można dostać się na rynek, obecny w tym miejscu w każdy czwartek i sobotę.
Bułgarska konkurencja
Ludzi jest sporo, każdy szuka czegoś dla siebie i znajdzie, bo na bazarze jest wszystko – od bielizny, po garnitur i akcesoria do domu. Jeśli cena wydaje się za wysoka, zawsze można ją negocjować. – Ja handluję od 17 lat – mówi jeden ze sprzedawców, który wskazuje na stoisko obok i z dumą przedstawia swoją córkę. – Dziś z córką jesteśmy tutaj, ale żona i druga córka stoją teraz w Szczucinie – dodaje. Obecność konkurencyjnych Bułgarów mu nie przeszkadza. – Wie pani, pewnie część z nich nie płaci za wynajem powierzchni, ale nic nie da się z tym zrobić - mówi. Takiego spokoju nie słychać już u innych handlowców. Pani Maria z rozżaleniem opowiada, że obcokrajowcy mają inny styl sprzedaży – krzyczą, nawołują klientów, proponują konkurencyjne ceny. - My, Polacy, jesteśmy cisi i nie dopominamy się tak jak oni – twierdzi kobieta. - Niestety, ludzie wolą kupować u nich, bo jest tanio, nie zależy im na jakości – kończy pani Maria. Jak sama mówi, miejscowi sprzedawcy są bezsilni, bo Bułgar zawsze staje po stronie swojego rodaka, bronią się nawzajem.
Na widok aparatu fotograficznego widać poruszenie. Mężczyzna o ciemniejszej karnacji podchodzi i grozi, że żadne zdjęcie, na którym się znalazł, nie może ujrzeć światła dziennego. To niejedyny przypadek. Z tłumu kupujących truskawki słychać głos eleganckiej pani, która także zastrzega, by nie robić jej zdjęć. – Nie życzę sobie zdjęć na bazarze – mówi podniesionym głosem. Ale moda na zakupy w takim miejscu powraca, a coraz więcej osób otwarcie przyznaje, że zaopatruje się właśnie tutaj. – To ma swój klimat – mówi Ewelina, która nie wstydzi się przyznać, że zagląda tu co sobotę. – Proszę spojrzeć, jaki tu jest wybór, każdy może znaleźć coś dla siebie – dodaje.
Hit za dychę
Utarg zależny jest od wielu czynników, ale oczywiście największe znaczenie ma pogoda. Gdy pada deszcz, ludzi jest najmniej. Upały nie są aż tak straszne, bo wtedy większość klientów przychodzi wczesnym rankiem. Sprzedawcy się znają, widują się systematycznie, rozkładają swoje przenośnie sklepy na tych samych miejscach. Kradzieże, jak w każdym sklepie, zdarzają się często, ale tutaj wyjątkowo. – Nie da się upilnować takiej liczby osób – mówi sprzedawca spinnerów, które robią furorę wśród młodzieży. Jego malutkie miejsce pracy jest oblegane przez przechodniów. Podczas krótkiej rozmowy sprzedał już kilka topowych w ostatnim czasie zabawek dla nastolatków, każdą po 10 zł. – Hand spinnery to takie zabawki, które mają odciągnąć dzieci od komputera. Dwa tygodnie temu był na nie szał, dzisiaj już się uspokoiło – tłumaczy.
Więcej w 25 numerze Korso