- Jak mam żyć, skoro sąd zasądził mi już łącznie, na dwójkę dzieci, alimenty w wysokości 1100 złotych? - pyta mieszkaniec jednej z podmieleckich miejscowości. - Zarabiam najniższą krajową, czyli 1500 zł. Na bilet miesięczny do pracy wydaję prawie 200 złotych. Na życie zostaje mi ledwie 200. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że za 200 złotych miesięcznie nie da się wyżyć. Jakimi kryteriami kieruje się sąd, decydując o wysokości alimentów? Dodam, że matka dzieci zarabia znacznie więcej ode mnie. Co miesiąc ma "na rękę" ponad dwa tysiące złotych, więc nie brakuje jej pieniędzy.Tymczasem ja zostanę bez środków do życia. Czy takie działanie sądu jest czymś uzasadnione? Czuje się jakbym znalazł się w pułapce bez wyjścia. Jestem chory na nieuleczalną chorobę, która wprawdzie pozwala mi żyć, ale to życie nie jest zbyt komfortowe. O fakcie tym poinformowałem sąd, ale nikt tego nie wziął pod uwagę.
To pytanie przekazaliśmy do Marka Nowaka, rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu. - Wysokość świadczeń alimentacyjnych zależy od usprawiedliwionych potrzeb osoby uprawnionej oraz od zarobków i majątkowych możliwości osoby, która te świadczenia ma wypłacać - mówi Marek Nowak. - Ze szczególnym naciskiem na słowo możliwości. Mówiąc po prostu: nieważne jest wyłącznie to, ile w tym przypadku zarabia ojciec dzieci, ale jakie są jego możliwości zarobkowe i majątkowe - podkreśla Nowak. - Sąd więc bierze pod uwagę, czy mężczyzna jest na tyle młody i sprawny, by podjąć się na przykład dodatkowego zajęcia, by utrzymać swoje dzieci i nie przerzucać ciężaru odpowiedzialności w zbyt dużej mierze na matkę, która, jak się tylko domyślam, sprawuje 24-godzinną pieczę nad dziećmi, więc ciężar wychowania spada głównie na nią.
Więcej w 8 numerze Korso.